[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do środka.
Co ty sobie właściwie wyobrażasz? Kto ci pozwolił zaglądać w moje okno,
co?
Była to dwunasto-, może trzynastoletnia dziewczynka. Miała krótko obcięte
włosy, haczykowaty nos i ostrą, chudą, krostowatą twarz. Willy Jack mało się nie
roześmiał na widok jej brzydoty. Chudość i żylastość małej przywiodły mu na
pamięć głodujących ludzi w Afryce, których widział w telewizji, tyle że ta
dziewczyna była biała. I silna.
Jak będziesz tak robił, to możesz oberwać kulą, wiesz?
Nie zaglądałem ci do sypialni ani nic z tych rzeczy odparł, strącając jej rękę
z swojego ramienia. To przecież nie dom mieszkalny.
A skąd ty wiesz, że to nie jest dom mieszkalny, panie mądralo?
A jest?
A na co ci wyglÄ…da, jak nie na dom mieszkalny? .
Willy Jack rozejrzał się po pomieszczeniu, ale bez zainteresowania. Tysiące
nocy spędził w takich miejscach, ale nigdy nie dostrzegł w nich niczego więcej
poza tym, co zastał tutaj: szafa grająca, stół bilardowy, bar i dziewczyna. Nie
dostrzegł popękanego plastiku, poplamionych ścian, pociętej sztucznej skóry na
meblach czy pożółkłych obrazków przedstawiających Indian, wychudzonych,
wynędzniałych i upodlonych. Nie widział blasku i urody rzeczy jeszcze nowych,
ale już skażonych i nieświeżych jak ta dziewczyna.
No więc macie otwarte czy nie? zapytał.
Gdybyśmy mieli zamknięte, to by cię tu nie było.
Chodzi mi tylko o zimne piwo, nie chcę nic więcej.
I właśnie to jest to, co tutaj sprzedajemy.
Dziewczyna zniknęła za barem, nalała piwa do szklanki i pchnęła ją do
Willy ego Jacka. Opróżnił szklankę niemal jednym haustem.
No to powiedz, skÄ…d jesteÅ›.
Z Nashville.
Tennessee?
Znam tylko jedno Nashville. Właśnie w Tennessee.
Cholerny z ciebie mÄ…drala, co?
Willy Jack się uśmiechnął.
Skądś z głębi, zza baru, usłyszał odgłos spuszczanej wody.
Wiesz, do kogo jesteś podobny, jak się uśmiechasz? powiedziała
dziewczyna. Do Johna Cougara Mellencampa. Czy ktoś ci to już kiedyś
powiedział?
Jasne. Wiele osób. A wiesz, dlaczego? Bo on jest moim bratem.
Bzdura. Nie jest żadnym twoim bratem.
Naprawdę? A moja mama uważa, że jest.
Nie wierzÄ™.
Willy Jack skończył piwo i wyciągnął w stronę dziewczyny pustą szklankę.
Pokaż mi swoje prawo jazdy.
A to niby dlaczego? JesteÅ› z policji?
Dziewczyna roześmiała się i Willy Jack zauważył, że brakuje jej dwóch
przednich zębów. Dziąsła w tym miejscu miała czerwone, jakby je pomalowała
szminką. Ze zdumieniem poczuł u siebie początki erekcji.
Napełniła mu szklankę piwem i podała.
Jak taki z ciebie mądrala, to udowodnij, że jesteś tym, za kogo się podajesz.
Chciałbym.
A mówiłam, że to bzdury.
Jakiś skurwysyn ukradł mi w nocy portfel. Z pokoju hotelowego. Pieniądze,
karty kredytowe. Wszystko.
Chcesz powiedzieć, że nie masz pieniędzy? To czym zapłacisz za te dwa
piwa?
Zostało mi trochę drobnych. Willy Jack zrobił taki ruch, jakby sięgał do
kieszeni.
No, już dobrze. Niech będzie na koszt firmy.
Jolene? Z przyległego pomieszczenia dobiegł kobiecy głos, niski,
bezbarwny.
Dziewczyna wzniosła oczy do góry i zrobiła taką minę, jakby miała usta pełne
surowego jajka.
Tak, proszÄ™ pani?
Napełniłaś solniczki?
Napełniłam.
Złapała stojący za nią na półce woreczek soli i poodkręcała zakrętki pękatych
plastikowych solniczek. Odwróciła woreczek i zaczęła nim wymachiwać nad
solniczkami.
Jolene! zawołała ponownie kobieta.
Dziewczyna uśmiechnęła się do Willy ego Jacka, rozsypując sól na solniczki i
na bar. Trzymała woreczek tak długo, aż go całkowicie opróżniła, a solniczki
znikły pod solą.
Jolene! Głos był coraz bardziej naglący.
Co?
Włóż do chłodziarki resztę coorów i millerów! wrzasnęła kobieta.
Okay!
Dziewczyna zniknęła za kotarą w drugim końcu baru i po chwili wyłoniła się z
dwiema, skrzynkami piwa. Niosła je swobodnie, bez najmniejszego wysiłku, jedną
[ Pobierz całość w formacie PDF ]