[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kich innych Stantnorów. Od śmierci mojego syna nie mam już przyszłości, w którą mógłbym
spoglądać. Dlatego żyje chwałą przeszłości.
- Rozumiem, sir. Był dobrym oficerem.
- Służyłeś pod nim. - Twarz mu się rozjaśniła. Ostrożnie, Garrett. Albo spędzisz resztę czasu
na wysłuchiwaniu jeremiad starego.
- Nie, sir. Ale znałem ludzi, którzy służyli. Dobrze o nim mówili. To chyba wiele znaczy.
Jeśli wezmie się pod uwagę, jakich słów używają zaciężni w rozmowach o swoich oficerach.
- Istotnie. - Przeniósł się na chwilę do innych czasów, kiedy wszyscy byli szczęśliwsi... albo
przynajmniej tak mu się teraz wydawało. Umysł to wspaniały instrument, gdy mowa o prze-
projektowaniu historii.
Nagle powrócił do rzeczywistości. Pewnie przeszłość też nie była cała usłana różami.
- Upiorna noc. Opowiedz mi o tych martwych ludziach. Przedstawiłem mu swoją teorię o
tym, że to Snake ich obudził.
- Możliwe - odparł. - Całkiem możliwe. Niewidzialna Czarnucha była właśnie taką dziwką,
która uznała, że to zabawne uzbroić niewykształconego Marine w narzędzia umożliwiające
coÅ› takiego.
Imię nic mi nie mówiło, poza tym, że inna czarownica także je przyjęła. Jej prawdziwe na-
zwisko brzmiało prawdopodobnie Henrietta Sledge.
- Czy nie masz nic weselszego do powiedzenia, Garrett? Jeszcze nie.
- A podejrzani?
- Nie, sir. Podejrzani są wszyscy. Mam problemy ze zrozumieniem całej sytuacji. Nie znam
jeszcze tych ludzi zbyt dobrze.
Spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakby chciał powiedzieć, że powinienem być żywą ilustra-
cją jednego z haseł Korpusu: Trudne sprawy załatwiamy natychmiast, niemożliwe zajmują
trochę więcej czasu".
- I co teraz będziesz robił?
- Macam w ciemności. Rozmawiam z ludzmi, dopóki czegoś nie wychwycę. Wstrząsnę nimi.
Tej nocy przyszła mi do głowy pewna myśl. Człowiek, który załatwia pozostałych, może być
jednym z tych, którzy pana opuścili... jeśli uważa, że będzie mógł zjawić się dopiero na czy-
taniu pańskiego testamentu.
- Nie, przyjacielu. Każdy z moich ludzi dołączył do mnie po demobilizacji na mocy pewnej
umowy. Aby pozostać w kręgu wybrańców, musiał pozostać tutaj.
Teraz jakbym stracił do niego trochę szacunku. Przekupił ich i wymusił pozostanie, żeby nie
być samotnym. A wiec żaden filantrop. Jego motywy były całkowicie egoistyczne.
Generał Stantnor był maską. A za nią krył się ktoś nie całkiem sympatyczny.
Nie nazwałbym tego świętym przekonaniem, lecz przeczuciem, w którego prawdziwość wie-
rzyłem. Wstrętny, złośliwy staruch w starannie przygotowanym przebraniu.
Przyjrzałem mu się nieco uważniej. Nie wyglądał zbyt dobrze. Chwila spokoju chyba się
skończyła i wrócił na swoją drogę do piekieł.
Przypomniałem sobie, że nie do mnie należy osąd.
A potem przypomniałem sobie, że kiedy coś sam sobie przypominam, to zwykle szukam
usprawiedliwienia.
Ktoś zastukał do drzwi. To zaoszczędziło mi zmieszania, a generał stracił jedyną okazję, żeby
się zrehabilitować.
Czułem, że tak będzie.
- Wejść.
Dellwood otworzył drzwi.
- Jest tu pan Tharpe i chce się widzieć z panem Garrettem. Generał spojrzał na mnie.
- To człowiek, który próbuje dla mnie wyśledzić pewne przedmioty - wyjaśniłem.
- Przyprowadz go tu, Dellwood. Dellwood zamknÄ…Å‚ drzwi.
- Tutaj? - zdziwiłem się.
- Czy może mieć do powiedzenia coś, czego miałbym nie słyszeć?
- Nie. Po prostu nie chciałem przeszkadzać. - Ależ nic z tych rzeczy.
Diabli nadali. Znowu szuka darmowej rozrywki. Nic go nie obchodzi, co Saucerhead ma mi
do powiedzenia. Po prostu nie chce być sam. :
- Panie Garrett, czy mógłby się pan pofatygować dla mnie i dołożyć do ognia?
Jasna cholera. Już miałem nadzieję, że nie zauważył, jak piekielny ogień przygasł do poziomu
wulkanu. Ciekawe, czy Kaidowi wystarcza czasu na znoszenie paliwa.
Saucerhead przyniósł ze sobą torbę. W jego łapsku wydawała się zupełnie malutka. Jest wiel-
ki jak niedzwiedz. Dellwood wydawał się cokolwiek onieśmielony. Stary za to był pod wra-
żeniem.
- Jak go kucharka zobaczy, to się zakocha - zaskrzeczał. To był pierwszy raz, kiedy z jego ust
usłyszałem żart. - To wszystko, Dellwood.
Dellwood wyszedł.
Saucerhead otarł czoło.
- Hej, Garrett, nie mógłbyś trochę uchylić tego cholernego i okna? Co to za stara śliwka?
- To szef. BÄ…dz grzeczny.
- Dobra.
- Co jest? - Byłem zaskoczony, że się pofatygował aż tu, biorąc pod uwagę, ile mu płacę.
- Chyba znalazłem jakieś rzeczy. - Wywalił zawartość torby na biurko. Srebrne lichtarze. Nie
byłoby w nich nic ciekawego, gdyby srebro nie osiągało ostatnio takich cen.
- Generale, czy to pańskie? - zapytałem.
- Spojrzyj na podstawy. Jeśli należą do rodziny, powinny mieć pieczęć konika morskiego
obok próby.
Spojrzałem. Były tam małe morskie stworki.
- No to chyba mamy poszlakę. Co mi opowiesz, Saucerhead? Głos Saucerheada przypominał
kwiczenie świni. Wcale nie pasował do jego postury.
- Gadałem sobie z kolesiami wczoraj u Morleya i kląłem na robotę. %7łe niby nic się nie posu-
wa. Gadaliśmy o tym i owym, wiesz, jak to jest. A potem jeden facet spytał, czy może byłaby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]