[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Otóż terazniejszość przestawiała mu się rozpaczliwie czarno i
beznadziejnie.
Wrócił do kurhanu i legł w jamce ogrzewanej ostatnio złocistym ciałem
Muszki. Był znużony mocno, jednak w towarzystwie Muszki znużenie nie
dawało mu się we znaki. Zanim się natknął na statek i jej ślad wędrował
już bez wypoczynku od wielu godzin, a gdy ją spotkał odwalił znowu
kawał drogi. Wspaniałe jego mięśnie przeszło dobę potraciły się obyć bez
snu.
Z wolna poczęła go ogarniać letargiczna senność kompletnego wy-
czerpania. Zwalczał ją. Nie chciał usnąć. Zamierzał czuwać bacznie, by
nie przeoczyć Muszki, jeśli doń wróci po lodzie. Toteż z dziesięć razy
przecknął gwałtownie z głuchej drzemki, zanim go na dobre pochłonął
nerwowy sen.
Był to sen pełen przykrych i coraz to nowych marzeń. Ponownie stał na
czele wielkiej białej hordy wilków i wiódł je cwałem na rzez renów Olee
Johna, tkwił potem na krawędzi lodowcowej dolinki opodal chaty białych
ludzi, to znów gnał z wiatrem w zawody pod lśnieniem gwiazd i księżyca
lub w nagle rozpętanym chaosie czarnej zawieruchy.
Mijały go fragmenty przeżyć, ułamki zdarzeń. Widział je i czuł. Gdyby
John Bramę zbudził się do życia pod skalnym kurhanem, usłyszałby
żałosny skowyt świadczący o samotności tak głębokiej, tak bolesnej, jakiej
on sam nie zaznał nigdy. We śnie bowiem opuściła Błyskawicę podnieta
wszelkich pragnień. Ponura, niewymownie ciężka rozpacz spowijała go
zewszÄ…d.
Spał kilka godzin. Gdy przebudził się, głęboki mrok pokrywał jednako
białą ziemię i zastygłe morze. Gwiazdy znikły. Zorza polarna zgasła.
Perłowe serce niebios sczerniało na węgiel. Wokół kurhanu polatywał
lekki wiatr łkając i zawodząc, jakby dusza kobiety odprawiała modlitwy
nad zmarłym.
Błyskawica wstał. Uczuł naraz niezmiernie wyraznie obecność trupa.
Nie odpychała go jednak.
Przeciwnie, wlekła bliżej do stosu głazów. Pod nimi leżała rzecz ciasno
zwiÄ…zana z MuszkÄ….
Zaskomlił pod jej adresem. Potem znieruchomiał, ramieniem
dotykając grobowca, wytężając słuch, płonące oczy wlepiwszy w
ciemność, podczas gdy serce kołatało mu gwałtownie krew szybciej
krążyła w żyłach.
Dłoń pana zimna i milcząca wysunęła się spomiędzy czarnych głazów i
dotknęła go. Dwadzieścia
pokoleń wilczych utonęło w niepamięci i Błyskawica, przez chwilę, był
tylko psem białego człowieka. Z tą dłonią na karku, zapominając o
wszystkim innym wobec jej możnego czaru, kucnął teraz na zadzie i posłał
ku niebu długą, gardłową, nieznaną mu dotychczas nutę. Wył tak
dwukrotnie, zanim wstając porzucił mogiłę i odszedł w mrok.
Raz jeszcze począł zataczać koła kierując się ku statkowi. Na otwartym
lodzie wicher nisko polatujący nad polami szarpał go dojmująco. Był to
wiatr toczący śniegi". Porywał z ziemi gęste -tumany drobnych śrucinek i
miotał nimi w oczy, w nozdrza, tamując jednako wzrok i słuch. W taką
pogodę, wobec kapryśnych spiętrzeń diun i zmian terenu, tropienie i łowy
były stanowczo na nic. Lecz nocy dzisiejszej Błyskawica mógł poczytać
ów wiatr za sprzymierzeńca. Instynkt go upewniał, że może bezpiecznie
podejść pod sam statek. Wynika bowiem ze zwierzęcego instynktu, że
niebezpieczeństwo grozi o tyle, o ile można je dojrzeć wzrokiem, wyczuć
węchem lub ułowić słuchem. Otóż Błyskawica znalazł się o dwadzieścia
stóp od unieruchomionego w lodach potwora, zanim ułowił w mroku jego
głębszy cień.
Z wolna, przystając co krok, by węszyć i nadsłuchiwać, począł się
skradać wokół statku i po drugiej jego stronie trafił na lodowy pomost,
łączący pokład wielorybnika z powierzchnią morza. Chadzała po nim w
dół i w górę cała załoga statku oraz wszystkie należące doń zwierzęta, po
jego twardo ubitej gładzi włóczono mięso i skóry ubitych fok i niedzwiedzi.
Najgwałtowniejsza nawet zamieć nie mogła stłumić wszystkich woni.
Błyskawica pomału pił te zapachy. W jego dzikiej jazni wrzała walka
pomiędzy psem i wilkiem. Doznawał dziwnych uczuć. Miał ochotę tam
wejść. Pragnął podążyć śladami Muszki. Pragnął się wdrapać na szczyt
szlaku stworzonego ręką ludzką. Niegdyś, wlekło to tak właśnie, by
zajrzeć w okno chaty na krawędzi lodowcowej dolinki.
Lecz wtem, gdy zamierzał dać znowu krok naprzód, wiatr opadł z
sennym westchnieniem, chmury nad głową pierzchły i błysnął niczyim nie
tłumiony księżyc w pełna, zlewając morze jaskrawym światłem tak
gwałtownie, jakby kto rozpalił raptem olbrzymią żagiew. Przed i nad sobą
Błyskawica dostrzegł teraz to, co mu dotychczas skrywała zamieć: wielki,
ciemny kadłub, widmowe zarysy biało osędziałych rej i masztów oraz
sploty lin, a jednocześnie tak blisko, że aż zastygli w zdumieniu obaj
żywy kształt ludzki.
ROZDZIAA XXI
Airedałe i malamuty
Był to człowiek. Stał zaledwie o dwa dobre susy wilcze, spoglądając w
dół ze szczytu pomostu, biały na twarzy w świetle miesięcznym, szeroko
rozwierając oczy Bronsona, dozorcę psów na statku, przezwano białym
Eskimosem, gdyż przemieszkał czterdzieści lat w krajach arktycznych.
Nawet w tak krótkim mgnieniu doświadczony jego wzrok rozpoznał w
Błyskawicy wilka. Otóż po raz pierwszy widział na lodowym polu pod
biegunem wilka o maści innej niż biała.
Bronson, z urodzenia i fachu miał w sobie instynkt podwójny: uczo-
nego i myśliwca. Cofnął się teraz szybko, unikając jednak ruchów
gwałtownych. Potem skoczył co tchu do bud ulepionych ze śniegu i lodu
na rufie statku, kędy na mocnych łańcuchach spała bitna sfora zaprawiona
[ Pobierz całość w formacie PDF ]