[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nauczyć, że dla osiągnięcia swych celów Teddy często stosuje terror.
Zresztą równie dobrze mogło być tak, że ambasada ocaleje, a zamachowcy
zostaną zlikwidowani przez egipskich komandosów współpracujących z ONZ.
Wówczas CIA zbierze pochwały za dobre rozpoznanie i sprawny wywiad. To też
nie zrobiłoby na Maynardzie najmniejszego wrażenia.
Jesteś pewien?
Tak, jeśli w tej sytuacji to w ogóle możliwe.
Oczywiście Lufkin nie miał zielonego pojęcia, że szef zorganizował spisek,
którego celem jest wybór nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Aaron La-
ke? Lufkin chyba nawet o nim nie słyszał. Szczerze powiedziawszy, wynik wybo-
rów zupełnie go nie interesował. Przebywał na Bliskim Wschodzie na tyle długo,
by wiedzieć, że nowe założenia amerykańskiej polityki w tym rejonie świata nie
mają żadnego znaczenia.
Za trzy godziny poleci concordem do Paryża, gdzie spędzi dzień przed podró-
żą do Jerozolimy, a potem. . .
Jedz do Kairu powiedział Teddy, nie otwierając oczu.
I. . . ?
Czekaj.
Na co?
Na silny wstrząs. I trzymaj się z daleka od ambasady.
Pierwszą reakcją Yorka było przerażenie.
Nie możesz tego puścić powiedział. To koszmarne, niecenzuralne.
Nigdy w życiu nie widziałem tyle krwi.
A mnie się podoba odrzekł Teddy, wciskając guzik pilota. Niecenzu-
ralna kampania wyborcza. Zwietnie. Będziemy pierwsi.
63
Obejrzeli reklamę jeszcze raz. Rozpoczynał ją gwizd spadającej bomby i wi-
dok koszar piechoty morskiej w Bejrucie: dym, gruzy, chaos. Wyciągane z ruin
zwłoki, rozszarpane ciała, rząd martwych żołnierzy na ziemi. Prezydent Reagan
przemawiający do dziennikarzy i poprzysięgający zemstę, jego puste grozby. Po-
tem zdjęcie amerykańskiego żołnierza stojącego między dwoma zamaskowanymi
zabójcami. I ten głęboki, złowieszczy głos: Od roku tysiąc dziewięćset osiem-
dziesiątego terroryści zamordowali setki Amerykanów . Kolejny zamach jesz-
cze więcej krwi, jeszcze więcej dymu, jeszcze większy chaos i twarze zaszokowa-
nych szczęśliwców, którzy uszli z życiem. Zawsze poprzysięgamy zemstę. Za-
wsze grozimy i obiecujemy ukarać odpowiedzialnych za to ludzi. Dwie migawki
przedstawiające rozsierdzonego prezydenta Busha obiecującego szybki odwet
kolejny zamach i dziesiątki zwłok. Potem krótki fragment filmu pokazującego za-
maskowanego terrorystę, który staje w drzwiach pasażerskiego samolotu, wlokąc
za sobą ciało amerykańskiego żołnierza. I bliski płaczu prezydent Clinton. Nie
spoczniemy mówi łamiącym się głosem, dopóki nie ukarzemy sprawców. Na
zakończenie miły, acz poważny Aaron Lake. Patrzy prosto w obiektyw kamery,
zagląda do amerykańskich domów i mówi: Ale do żadnego odwetu nie dochodzi.
Reagujemy słowami, junakierią i pustymi grozbami, grzebiemy naszych zmarłych
i szybko o nich zapominamy. Terroryści wygrywają, ponieważ brakuje nam od-
wagi, by stawić im czoło. Kiedy zostanę prezydentem, wykorzystam nasze od-
rodzone siły zbrojne do walki ze wszelkimi przejawami terroryzmu. Będziemy
zwalczać go wszędzie, na całym świecie. Pomścimy każdego zamordowanego
Amerykanina. Obiecuję. Nie damy się poniżyć tym obszarpanym zbirom ukry-
wającym się w górach. Zniszczymy ich raz na zawsze .
Reklama trwała dokładnie sześćdziesiąt sekund i za czterdzieści osiem godzin
miała wejść na antenę w czasie największej oglądalności. Kosztowała niedużo,
ponieważ prawie wszystkie materiały przygotował Maynard.
Sam nie wiem powiedział York. Jest makabryczna. . .
Jak ten świat odrzekł Teddy.
Reklama mu się podobała i nic innego nie miało znaczenia. Lake początkowo
protestował, lecz szybko zmienił zdanie. Jego nazwisko rozpoznawało już prawie
trzydzieści procent ludzi, choć w dalszym ciągu powszechnie uważano, że jego
reklamy są odrażające.
Poczekajcie, powtarzał sobie Teddy. Poczekajcie, aż przybędzie nam zwłok.
Rozdział 8
Kiedy zadzwonił telefon, Trevor sączył podwójną kawę na wynos, zastana-
wiając się, czy nie przyprawić jej solidnym łykiem, a może nawet dwoma łykami
amaretto na rozpędzenie porannej mgiełki w głowie. W kancelarii nie było inter-
komu, bo i po cholerę. Jan mogła po prostu krzyknąć do niego z sekretariatu, a on
odkrzyknąć, jeśli tylko chciał. Wrzeszczeli tak na siebie od ośmiu lat.
Dzwonią z jakiegoś banku na Bahamach!
Omal nie rozlewając kawy, rzucił się do telefonu.
Dzwonił jakiś Angol mówiący z akcentem zmiękczonym długim pobytem na
wyspach. Z banku w Iowie nadszedł przekaz na znaczną kwotę.
Trevor zasłonił ręką usta, żeby Jan go nie podsłuchała, i spytał na ile.
Na sto tysięcy dolarów.
Trevor odłożył słuchawkę, dolał do kawy potrójną porcję amaretto i sączył ten
upojny koktajl, uśmiechając się głupio do ściany. Trzydzieści trzy tysiące dolarów
nigdy dotąd nie zgarnął tyle forsy, a już na pewno nie za jednym podejściem.
Kiedyś podłapał jakiegoś frajera z wypadku. Firma ubezpieczeniowa wybuliła mu
dwadzieścia pięć kawałków, z czego on dostał siedem i pół. Dwa miesiące pózniej
już ich nie miał.
Jan nie wiedziała o tajnym koncie na Bahamach ani o pieniądzach ze szwin-
dlu, które na to konto wpływały, dlatego musiał odczekać godzinę, wykonać kil-
ka bezsensownych telefonów i udawać zajętego, zanim oznajmił, że wzywają go
w pilnej sprawie do Jacksonville, a potem do Trumble. Miała to gdzieś. Trevor
ciągle gdzieś wybywał, a kiedy wybywał, mogła sobie spokojnie poczytać.
Popędził na lotnisko, omal nie spóznił się na samolot, w trakcie półgodzinne-
go lotu do Fort Lauderdale wypił dwa piwa i jeszcze dwa w drodze do Nassau.
Potem opadł na tylne siedzenie taksówki, złotego cadillaca rocznik tysiąc dzie-
więćset siedemdziesiąt cztery bez klimatyzacji którego kierowca też był
lekko wstawiony. Z nieba lał się wilgotny żar, na ulicach panował tłok, tak że
zanim dojechali do gmachu Geneva Trust Bank, koszula przykleiła mu się do ple-
ców.
Musiał trochę poczekać, wreszcie niejaki Brayshears zaprosił go do małego
65
gabinetu. Tam pokazał mu kartkę papieru z kilkoma suchymi informacjami: sto
tysięcy dolarów z First Iowa Bank w Des Moines od instytucji o nic nie mó-
wiącej nazwie CMT Investments. Odbiorcą była równie bezosobowa organizacja
o nazwie Boomer Realty, Ltd. Boomer, inaczej aporter, to rasa psa używanego do
polowania na dzikie ptactwo ulubiona rasa sędziego Spicera.
Trevor podpisał zlecenie przelewu dwudziestu pięciu tysięcy dolarów na swoje
osobiste konto w Geneva Trust Bank, które założył w tajemnicy przed sekretarką
i przed urzędem skarbowym. Pozostałe osiem tysięcy wręczono mu w gotówce,
w dużej, wypchanej kopercie. Schował kopertę do kieszeni, uścisnął Brayshear-
sowi małą, miękką rękę i szybko wyszedł. Kusiło go, żeby zostać na Bahamach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]