[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przypominały jej okna w pokoju zabaw. Dreptała obok niego, czując się trochę niezręcznie, jakby była
zwiedzającą; nadal nie miała pewności, jaka jest jej rola. Na parterze pokazał jej sypialnię z
odgrodzonym sznurem łóżkiem z baldachimem, na którym spał kiedyś Oliver Cromwell. Ale
naprawdę urzekło Frannie wyposażenie wnętrz. Zdawało się, że idą przez niekończący się skarbiec. Na
początek rozpoznała etruskie lustro z brązu.
Na pierwszym piętrze weszli do długiej, wyłożonej dębową boazerią galerii. Były tam ławy w
wykuszach okien, obite dekoracyjnymi tkaninami, eleganckie kanapy i duże stoły, na których leżały
otwarte albumy ze zdjęciami rodzinnymi. Głęboki, różowa-wo-złoty blask słońca napełniał pokój
eterycznym światłem, które wyfroterowana dębowa posadzka odbijała jak tafla jeziora. Z sufitu
zwisały olbrzymie żyrandole o ozdobnie wykutych ramionach w kształcie gryfów.
- Nadzwyczajne - powiedziała Frannie, przystając w podziwie. Wciągnęła w nozdrza wonny, ciepły
zapach drewna, świadoma kompletnej ciszy.
- Myślę, że to ty jesteś nadzwyczajna - odparł Oliver, ku jej zaskoczeniu otaczając ją ramieniem.
- Ja?
PrzyciÄ…gnÄ…Å‚ jÄ… delikatnie do siebie.
- Tak.
Odwróciła się do niego z uśmiechem.
- Nieprawda. Jestem zupełnie zwyczajna.
Obserwowała jego niebieskie oczy, patrzące prosto w jej oczy, i czuła siłę obejmującego ją ramienia.
- Moim zdaniem jesteś nadzwyczajna - powtórzył. - I urocza.
Uścisnął ją mocniej.
Frannie zarumieniła się z radości i przeszył ją nagły, silnie erotyczny ból pożądania. Oliver puścił ją,
aby podejść do jakiejś szklanej gablotki; podążyła za nim.
- Dziękuję - powiedziała. - Myślę, że to ty jesteś uroczy.
Ich ramiona się dotykały i powrócił między nich spokój; znów poczuli się ze sobą swobodnie, jak
wtedy, gdy poprzedniego wieczoru wyszli z restauracji.
Na ścianie nad nimi wisiał portret mężczyzny w siedemnastowiecznym stroju. Jego głowa wystawała
z gronostajowego kołnierza purpurowej, aksamitnej togi. Na twarzy miał wyraz zimnej, pysznej
arogancji, a cienkie wargi były zaciśnięte w uśmiechu inkwizytora. Jego długie do ramion włosy
uczesane byÅ‚y w nieskazitelne loki á la król Karol. MaleÅ„kimi, jakby dzieciÄ™cymi dÅ‚oÅ„mi przyciskaÅ‚
do piersi jakąś książkę. Frannie uświadomiła sobie, że ta sama książka leży w gablocie na aksamitnej
podkładce. Wyblakły atrament pokrywał karty robiące wrażenie zle zachowanego welinu. Tekst, w
języku, którego nie rozpoznała, byłby prawie nieczytelny nawet przy lepszym oświetleniu.
Oliver poruszył się, jego cień padł na szybę i książkę pod nią.
- To jedyna rzecz, której naprawdę wolałbym nie mieć.
- Ta książka?
- Tak.
- Dlaczego? Co to jest?
Za ramę gablotki zatknięta była wypisana na maszynie karteczka: Maleficarium, ok. 1650 r.
- To zbiór reguł odprawiania rytuałów satanicznych. Podobno jest spisany na ludzkiej skórze.
- Poważnie?
- W naszej rodzinie zawsze się w to wierzyło. Nie mam pojęcia, czy to prawda.
Frannie pochyliła się nad gablotką z niezdrowym zainteresowaniem. Książka była równie kunsztownie
sporządzona, jak odrażająca. Popatrzyła na włókno kart, na drobną siateczkę linii; pergamin miał
ohydny, ciemnobrązowy kolor. Wytężyła wzrok, czując, że wzbiera w niej obrzydzenie. Widziała
zakonserwowaną ludzką skórę na mumiach i wyrobach prymitywnych plemion. Zawsze wyglądała
właśnie tak.
- Czy ktoś tę książkę kiedykolwiek badał?
- Nie.
- Mogłabym ci to załatwić.
Na twarzy Olivera odmalowała się ostrożność.
- Nie jestem pewien, czy naprawdę chcę wiedzieć. Z czegokolwiek byłaby zrobiona, to cholernie zła
rzecz. Nigdy jej nawet nie dotknąłem i nie sądzę, żebym miał ochotę.
- Jaka jest jej historia?
- Została spisana przez jednego z moich przodków, drugiego markiza.
Ruchem głowy wskazał portret.
- To on?
- Tak. Lord Francis Halkin.
- Czy to ten jedyny markiz, którego nie pochowano w waszej rodowej kaplicy?
Zmarszczył brwi.
- SkÄ…d o tym wiesz?
- Edward mi powiedział, kiedy ją oglądaliśmy.
Oliver sposępniał.
- Według relacji był bardzo złym człowiekiem. - Obrzucił książkę niespokojnym spojrzeniem. -
Zajmował się czarami. Czarną magią. Całą masą tego typu rzeczy. Był kimś w rodzaju naśladowcy
Gillesa de Rais.
- Znam to nazwisko. Kim on był?
- Dość odrażającym Francuzem, który lubił stosunki seksualne z małymi chłopcami i podczas aktu
podrzynał im gardła.
Oliver postąpił krok i gdy jego cień ześliznął się z książki, przez chwilę się wydawało, że skóra
oddycha. Frannie też się odwróciła, zaniepokojona, nie chcąc już dłużej stać obok gablotki. Podłoga
zaskrzypiała pod jej stopami.
Blask słońca w pokoju robił wrażenie czegoś niestosownego. Oliver wsadził ręce do kieszeni. Kiedy
ruszył powoli dalej, Frannie poszła za nim.
- Gilles de Rais zabił ponoć z górą dziewięciuset chłopców, to największy wielokrotny morderca
wszechczasów. Nie wiem, ilu zabił drugi markiz. Ani skąd brał swoje materiały piśmienne. -
Przystanął i odwrócił się do Frannie. - Nie traktuję pojęcia arystokracja zbyt poważnie. Nikt z nas nie
pochodzi od specjalnie miłych ludzi.
- Jest mnóstwo zwykłych ludzi, którzy też nie są zbyt mili -odparła Frannie. - Mnóstwo zwykłych
ludzi popełnia złe czyny i okrucieństwa. Powinieneś zobaczyć broń, którą porządkuję w Muzeum. Na
przykład pięknie ozdobione drogimi kamieniami hinduskie kastety z dodatkowym urządzeniem do
urywania uszu. Czy urywanie ludziom uszu przyczynia się do postępu cywilizacji?
- Tak, ponieważ uniemożliwia noszenie walkmanów.
Zachichotała, a potem obejrzała się na gablotkę.
- Dlaczego trzymasz tę książkę? Czemu jej nie sprzedasz jakiemuś muzeum?
Wzruszył ramionami.
- Czy mi się to podoba, czy nie, należy do dziedzictwa tego domu.
Jest tu wiele innych rzeczy, za którymi nie przepadam. Na przykład bardzo bym chciał sprzedać parę
ponurych starych portretów i kupić coś współczesnego, pomóc młodym artystom. Ale ludzie pragną
oglądać na tych ścianach historię rodziny. - Ruszył dalej. -Książka przyciąga trochę zwiedzających -
różne dziwne okultystyczne typy przejeżdżają setki mil, żeby się na nią pogapić - jest wymieniona w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]