[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ona też mogła je włożyć. Oczywiście, powinna oszczędzać baterie, doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ale nic
nie zaszkodzi, jeśli przez chwilę posłucha transmisji, prawda? i kto wie, może nim skończy się mecz, usłyszy ludzkie
głosy i szczekanie psów?
Otworzyła plecak, bardzo ostrożnie wyjęła walkmana z jego wewnętrznej kieszeni, założyła słuchawki na
uszy. Zawahała się, nagle najzupełniej pewna, że radio nie będzie działać, że kiedy spadała ze zbocza doliny,
obluzował się jakiś najważniejszy drucik, i że gdy je włączy, w słuchawkach usłyszy wyłącznie ciszę. Wydawało się
to głupie, oczywiście, ale tego akurat dnia, którego przydarzyło jej się tyle strasznych rzeczy, było także
przygnębiająco wręcz prawdopodobne.
- Spróbuj, spróbuj, ty tchórzu!
Włączyła radio i oto zdarzyło się coś w rodzaju cudu: usłyszała głos Jerry'ego Trupiano i, co znacznie
ważniejsze, także odgłosy z Fenway Park. Siedziała oto w mrocznym, ociekającym deszczem lesie, zagubiona
i samotna, ale słyszała trzydzieści tysięcy ludzi.
To był rzeczywiście cud.
- ...wstępuje na stanowisko - mówił Troop - odchyla się, narzuca i... wywołany trzeci strike! Martinez
widział, gdzie patrzy! Och, to była śliczna piłka na zewnątrz, przeszła przez sam róg i Bernie Williams nawet się nie
poruszył, o mój Boże! Mamy za sobą dwie i pół rozgrywki i nadal Jankesi dwa, czerwone Skarpety zero.
Zpiewny głos poinstruował Trishę, by zadzwoniła 1-800--54-GIANT, żeby zreperować sobie coś tam
w samochodzie, ale nie usłyszała, o co właściwie chodzi. Dwie i pół rozgrywki za nami, co oznacza, że musi być
około ósmej, z początku wydawało jej się to zdumiewające, lecz mimo wszystko, biorąc pod uwagę szary, szybko
zapadający zmrok, nie było przecież tak znowu niewiarygodne. Pozostawiona sama sobie, Trisha przeżyła dziesięć
godzin. Niemal wieczność, choć jeśli spojrzeć na to z drugiej strony, te dziesięć godzin wydawało się trwać zaledwie
chwilkÄ™.
Pomachała, opędzając się od owadów (gest ten był już tak odruchowy, że zupełnie nie zdawała sobie
z niego sprawy), po czym zajrzała do torby z drugim śniadaniem. Kanapka z tuńczykiem wyglądała lepiej, niż
można się było spodziewać; wprawdzie spłaszczona i porozrywana na części, nadal jednak przypominała kanapkę.
Plastikowa torebka jakoś tam utrzymała ją w kupie. Pozostała połówka balonika Twinkie zmieniła się jednak w coś,
co Pepsi Robichaud nazwałaby najprawdopodobniej totalną glizdą .
Trisha siedziała wsłuchana w transmisję meczu. Powoli zjadła pół kanapki. Pobudziła ona jej apetyt
i z przyjemnością zjadłaby resztę, ale zamiast to zrobić, schowała ją z powrotem do torby i zajęła się zgniecionym
balonikiem, wybierając palcem wilgotne ciasto i wstrętno-smaczne kremowe nadzienie ( Dlaczego nazywają je
kremowym, a nie po prostu śmietankowym? - zastanowiła się przelotnie). Kiedy nie mogła już nic wygrzebać
palcem, wywróciła sreberko na drugą stronę i najzwyczajniej w świecie je wylizała. Mówcie mi pani Schludna -
pomyślała, odkładając wylizane sreberko do torebki. Pozwoliła sobie także na trzy spore łyki Surge, następnie zaś
rozpoczęła polowanie na resztki chipsów, używając do tego celu wilgotnego, brudnego palca. Czerwone Skarpety
walczyły tymczasem z Jankesami przez końcówkę trzeciej i całą czwartą rozgrywkę.
W połowie piątej Jankesi prowadzili cztery -jeden. Martineza zastąpił Jim Corsi. Larry McFarland odnosił
się do Jima Corsiego nadzwyczaj nieufnie. Pewnego razu, rozmawiając z córką o baseballu przez telefon,
powiedział: Wspomnij moje słowa, malutka - Jim Corsi nie jest przyjacielem Czerwonych Skarpet . Trisha zaczęła
wówczas chichotać, po prostu nie potrafiła się powstrzymać. Powiedział to tak uroczyście. Tata też dostał w końcu
napadu chichotków. Słowa te pozostały ich tajemnym sposobem porozumiewania się, czymś w rodzaju hasła.
Wspomnij moje słowa, Jim Corsi nie jest przyjacielem Czerwonych Skarpet .
W końcówce szóstej Corsi okazał się jednak przyjacielem Czerwonych Skarpet, eliminując po kolei trzech
wybijających. Trisha doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że powinna wyłączyć radio, oszczędzać baterie. Tom
Gordon nie miał wystąpić w meczu, w którym Czerwone Skarpety przegrywały o trzy obiegnięcia, nie potrafiła
jednak znieść myśli o rozłączeniu się z Fenway Park. Słuchała szumu z trybun, monotonnego, potężnego jak szum
morskiej fali zaklętej w muszlę, ważniejszego dla niej niż głosy komentatorów: Jerry'ego Trupiano i Joego
Castiglione. Ci ludzie byli tam, naprawdÄ™ tam, na stadionie, zajadali hot dogi i pili piwo, stali w kolejkach po
pamiątki, lody i zupę rybną sprzedawaną w kioskach Legał Seafood, obserwowali Darrena Lewisa, czyli DeeLu, jak
nazywali go czasem komentatorzy, wstępującego do batterboksu, ciągnącego za sobą długie cienie od elektrycznego
oświetlenia, bo na stadionie już się przecież ściemniało. Nie zniosłaby myśli o zamianie szumu
trzydziestotysięcznego tłumu na bzyczenie moskitów, których o zmierzchu zrobiło się jeszcze więcej, kapanie kropli
deszczu z liści drzew, chrypliwe cykanie świerszczy... oraz wszystkie inne możliwe dzwięki.
To właśnie tych innych odgłosów najbardziej się bała.
Innych odgłosów w ciemności.
DeeLu narzucił w prawo, przesuwając bazowego, a jedno wykluczenie pózniej Mo Yaughn złapał
odchodzącą piłkę, która nie chciała odejść.
- Odrobione, odrobione, odrooobione! - wyśpiewał Troop. - Byk jest w zagrodzie Czerwonych Skarpet.
Ktoś, zdaje się, że Rich Garces, złapał piłkę w locie. Pełne obiegnięcie, Mo Yaughn! Jego dwunaste w tym roku.
Jankesi prowadzÄ… tylko jednym punktem!
Siedząca na powalonym drzewie Trisha roześmiała się, klasnęła w dłonie i mocniej nasadziła na głowę
czapeczkę z autografem Toma Gordona, w lesie zapadła ciemność.
Na początku ósmej rozgrywki Nomar Garciaparra wybił za dwie bazy wprost w ekran na szczycie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]