[ Pobierz całość w formacie PDF ]
To samo, być może, działo się z umysłem Henet. Smutek i krzywda zbyt szybko zła-
godniały, a wewnątrz pozostała trucizna, wzbierająca wielką falą nienawiści i jadu.
Ale czy Henet nienawidziła Imhotepa? Na pewno nie. Przez lata schlebiała mu
i płaszczyła się przed nim... Wierzył jej bez zastrzeżeń. Z pewnością to poświęcenie nie
mogło być całkowicie udawane.
A jeśli była mu oddana, czy mogła z premedytacją zadawać mu smutek i cierpienie?
Przypuśćmy jednak, że i jego nienawidziła, że zawsze go nienawidziła. Specjalnie mu
schlebiała, chcąc wykazać jego słabość? Przypuśćmy, że Imhotepa nienawidziła najbar-
dziej? Wówczas w czymże ten wykoślawiony, przeżarty złem umysł znalazłby większą
przyjemność jak nie w tym właśnie: pozwolić mu patrzeć, jak jedno po drugim umie-
rajÄ… jego dzieci...?
Co się stało, Renisenb? Kait wpatrywała się w nią. Dziwnie wyglądasz.
Renisenb wstała.
Czuję się, jakbym miała zwymiotować powiedziała.
W pewnym sensie była to prawda. Obraz, który podsunęła jej wyobraznia, przypra-
wił ją o mdłości. Kait zadowoliła się tym wyjaśnieniem.
Zjadłaś za dużo zielonych daktyli... albo może nieświeżą rybę.
Nie, nie, to nie od jedzenia. To ten koszmar, który przeżywamy.
Och, to głos Kait zabrzmiał tak nonszalancko i obojętnie, że Renisenb spojrza-
Å‚a na niÄ… szeroko otwartymi oczami.
Czy ty siÄ™ nie boisz, Kait?
Nie, nie sądzę odparła Kait po zastanowieniu. Jeśli cokolwiek stanie się
Imhotepowi, dzieci będą pod opieką Horiego. Hori jest uczciwy. Będzie strzegł ich dzie-
dzictwa.
To raczej Jahmose.
Jahmose także umrze.
Kait, mówisz to tak spokojnie. Czy cię to wcale nie obchodzi? To znaczy, że mój
ojciec i Jahmose umrÄ…?
Kait zastanowiła się i wzruszyła ramionami.
140
Obie jesteśmy kobietami, bądzmy więc szczere. Imhotepa uważałam zawsze za
niesprawiedliwego tyrana. Zachował się ohydnie w całej tej historii ze swoją konkubi-
ną. Za jej namową chciał wydziedziczyć swoje własne potomstwo. Nigdy nic lubiłam
Imhotepa. Co do Jahmosego, jest niczym. Satipy nim rządziła. Ostatnio, od kiedy ode-
szła, zrobił się ważny, wydaje rozkazy. Zawsze będzie wolał swoje dzieci niż moje to
naturalne. Więc jeśli ma umrzeć, moje dzieci na tym skorzystają. Tak to widzę. Hori nie
ma dzieci i jest sprawiedliwy. Wszystkie te wydarzenia są niepokojące, ale pomyślałam
niedawno, że w rezultacie bardzo możliwe, że wyjdą nam na dobre.
Możesz tak o tym mówić, Kait? Tak spokojnie, tak zimno? Kiedy twój własny mąż,
którego kochałaś, pierwszy został zabity?
Kait spojrzała na Renisenb wzrokiem, który zdawał się wyrażać pogardliwą ironię.
Czasami jesteś jak Teti, Renisenb. Naprawdę, można by przysiąc, że nie starsza.
Nie opłakujesz Sobka Renisenb wypowiedziała te słowa powoli zauważy-
Å‚am to.
Ależ Renisenb, wypełniłam wszystkie obowiązki. Wiem, jak powinna się zacho-
wywać młoda wdowa.
Tak... i nic więcej... to znaczy, że nie kochałaś Sobka?
Kait wzruszyła ramionami.
Dlaczego miałabym go kochać?
Kait! Był twoim mężem... dał ci dzieci.
Twarz Kait złagodniała. Spojrzała na dwóch małych chłopców zaabsorbowanych le-
pieniem z gliny, a potem na Ankh, która turlała się po trawie gaworząc i wymachując
małymi nóżkami.
Tak, dał mi dzieci. Dziękuję mu za to. Ale, w końcu, czym on był? Przystojnym sa-
mochwałą, mężczyzną, który zawsze chodził do innych kobiet. Nie wziął sobie siostry
do domu, przyzwoicie, jakiejś skromnej osoby, z której mielibyśmy pożytek. Nie, cho-
dził do domów o złej sławie, przepuszczał tam mnóstwo miedzi i złota, pił za dużo i żą-
dał najdroższych dziewcząt. To szczęście, że Imhotep trzymał go tak krótko i że musiał
tak dokładnie rozliczać się z wydatków w majątku. Jakąż miłość i szacunek mogłabym
mieć do takiego mężczyzny? A poza tym, czymże są mężczyzni? Są potrzebni, by pło-
dzić dzieci, to wszystko. Ale siła rasy tkwi w kobietach. To my, Renisenb, przekazujemy
naszym dzieciom wszystko, co do nas należy. Co do mężczyzn, pozwólmy im płodzić
i umierać młodo...
Pogarda i lekceważenie w głosie Kait przybrały na sile. Jej brzydka twarz była zmie-
niona.
Renisenb pomyślała z przerażeniem:
Kait jest silna. Jeśli jest głupia, to jest to głupota zadowolona z samej siebie.
Nienawidzi i gardzi mężczyznami. Powinnam była wiedzieć. Kiedyś już zauważyłam
mgnienie tej groznej cechy. Tak. Kait jest silna...
141
Wzrok Renisenb spoczął bezwiednie na dłoniach Kait. Zciskały i ugniatały glinę
mocne, muskularne ręce. Patrząc, jak ugniatały glinę, pomyślała o Ipy i mocnych rę-
kach, które wepchnęły jego głowę pod wodę i przytrzymały ją bez trudu. Tak, ręce Kait
mogły to zrobić...
Dziewczynka, Ankh, ukłuła się cierniem i podniosła lament. Kait pobiegła do niej.
Podniosła ją i trzymając blisko przy piersi śpiewała jękliwie. Jej twarz była teraz miło-
ścią i czułością. Henet zbiegła z ganku.
Czy coś się stało? Dziecko tak głośno płakało. Myślałam, że może...
Na jej gorliwej, podłej, złośliwej twarzy, pełnej nadziei na katastrofę, odmalowało się
rozczarowanie.
Renisenb patrzyła to na jedną, to na drugą kobietę. Nienawiść na jednej twarzy.
Miłość na drugiej. Zastanawiała się, co było straszniejsze.
III
Jahmose, uważaj, uważaj na Kait.
Na Kait? Jahmose był zdziwiony. Moja droga Renisenb...
Mówię ci, ona jest niebezpieczna.
Nasza spokojna Kait? Zawsze była łagodna, uległa, nie bardzo bystra...
Renisenb przerwała mu.
Nie jest ani łagodna, ani uległa. Boję się jej, Jahmose. Chcę, żebyś miał się na bacz-
ności.
Przed Kait? spytał z niedowierzaniem. Nie bardzo mogę wyobrazić sobie
Kait siejącą wokół śmierć. Nie starczyłoby jej na to rozumu.
Nie sądzę, żeby rozum był tutaj ważny. Znajomość trucizn tylko tyle trze-
ba. A wiesz, że taka wiedza w pewnych rodzinach przekazywana jest z matki na córkę.
Same robią wywary z mocnych ziół. To rodzaj nauki, którą Kait mogłaby posiąść z ła-
twością. Przygotowuje lekarstwa dla dzieci, kiedy są chore, wiesz przecież.
Tak, to prawda odparł Jahmose zamyślony.
Henet także jest złą kobietą mówiła dalej Renisenb.
Henet tak. Nigdy jej nie lubiliśmy. Właściwie, gdyby nie opieka ojca...
Ojciec dał się jej oszukać powiedziała Renisenb.
To możliwe. Jahmose dodał rzeczowym tonem: Schlebia mu.
Renisenb patrzyła na niego przez chwilę zdumiona. Pierwszy raz usłyszała Jahmosego
wypowiadającego krytyczne słowo o Imhotepie. Ojciec zawsze go onieśmielał.
142
Uświadomiła sobie, że teraz Jahmose stopniowo przejmuje ster. W ciągu ostatnich
tygodni Imhotep postarzał się o kilka lat. Nie był w stanie wydawać rozkazów, podej-
mować decyzji. Nawet jego fizyczna aktywność wydawała się osłabiona. Spędzał długie
godziny patrząc przed siebie, jego oczy były zamglone i nieprzytomne. Czasami prawie
nie rozumiał, co się do niego mówi.
Czy myślisz, że ona Renisenb przerwała. Rozejrzała się i mówiła dalej: Czy
to ona, według ciebie, czy ona to...?
Jahmose chwycił ją za ramię.
Cicho, Renisenb, lepiej nie mówić takich rzeczy... nawet szeptem.
Więc ty także myślisz...
Jahmose powiedział cicho i spiesznie:
Nic więcej nie mów. Mamy pewne plany.
Rozdział dwudziesty drugi
Drugi miesiąc lata dzień siedemnasty
I
Dzień następny był świętem nowiu księżyca. Imhotep zmuszony był pójść do gro-
bowca i złożyć ofiary. Jahmose błagał ojca, aby tym razem zostawił to jemu, ale Imhotep
był uparty.
Jeśli sam nie dopilnuję wszystkich spraw, jak mogę być pewny, że zostały należycie
wypełnione? Czy kiedykolwiek zaniedbałem moje obowiązki? Czyż nie utrzymywałem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]