[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Cholera - wydyszał DeLuca. - Kiedy ostatni raz miałem coś takiego...
- Będziesz musiał jeszcze trochę poczekać - zgasił jego zapał Hidalgo. - Ona nie jest
do wzięcia.
DeLuca obruszył się.
- Dlaczego nie?
- Nie lubi mężczyzn.
- Bredzisz - powiedział zawiedziony DeLuca.
- Nie. Wiem z dobrego zródła.
- Szkoda.
Jego rozczarowanie zmniejszył trochę fakt, że podeszły do nich dwie dziewczyny od
innego stolika.
- A może tak szampana, żołnierzu? - zapytała jedna z nich przyjemnym, niskim
głosem. Nie dorównywała atrakcyjnością tancerce, nie była też tak skąpo ubrana, ale
najwyrazniej przyjaznie usposobiona. Jej przyjaciółka zaś i wydawała się zainteresowana
Johnnym.
- Tamci, z którymi siedziałyśmy, nie chcieli nam postawić drinka - kontynuowała. -
Miałyśmy nadzieję, że wy nie będziecie tak skąpi - uśmiechnęła się odsłaniając przerwę
między górnymi zębami. DeLuca uważał to za nieomylny znak gorącego temperamentu
kobiety.
- Wiedziałyście, kogo wybrać - uspokoił ją DeLuka. - Ludzie mówią o nas, że
jesteśmy rozrzutni. Chodzmy do jakiegoś stolika.
- Dobry pomysł - przyznał Johnny.
Zamówili szampana i usiedli.
- Zatańczymy? - zaproponował DeLuca.
- Pewnie - odpowiedziały razem kobiety.
Trzech mężczyzn siedzących kilka stolików dalej nie było zadowolonych z takiego
obrotu sprawy.
- Dziewczynki winne nam były coś więcej niż te parę minut, przecież postawiliśmy im
po piwie, no nie, Eddie? - zapytał jeden.
- Masz rację, Tommy - zawtórował drugi. - A ty, Leon?
Leon próbował przebić wzrokiem mętną od dymu atmosferę baru i smutno potrząsnął
głową.
- Szlag mnie trafia, że dziewczynki poszły sobie do tego małego śmierdziela, co nas
chciał kiedyś orżnąć w karty.
- Nie, to nie on - Eddie, któremu dosyć porządnie szumiało w głowie, zaczął się
przyglądać Johnny'emu - Zdaje ci się.
- Tobie się zdaje! - krzyknął Leon. - Najpierw obrobił nas w karty, a teraz zabiera nam
dziewczyny.
- No - przyłączył się Tommy.
Leon spojrzał na nich groznie.
- I co, ujdzie mu to na sucho?
- Nie. - Tommy potrząsnął głową.
- Eddie?
- PierdolÄ™ go.
Leon odsunął krzesło i wstał.
- Dobra chłopaki. Do roboty.
Thu i Gaines wyszli po kolacji na zewnÄ…trz.
- Chciałbym z tobą porozmawiać - zaczął Thu. - O jednym z naszych ludzi.
- Hidalgo - domyślił się Gaines.
- Ty też zauważyłeś.
- Pod ziemią czuł się jakoś niepewnie. Czy jest jeszcze coś?
- Nie wiem, ale on najwyrazniej się bał. W walce może się to okazać bardzo grozne.
Gaines wiedział, że Thu ma rację.
- W papierach piszą, że jest odważny aż do szaleństwa.
- Niektórzy ludzie nie bardzo sobie radzą pod ziemią, nie lubią małych, zatłoczonych
przestrzeni. Słyszałem, że się to jakoś nazywa, ale nie potrafię powtórzyć.
- Klaustrofobia - pomógł mu Gaines.
- Właśnie.
Gaines zastanawiał się przez chwilę. Każdego z początku mogły przestraszyć takie
warunki.
- Wypróbujemy go jutro - powiedział. - Na razie nie mamy nikogo innego.
- Zgoda - zakończył Thu.
Oanh nie mógł sobie znalezć miejsca. Wyszedł ze swojej jamy, żeby trochę
rozprostować kości. W sali konferencyjnej zastał generała Vinha siedzącego przy stole. Ten
przywitał go uśmiechem.
- Niełatwo się przystosować do życia w tunelu.
Oanh przyznał mu rację.
- Czy są jakieś wiadomości na temat ruchów nieprzyjaciela w pobliżu?
- %7ładnych - odparł Vinh. - Zdaje się, że Amerykanie wycofali się stąd na dobre.
Oanh zawahał się, potem zasugerował:
- Czy nie powinniśmy na wszelki wypadek wysłać patrolu, żeby się upewnić? - Nie
chciał kwestionować decyzji przełożonego, ale wydawało mu się, że strażnicy w pajęczych
gniazdach nie wystarczali.
Vinh przyznał mu rację.
- Już zarządziłem. Zastanawiałem się nad tym, co powiedzieliśmy na spotkaniu i
doszedłem do tego samego wniosku co ty - że Pham albo jeden z jego ludzi mógł zdradzić
naszą tu obecność.
Oanh poczuł się lepiej.
- CieszÄ™ siÄ™. Czy ma pan dobre miejsce do spania?
- Nie lepsze niż ty. Ale dobry generał nie zasługuje na nic więcej. Pamiętaj, Oanh.
- Tak jest, panie generale - odwrócił się i poszedł do siebie. Może teraz zaśnie.
Leon klepnÄ…Å‚ Johnny'ego po ramieniu.
- Odbijany.
Johnny rozejrzał się dookoła.
- Co, do diabła... - zaczął i poznał ich. - Skąd żeście się tu wzięli?
Leon nie odezwał się. Odepchnął go na bok i wziął kobietę za rękę.
Johnny zatoczył się, ale utrzymał się na nogach. Stanął mocno na ziemi i zamachnął [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl