[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jack poczuł się jak przestępca złapany na gorącym uczynku. Przez ułamek
sekundy zapragnął zniknąć, ukryć się gdzieś. Jednak irytacja wywołana
absurdalnym strachem nakazała mu pozostać na miejscu.
Martin przytrzymał przez chwilę drzwi przed drugą osobą, którą okazał się
Richard. On także niósł tacę pełną wymazów. I to on właśnie pierwszy zauważył
Jacka.
Martin rozpoznał Jacka pomimo maski.
- Cześć, chłopcy - przywitał się jowialnie Jack.
- Pan...! - zawołał Martin.
- Tak, to ja - potwierdził Jack. Aby rozwiać wszelkie wątpliwości, złapał za
górną krawędz maski dwoma palcami i odsłonił twarz.
- Ostrzegano pana przed węszeniem tutaj - syknął Martin. - Nie znosimy
intruzów.
- Nic z tego - odparł Jack i wyjął swą odznakę lekarza sądowego. Podsunął ją
Martinowi pod nos. - To oficjalna wizyta. W waszym szpitalu doszło do kilku
kolejnych przypadków śmiertelnej infekcji. Chociaż tym razem udało wam się
postawić właściwą diagnozę.
- Sprawdzimy, czy to na pewno wizyta urzędowa - ostrzegł Martin. Położył tacę
z wymazami na najbliższym stole i szybkim ruchem chwycił słuchawkę telefonu.
Zażądał połączenia z Charlesem Kelleyem.
- A tak z czystej ciekawości, może powiedziałby mi pan, dlaczego podczas
pierwszego spotkania był pan tak miły, a podczas następnych zachowuje się pan
tak nieuprzejmie?
- Dowiedziałem się o pańskim zachowaniu wobec pana
Kelleya oraz o tym, że pańska pierwsza wizyta nie została zlecona przez
przełożonych.
Jack zamierzał odpowiedzieć, ale zadzwonił telefon. Zorientował się, że to sam
Kelley. Martin poinformował rozmówcę, że w laboratorium znalazł znowu
myszkujÄ…cego doktora Stapletona.
Gdy Martin słuchał instrukcji Kelleya, Jack przesunął się i oparł o stół
laboratoryjny. Richard tymczasem stał jak wmurowany, ciągle trzymając swoją
tacÄ™ z wymazami.
W czasie monologu szefa Martin pozwolił sobie jedynie na kilka przytaknięć i
zakończył rozmowę ostatnim: "Tak jest, proszę pana". Odkładając słuchawkę,
obdarzył Jacka lekceważącym uśmiechem.
- Pan Kelley kazał mi pana poinformować - oświadczył z wyższością - że
osobiście zadzwoni do burmistrza, do pańskiego szefa i wszystkich stosownych
władz. Złoży oficjalną skargę na pana za uporczywe nękanie personelu
szpitalnego, który dokłada wszelkich starań, aby zapanować nad nadzwyczajnie
trudną sytuacją. Kazał także powiedzieć, że za chwilę nasza straż szpitalna
wyprowadzi pana poza teren szpitala.
- To niezwykle uprzejme z jego strony - odparł Jack. - Ale doprawdy nie trzeba
mi wskazywać drogi do wyjścia. Prawdę powiedziawszy, to właśnie wychodziłem,
kiedy się spotkaliśmy. %7łyczę panom miłego dnia.
Rozdział 25
Poniedziałek, godzina 15.15, 25 marca 1996 roku
- Tak się rzeczy mają - powiedziała Teresa, spoglądając na zespół pracujący
nad zamówieniem National Health.
Do tej prezentacji Teresa i Colleen wciągnęły najlepszych pracowników,
zwalniając ich od bieżących zadań.
- Wszystko jasne? - zapytała Teresa.
Wszyscy stali ściśnięci w biurze Colleen. Stłoczeni jak sardynki, głowa przy
głowie. Teresa wyjaśniła, że nowy pomysł, który zaprezentowały, bazuje na
sugestiach Jacka.
- Mamy na to tylko dwa dni? - zapytała Alice.
- Obawiam się, że tak. Może uda mi się wydębić jeszcze dzień, ale nie
liczyłabym na to. Musimy dać z siebie wszystko.
Rozległy się pomruki niedowierzania w powodzenie.
- Wiem, że proszę o wiele, ale fakty są takie, jak już wam mówiłam, że
spotkaliśmy się z sabotażem działu finansowego. Otrzymałyśmy nawet poufną
wiadomość, że po naszym blamażu mają zamiar wystąpić z "gadającymi głowami",
że zaprosili nawet kogoś znanego z programu telewizyjnego. Czekają więc na
naszą kompromitację, ale nie wiedzą, że wystąpimy z nowym pomysłem - wyjaśniła
Teresa.
- Jeśli o mnie chodzi, to pomysł z czekaniem i tak wydaje się lepszy od tego z
czystością - stwierdziła Alice. - Byliśmy zmuszeni do zbyt technicznego
potraktowania problemu i to całe zawracanie głowy z aseptyką. Ludzie na pewno
uznają, że oszczędność czasu to lepszy pomysł.
- Poza tym można potraktować problem na wesoło - dodał ktoś inny.
- Mnie także bardziej podoba się ten pomysł z czekaniem; sama nie znoszę
czekać u ginekologa. Zanim mnie przyjmie, jestem napięta jak struna w banjo -
wtrąciła jedna z projektantek, wywołując ogólny śmiech.
- O to mi chodziło. To do roboty, moi drodzy. Pokażmy im, że przyparci do
muru, potrafimy się bronić.
Wszyscy ruszyli do wyjścia, aby bez dalszej zwłoki zacząć pracę przy deskach.
- Chwileczkę! - zawołała nagle za nimi Teresa. - Jeszcze jedna sprawa.
Obowiązuje nas tajemnica. Nie informujcie nawet kolegów zaangażowanych w inne
projekty, nad czym pracujecie, jeżeli nie będzie to absolutnie konieczne. Nie
chcę, żeby ktoś nabrał najmniejszych podejrzeń, że sprawy nie idą po ich
myśli. Jasne?
Odpowiedział jej pomruk akceptacji i zrozumienia.
- Zwietnie. Dłużej was nie zatrzymuję.
Pokój opustoszał, jakby ogłoszono alarm pożarowy. Teresa opadła na fotel
Colleen, wyczerpana emocjami całego dnia. Jak co dzień pracę w reklamie
zaczynała wcześnie rano na wysokich obrotach, by pod koniec padać z nóg. Teraz
znajdowała się gdzieś pośrodku.
- Zapalili się. Byłaś świetna. Szkoda, że nie było przy tym kogoś z National [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl