[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rolÄ™.
No, już czas. Ruszyłem w kierunku wejścia i zaprosiłem się do środka.
- Hejka - wyszczerzyłem zęby. Póki co, tylko oni i ja. Zamknąłem drzwi i wywiesiłem w oknie ta-
bliczkÄ™ z napisem ZAMKNITE .
Jeden z dzielnych korsarzy zapytał:
- Co tu robisz? - Chciał udawać twardziela, ale głos mu się pośliznął ze strachu i wyszedł jak żało-
sny skrzek.
Drugi milczał. Po dziesięciu sekundach paraliżu, jak legendarny ptak na widok węża, kwiknął i rzu-
cił się na zaplecze. W chwilę pózniej kwiczał, jakby dostał od Morleya gołym babskim tyłkiem w pysk.
Użyłem tonu radosnego patałacha . Jeśli nad nim dobrze popracować, sprawia wyjątkowo posępne
wrażenie.
- Cześć, Robin - Przez chwilę miałem problem z określeniem, który jest który. - Wpadliśmy na
chwilę, żeby dowiedzieć się czegoś o Emerald Jenn. - Przyodziałem się w mój najlepszy uśmiech sales-
mana. Robin kwiknął znowu i zdecydował, że pogada z Pennym.
Obaj wspaniali bukanierzy byli wyżsi od Morleya. Dość zabawnie wyglądali, kiedy ich trzymał z
tyłu za kołnierze twarzami do mnie. Trzęśli się jak galareta.
Zamknąłem drzwi składziku. Zabarykadowałem. Oparłem się o nie i rzuciłem:
- No i co? Wybieracie rzecznika prasowego? Pomieszczenie wyglądało jak po huraganie. Jestem
pewien, że nigdy nie panował w nim porządek, ale teraz wydawało się, że pospiesznie przerzucił je jakiś
koneser, może bibliofil w poszukiwaniu cennego pierwszego wydania.
- No, dajcie spokój, chłopaki.
Obie głowy zaczęły się pracowicie kręcić.
- No, nie bądzcie głupi.
Morley zmusił ich do uklęknięcia. Wyciągnął nóż, o wiele za długi, żeby był zgodny z prawem.
Przeciągnął nim po kamieniu, aż ostrze zaśpiewało.
- Chłopcy, chcę dostać Emerald Jenn. Znaną również jako Justina Jenn. Powiecie mi wszystko na jej
temat i zaraz poczujecie siÄ™ lepiej. Zacznijmy od poczÄ…tku:
- SkÄ…d jÄ… znacie?
Wixon i White skowytali i skamleli cichutko, usiłując pożegnać się czule. Niech mnie, dobry jestem.
Co za dramacik. Morley też świetnie sobie radził, kiedy sprawdził ostrze na wąsach Penny ego. Wielki kę-
dzior spadł na podłogę. Morley wzruszył ramionami i znów przejechał po osełce.
- Nie będziemy nikogo zabijać - zapewniłem ich. - Najwyżej obedrzemy jednego z was ze skóry.
Trąciłem końcem buta kędziorek na podłodze.
- Imigranci - zauważył Morley.
94
- Pewnie tak. - Karentyńczycy niełatwo pękają, bo przeżyli Kantard. Przy nich musielibyśmy się
niezle napracować. - No, gadać, cudzoziemcy.
- To było prawie rok temu - wyrzęził Robin. Penny zgromił go wzrokiem.
- Co było prawie rok temu?
- Kiedy ta dziewczyna po raz pierwszy przyszła do sklepu. Wydawała się zagubiona. Szukała punk-
tu zaczepienia.
- Tak sobie przyszła, pożyczyć filiżankę żabiego futerka?
- Nie. Szukała czegoś. Ogólnie rzecz biorąc.
- To znaczy?
- Była zagubiona, zrozpaczona, szukała brzytwy, której mogłaby się chwycić. Był z nią młody chło-
pak, nazywała go chyba Czeryą. Był jasnowłosy, młody i piękny, i wtedy pojawił się ostatni raz.
- Biedactwo, musiał całkiem złamać ci serduszko. Ale na mnie nie licz.
Penny emu nie spodobał się rozmarzony ton Robina, ale tylko dalej smażył go wzrokiem.
- Czeryke? - zapytałem z takim samym naciskiem, jak on.
- Quince CzteryÄ…? - w zadumie podsunÄ…Å‚ Morley.
- Quince - Też się zacząłem zastanawiać. Quincy Quentin Q. Quintilłas wystarczyłby, żeby skom-
pletować flotę tysiąca statków i napełnić ich wściekłymi piratami. Był pokątnym oszustem, tak drobnym, że
ledwie go było widać i zbyt głupim, żeby odróżnić górę od dołu. Miał w sobie kilka kropel elfickiej krwi, co
sprawiało, że wydawał się młodszy i nie wzięli go do wojska. Impreza z fałszywym straszydłem byłaby w
sam raz na jego miarÄ™.
Zaledwie go znałem, ale nie miałem ochoty poznać go lepiej. Opisałem go.
Robin skwapliwie pokiwał głową, jakby chciał mi się przypodobać. Zastanawiałem się, czy przy-
padkiem nie mówi mi tego, co jego zdaniem chcę usłyszeć.
- Dziękuję, Robinku. Widzisz? Jakoś się dogadujemy. To co kombinował Czteryą?
Tępe spojrzenie.
- Chyba nic. Po prostu był z dziewczyną. Ona też nie wyróżniała się niczym szczególnym.
Oczywiście, że nie. Zliniłeś się na kogo innego.
- Nie rozumiem, wyjaśnij, proszę.
- Chciała szybkiej odpowiedzi. Szukała szybkich odpowiedzi.
- Myślałem, że była zdesperowana.
- Zdesperowana jak na swój wiek. Dzieciaki żądają efektów bez pracy. Uważają, że należą im się
magiczne odpowiedzi. Nie chcą słyszeć, że prawdziwa magia to ciężka praca. Wasi strażnicy burz i lordo-
wie ognia uczą się i praktykują po dwadzieścia lat. A dzieciaki myślą, że wystarczy pokiwać palcami...
Magiczne palce Morleya wystrzeliły i trzepneły dłoń Robina, który zaczął kiwać palcami tak, jakby
chciał zademonstrować, o co mu chodzi. Mógłby nas nabrać, gdybyśmy się nie znajdowali na zapleczu skle-
piku z magiÄ… i czarami.
- Nie zapominaj o Emerald Jenn. Jeśli nabiorę ochoty na ploteczki, pójdę sobie na schody Chancery.
- Tam właśnie prowadzą wykłady najznamienitsi lunatycy i wariaci. - Emerald, Robinie. Czteryą nie wrócił,
ale ona tak. Opowiedz mi.
- Nie musisz być taki brutalny. Emmy była na gigancie. Przyjechała z daleka. Tyle wiedzieliśmy, ale
nie więcej. Reszty dowiedzieliśmy się kilka tygodni temu.
- Na gigancie - mruknąłem, usiłując każde słowo zabarwić czystym i nieskażonym złem. Morley
wywrócił oczy. - Przez rok zdana sama na siebie.
95
Przerażająca myśl. Na ulicach TunFaire dziewczyna w ciągu roku może przeżyć całe życie.
- Od kogo uciekła?
- Od matki.
Która się martwiła, że jej córuchny nie ma od tygodnia.
- Dalej.
- Nie wchodziła w szczegóły, ale podobno ta baba była chodzącym horrorem.
- Spędzała tu dużo czasu?
- Pomagała. Nieraz spała tam - Pokazał rozklekotaną pryczę. Nie przeprosiłem za to, co sobie pomy-
ślałem. - Była jak zraniony ptaszek. Daliśmy jej bezpieczne schronienie.
Czy dobrze wyczułem odcień dumy?
Rozumiałem, że dziewczyna mogła się czuć bezpieczniej z Pennym i Robinem, niż na ulicy. Miałem
tylko jeden problem: nie umiałem wyobrazić ich sobie w roli filantropów. Jestem na to zbyt cyniczny.
Robin okazał się prawdziwą trajkotką, skoro już się rozluznił. Ciężko się napracowałem, żeby skie-
rować jego elokwencję na właściwe tory.
- Widywałeś ją ostatnio?
- Nie. Usłyszała, że jej matka zjawiła się w mieście. - I to ją odstraszyło?
- Myślała, że matka jej będzie szukać. I szuka, no nie? Jesteś tu. A ona nie chce być znaleziona.
Ludzie, którzy nie wiedzą, gdzie ona jest, nie mogą jej zdradzić.
Wymieniliśmy spojrzenia z Morleyem.
- Czego siÄ™ boi?
Robin i Penny też wdali się w przyspieszoną wzrokową konferencję. Mieli pewne perspektywy,
gdyby siÄ™ tylko tak nie dziwili.
- Nie wiecie. - Zatrudniłem moją intuicję. - Opowiedziała wam bajeczkę, której nie kupiliście. Uwa-
żacie, że ją znacie? Czy jest taka, żeby was wystawić na żer swoim prześladowcom?
- Co?
- Zna swoją matkę. Wie, jakich ludzi wyśle na poszukiwanie córki.
Kolejne sygnały wzrokowe. Gniewni piraci tego świata są paranoikami. A swoją drogą, wiedząc
kim jesteśmy, nic dziwnego, że się boją.
Penny przez cały czas nie przestawał gniewnie łypać na Robina. Nagle chyba ogarnął go przypływ
pesymizmu, bo warknÄ…Å‚:
- Marengo North English.
- Co? - powiedzcie, że się przesłyszałem.
- Marengo North English.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]