[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tego, jak zrozumiałam, nie zajadę daleko, a nawet nie zastartuję.
Trzeba więc będzie przestać tak się przejmować opiniami innych. Zaaprobować własną
osobowość taką jaka już jest. Spojrzeć na siebie bardziej trzezwo i sprawiedliwie. Są gorsi ode
mnie, a bardzo się cenią i kochają. Może i mnie uda się wreszcie trochę siebie polubić, bo
i dlaczego by nie?
Kocham moje dzieci i potrafię im to okazać. Respektując ich indywidualność, staram się je
modelować do ogólnie przyjętych wartościowych wzorów. Mam z nimi wspaniały kontakt, darzą
mnie zaufaniem. Jestem więc dobrą matką.
Od siedmiu lat mieszkam z rodziną na poddaszu. Mieszkanie należy do banku, w którym
głowa rodziny pracuje, więc koszt jego wynajmu jest niski. I dobrze. Trafiło się nam ono jak
ślepej kurze ziarno, gdy startowaliśmy goli i bosi w desperacko podjęte emigracyjne życie, ale...
czas mija, życie ucieka, a my tam ciągle tkwimy.
Jest to faktycznie dość spora mansarda w pięknym starofrancuskim budynku otoczonym
wspaniałym ogrodem. Na pewno może się podobać takie lokum komuś, kto przyjdzie z wizytą
lub spędza tu jedynie weekend. Ja mam go już serdecznie dość. Borykam się jednak, jak mogę
z harówką, jakiej taki zaniedbany apartament wymaga. Wszystko tu już woła o remont,
inwestycję w sensie zmiany tapet, podłogowej wykładziny czy mebli. Nie dzieje się nic. Mimo
tego w mieszkaniu jest zawsze czysto, przynajmniej zawsze wysprzątane. I chociaż robię
wszystko ze zniechęceniem, jak ja to nazywam, na żyłę, niczego nie można zarzucić
wypełnianym przeze mnie obowiązkom. Jestem więc też dobrą gospodynią. Do tego zmierzałam.
A przy okazji. Moim marzeniem, które powinno w najbliższej przyszłości przyoblec kształt
konkretnej decyzji i planu jest właśnie wyrwanie się z tych smutnych, bardzo odciętych od świata
i ludzi poddaszowych ścian. Tam czuję się zle i to z roku na rok coraz gorzej. Mam zawsze
wrażenie, że jestem odizolowana, osaczona, zamknięta. Jeżeli ma być ze mną lepiej, to przede
wszystkim temu trzeba położyć kres. Raz jeszcze rzucić życiu tak ważkie i pełne nadziei hasło 
przeprowadzka. Ale to na boku. Wrócę jeszcze na chwilę do niewdzięcznego wysiłku
dowartościowania swojej zakompleksiałej persony.
A faktem jest, że jeśli cię zaproszę do siebie, będziesz przyjęty, oczywiście na miarę
możliwości, jak muzułmański wezyr. Tylko wybieraj specjalności z kuchni różnych narodów
i tak wszystko będzie smaczne, urozmaicone i przygotowane na czas. Gościnna, dobra kucharka
 taka już jestem.
Do bliznich mam stosunek przyjazny i szczery. Zawsze gotowa jestem poradzić, pomóc
i wspomóc. Jak to się mówi, ostatnią koszulę bym z siebie zdarła, gdy widzę kogoś w potrzebie.
Krytyczny małżonek moje relacje z ludzmi ocenia za przesadzone i zbyt egzaltowane.
Twierdzi, że to chorobliwe. Wiecznie mi wytyka, że wygląda, jakbym starała sobie ludzi  kupić ,
a w każdym razie zdobyć ich sympatię czy uznanie za wszelką cenę. Według niego od lat
odgrywam z wielkim przejęciem, uporczywie, aczkolwiek nieudolnie rolę dobrej ciotki
z Ameryki. Może i jest w tym trochę racji. Trzeba będzie zrewidować i ten punkt widzenia. Bo
co ja dostaję w zamian w tych relacjach, to już jest odrębna, następna sprawa.
%7łeby się nie dać znów speszyć krytyce, pospiesznie kontynuuję. W każdym razie najbardziej
ze mnie kochająca córka i siostra, a również sprawdzona kumpelka lub jeśli ktoś się sprawdzi
i otwiera na przyjazń, także niezawodny, wierny przyjaciel.
Kontynuowałabym tak to samochwalstwo pewnie bez końca, ale doszło wreszcie do
podsumowania mojej roli jako żony, jako partnerki w czyimś życiu. Nie mam tu zbytnich
sukcesów, wprost przeciwnie. Ponieważ jednak założone mam na dzień dzisiejszy myślenie
wyłącznie pozytywne, pominę zatem tę stronę mego życia dyskretnym milczeniem. Już tylko
w głowie przepowiem sobie wszystkie nasuwające się decyzje, ewentualne przedsięwzięcia.
Postanawiam, że nie będę tu robiła tak zwanego prania brudów. Tym bardziej, że opowieści tej
słucha też osoba najbardziej zainteresowana, mój mąż.
Z napiętą uwagą śledzi moje przemyślenia  wątpliwości  Doktor Filozof . Wydaje się, że
mnie rozumie. Chyba zdaje sobie sprawę z niewątpliwego wysiłku, jaki mnie czeka. Indaguje
mnie jednak dalej, podkreślając dobitnie, że muszę znalezć coś w życiu, co nada mu sens.
S accrocher  brzmi to po francusku obrazowo i dobitnie. Trzeba się życia uchwycić, uczepić za
wszelką cenę, choćby jak tonący brzytwy, a wisielec gałęzi. Złapać się kurczowo tego, co
stanowi istotę i zasadność życia. Należy wykorzystać wszystko, co wybija od dna i pozwala
utrzymać się na powierzchni.
Ja mam szczęście. Moje realne i napawające budującą nadzieją attachement  przywiązanie
to dwójka kochanych, wspaniałych dzieci. Nie muszę szukać niczego więcej, ja dla nich muszę
żyć.
I chociaż niestety nie mogłabym z przekonaniem zaśpiewać z moją ulubioną Edytą Geppert 
 %7łycie, ja kocham cię nad życie... , to jednak mimo wszystko podejmę oferującą się rozgrywkę
z losem. I zrobię to już tym razem rozważniej, ostrożniej. Nie będę się niepotrzebnie narażać,
gdyż ważne jest, abym wyszła bez szwanku. Nie mogę przegrać kolejny raz.
Koniec z majakami. Trzeba zaakceptować wreszcie życie takim, jakie jest. Zaprzestać
ciągłych, męczących złudzeń, że się ono zmieni samo z siebie i z dnia na dzień.
Mam już prawie czterdzieści lat na karku. Moje życie jest już skonstruowane i pewnie
w ponad połowie dokonane. Nie ma co dłużej czekać na pięknego księcia, który się pojawi, aby
mnie uwiezć na swym rumaku w baśniowy kraj niepowszedniego piękna i wiecznej
szczęśliwości.
%7łycie to nie bajka. Jak powtarza często mój francuski przyjaciel, jest ono bardziej
porównywalne do kanapki posmarowanej gównem, z której zmuszeni jesteśmy odgryzać mały
kęs każdego dnia. Może niesmaczne, ale nieuniknione. Toteż i ja muszę zaprzestać tej
bezsensownej walki, jaką toczę z dniem dzisiejszym. Skończyć ze sztywnym przeciwstawianiem
się realiom, które niekoniecznie są po mojej myśli. To nic nie daje, nie pomaga, a często kończy
się wręcz fatalnie. Dając się sprowokować, zapragnęłam udowodnić, że i ja potrafię pracować
zarobkowo i w efekcie wpadłam jak śliwka w kompot.
Trzeba życie przyjmować takie, jakie jest  twarde, niebezpieczne, nieraz złośliwe. Problem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl