[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Wszyscy szukamy. A szczęśliwcy znajdują. - Jej ręce znieruchomiały na materiale z
jaskrawym, haftowanym wzorem. - Mądrzy akceptują to. Należałam do tych szczęśliwych,
ale nie byłam mądra. Może mógłbyś się czegoś nauczyć na moich błędach?
- Ja jej nie kocham.
- Może tak, może nie. - Gwen znowu sięgnęła po igłę. - Nie otworzyłeś swojego serca,
żeby się o tym przekonać. Tak zawzięcie go strzeżesz, Trevorze.
- Może dlatego, że nie jestem zdolny pokochać nikogo w taki sposób, jaki masz na
myśli.
- Nie mów głupstw.
- Skrzywdziłem już jedną kobietę, ponieważ nie potrafiłem jej pokochać.
- A ja uważam, że w tym samym czasie skrzywdziłeś też siebie. Zwątpiłeś w siebie.
Ale obiecuję ci, że oboje nie tylko to przeżyjecie, ale wyjdziecie wzbogaceni o
doświadczenie. Gdy tylko przestaniesz traktować swoje serce jak tarczę, znajdziesz to, czego
szukasz.
- Moje serce nie jest tu najważniejsze. Najważniejszy jest teatr.
- To wielka rzecz zbudować coś tak, żeby trwało przez lata. Ten domek, choć taki
prosty i skromny, istnieje już od bardzo dawna. Oczywiście, nastąpiły tu pewne zmiany,
dodano jedno pomieszczenie, ale jego ogólny plan został zachowany. Podobnie jak
zaczarowana tratwa pod nim, srebrne wieże i błękitna rzeka.
- Wybrałaś domek nad zamkiem?
- Tak, to prawda. Kierowałam się niesłusznymi racjami, ale nie żałuję tego, ponieważ
miałam męża i dzieci. Być może Carrick nigdy nie zrozumie tej części mojego serca.
Doszłam do przekonania, że nie należy tego od niego wymagać. Serca mogą się połączyć, a
wierni swoim uczuciom ludzie pozostają sobą. Miłość to dopuszcza. Miłość wszystko
dopuszcza.
Zobaczył teraz wzór, który wyszywała. Był to srebrny pałac z błyszczącymi wieżami,
z rzeką błękitną jak szlachetne kamienie, z drzewami uginającymi się pod złotymi owocami.
A na mostku, spinającym brzegi, znajdowały się dwie postacie, jeszcze nieukończone.
To ona, uświadomił sobie Trevor, wyciągająca ręce do Carricka.
- Czujesz się teraz samotna?
- Czuję w sobie pustkę. - Delikatnie musnęła palcem nitki, którymi haftowała srebrny
kubrak. - I czekam na niego.
- Co z tobą będzie, jeżeli zaklęcie nie zostanie zdjęte? Podniosła znowu głowę,
popatrzyła ciemnymi, łagodnymi, spokojnymi oczami.
- Uzbroję się w cierpliwość i będę go oglądała tylko moim sercem.
- Jak długo?
- Dopóki mi go wystarczy. Masz wybór, Trevorze, tak jak ja miałam kiedyś. Musisz
się tylko zdecydować.
- To nie to samo - powiedział, ale jej już nie było, rozwiała się jak mgła. - To nie to
samo - powtórzył do pustego pokoju.
Musiało upłynąć trochę czasu, nim podniósł słuchawkę i przystąpił do pracy. Najpierw
zatelefonował do ojca i uspokoił się, słysząc jego głos. Wtedy przystąpił do rutynowych
działań, skontaktował się z Nigelem w Londynie i z jego odpowiednikiem w Los Angeles.
Zbliżała się północ. Ponieważ w Nowym Jorku była siódma wieczór, zadzwonił do zawsze
osiągalnego Finkle'a.
Na biurku piętrzyły się notatki, pracował komputer. Przytrzymując słuchawkę
ramieniem, usłyszał dzwięk hamującego samochodu. Wyprostował się, żeby wyjrzeć przez
okno.
Zobaczył wchodzącą przez furtkę Darcy.
Zapomniał o winie.
Zawahała się, czy zapukać, ale zobaczyła światło w oknie gabinetu. Jeszcze pracuje? Z
figlarnym błyskiem w oczach otworzyła drzwi. Pomyślała, że za chwilę położy temu kres i
pomaszerowała prosto na górę.
Zatrzymała się w drzwiach gabinetu. Trevor, ciągle jeszcze rozmawiając przez telefon,
kiwnął na nią palcem.
A więc nie czekał na nią z bijącym sercem. Nie szkodzi, bardzo szybko doprowadzi go
do takiego stanu, że będzie jej jadł z ręki.
- Chcę mieć to sprawozdanie na jutro po południu. - Trevor coś sobie zapisał i kiwnął
głową. - Tak, albo przyjmą do końca dnia ofertę albo nic z tego. Tak, chcę żebyś to tak
przedstawił. Następna sprawa. Nie satysfakcjonują mnie proponowane ceny za projekt
Dresslera. Powiedz im wprost, że jeśli nasz dotychczasowy dostawca nie potrafi tego lepiej
zorganizować, skorzystamy z innych zródeł.
Popatrzył nieobecnym wzrokiem, wypił łyk kawy i zakrztusił się, gdy Darcy rozpięła
guziki płaszcza.
Nie miała na sobie nic oprócz bransoletki i pantofli na wysokich obcasach.
- Jesteś piękna - wydusił z siebie. - Chryste, jaka jesteś piękna. - Odłożył słuchawkę i
wstał.
- Rozumiem, że już skończyłeś pracę.
- Skończyłem. Rozejrzała się po pokoju.
- Nie widzę wina.
- Zapomniałem. - Oddychając nierówno, podszedł do niej. - Załatwię to pózniej.
Odchyliła głowę do tyłu, żeby nie odrywać od niego oczu, i zobaczyła to, co chciała
zobaczyć. Pożądanie, rozognione jak świeża rana.
- Mam straszne pragnienie.
- Pózniej - zdążył tylko powiedzieć i przywarł do niej wargami.
Szybkimi, mocnymi ruchami rąk, niecierpliwymi ustami brał, co mu ofiarowywała.
Dawał jej, co chciała A chciała jego desperacji i bezsilności, wyostrzonego do granic
wytrzymałości pragnienia. Przyszła do niego naga i bezwstydna, tak że wyzwolił z siebie
zwierzęce instynkty.
Oboje nie panowali już nad sobą. Darcy wpadła w sidła, które tak sprytnie zastawiła
na niego.
Przyparł ją do ściany, rozkoszując się jej szyją, wciągając ostry, zmysłowy zapach
kobiecego ciała. Miażdżył ją rękami, wbijał je w nią, złakniony wcięć i wypukłości,
kobiecych tajemnic.
Gorąca, wilgotna, pałająca.
Jego palce ślizgały się po niej, wchodziły w nią, rozpalając ją coraz bardziej. Kiedy
już drżała, kiedy przetaczała się przez nią fala orgazmu, nie spuszczał z niej oczu. Zdawało
mu się, że w ich ciemnym, zamglonym błękicie dojrzał błysk triumfu.
Mógł się jeszcze wycofać, oprzytomnieć na tyle, żeby wszystko odbyło się bardziej
delikatnie i finezyjnie, ale ona przywarła jeszcze mocniej, wyginając się, tworząc naprężony
łuk, oplatając go ramionami, niczym łańcuchami owiniętymi w aksamit.
- Więcej - zamruczała zadowolona. - Daj mi więcej i bierz wszystko. - Skubnęła
zębami jego wargę. - Teraz.
A potem było już tylko szaleństwo, gorączkowe, cudowne. Darcy triumfowała, że
potrafiła zamienić mężczyznę w bestię. I pozwalała mu na to. Upominała się, łaknęła tego.
Jej krew dudniła równie mocno jak jego, jej ręce były rozbiegane, równie
niecierpliwie jak te, które czuła na sobie.
Rozdarła na nim koszulę i wpiła zęby w jego ramię.
Wzrok przysłoniła mu gęsta, czerwona mgła. Jej paznokcie wpiły się w jego plecy.
Zanurzył się w niej, łakomie chłonąc jej urywany krzyk.
Każde pchnięcie było jak kolejny krok na cienkiej linie, rozpiętej między niebem i
piekłem. Obojętnie, gdzie spadną, nic ich nie mogło powstrzymać. Wiedząc o tym,
odpychając jej głowę do tyłu, zacisnął rękę w jej włosach, nie spuszczając z niej oczu.
- Chcę cię widzieć - powiedział, z trudem łapiąc oddech. - Chcę widzieć, że mnie
czujesz.
- Nie czuję nic poza tobą, Trevorze.
Osuwając się z liny, pociągnęła go za sobą. A gdy spadali razem, było mu wszystko
jedno, gdzie wylądują.
Rozpaczliwie chwytał powietrze, byle tylko nie oszaleć. Uciskający ciężar jego ciała
utrzymywał ją w pozycji pionowej, gdy on sam, dla równowagi, opierał się ręką o ścianę.
Opadła z sił. A on - zbierał w sobie energię, żeby przetransportować ją do łóżka.
- Nie mogę tak stać - wymruczała mu w ramię. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl