[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Kto mówi, że pociąg? To jest koński autobus, co ma trzy klasy. Zaśmiali się wszyscy równocześnie i
spojrzeli na pasażerów wozu, którzy przysłuchiwali się rozmowie z senną powagą i bez najmniejszego
zdziwienia.
- Ten brodaty człowiek jest wielkim dziwakiem - mówił Zdzisław. - Dobrze, jedziemy! Daj pan trzy
trzecie klasy.
- Trzecie? - zdumiał się oryginał. - Takie panowie? Trudno... Mogę dać trzecie. A ten psina?
- Ten psina pobiegnie za wozem. Ile kosztuje?
- Razem jeden złoty pięćdziesiąt, ale kredytu nie ma. Brodaty pasażer posunął się, a oni, wciąż się
śmiejąc, rozmieścili się na wozie.
- Ten mąż izraelski lubi facecje - zaśmiał się Zdzisław.
- Co mu strzeliło do głowy, aby dzielić furkę na klasy? Chude koniska biegły bez entuzjazmu, leniwie
podnosząc sztywne nogi, do czego wesoły woznica zachęcał je przedziwnym cmokaniem i okrzykami
pełnymi gorzkich wyrzutów:
- Ty siwy, ciÄ…gaj! Co jest, co?
- Biedne koniska - rzekł Zbyszek. - %7łałują, żeśmy wsiedli.
- Powiedział jeden mądry Anglik - przypomniał sobie Zdzisław - że: "jeśli się tylko jeden koń
dorożkarski znajdzie na sądzie ostatecznym, sprawa ludzkości będzie przegrana". Całe szczęście, że
droga niedaleka. Przed nimi zjawiła się niewielka wyniosłość drogi. W tej chwili woznica zawołał
gromkim, urzędowym głosem:
- Mała górka! Pierwsza klasa siedzi, druga klasa siedzi, trzecia wysiada! Brodaty pasażer, widocznie z
trzeciej klasy, bez słowa wyskoczył z furki.
- Panowie wysiadają! - zawołał woznica.
Trzej przyjaciele wybuchnęli potężnym śmiechem.
- Ach, to takie urządzenie! - zawołał Zenobi. - A pani?
- Ja mam pierwszą klasę - odrzekła dama, patrząc na na niego z politowaniem.
- Moje uszanowanie... A pan?
- Druga! - oznajmił szaraczek z wysokości.
- Wio, koniki, wio! - zawołał woznica.
Czterej pasażerowie mizernej klasy trzeciej dreptali pracowicie przy wozie, aż dobrnął do szczytu
wyniosłości, po czym znowu wsiedli. Ceremonia ta powtórzyła się kilka razy, aż drugi rozkaz oznajmił:
- Większa górka! Pierwsza klasa siedzi, druga klasa wysiada, trzecia klasa wysiada.
Do czterech łapserdaków trzeciej klasy przyłączył się jedyny pasażer klasy drugiej.
- To wielka głowa! - rzekł z uznaniem Zenobi wskazując woznicę. Po upływie godziny, gdy już widać
było miasteczko, genialny Automedon zakrzyknął wielkim głosem:
- Straszna góra! Pierwsza klasa siedzi... Druga klasa wysiada... Trzecia klasa wysiada i popycha wóz!
- Sprawiedliwie! - zawołał Zdzisław. - Popychajcie, przyjaciele! Uczynili to z wesołym zapałem, głośno
wykrzykujÄ…c.
- Hej, panie woznica! - zawołał nagle Zenobi.
- Co jest, co?
- Ten pasażer z trzeciej klasy - mówił wskazując brodatego męża - udaje tylko, że popycha. Położył
rękę na poręczy i stęka, a nic nie robi. Tak nie wolno.
- Bo on jest słaby na piersi - mówił woznica. - Pan słyszy, jak on kaszle?
- Wcale nie słyszę!
Wózek wydrapał się tymczasem na "straszną górę" i triumfalnie zaturkotał na kocich łbach drogi,
wpływającej na rynek miasteczka.
- Stacja! - obwieścił woznica. - Pierwsza klasa wysiada, druga klasa wysiada, trzecia klasa wysiada!
Apasz, pasażer czwartej klasy, zmienił nieco barwę skóry, gdyż wkroczył do miasteczka całkowicie
popielaty.
- Należałoby go wytrzepać - rzekł Zenobi - ale przedtem trzeba z niego zdjąć skórę, bo inaczej nie
pozwoli. Ale czemu to wszystkie sklepy pozamykane?
- Przecie to niedziela - powiedział Zbyszek. - Właśnie ludzie idą na sumę.
- Chodzmy i my. Ale "co po psie w kościele"? Co z nim zrobić?
- Zaraz to urządzę - oświadczył Zbyszek.
Pod niskim murem ogradzającym stary kościółek, przez ogromne lipy strzeżony jak przez olbrzymów,
złożyli swoje lekkie już bardzo manatki. Wtedy Zbyszek nachylił się ku Apaszowi.
- Połóż się tu, piesku, i pilnuj! - mówił cichym głosem.
- My pójdziemy podziękować Panu Bogu, żeśmy tu szczęśliwie doszli. Możesz sobie łapać muchy, jeśli ci
się będzie nudziło, ale nie wolno nikogo chwytać za nogi! Będziesz leżał spokojnie?
"A cóż mam robić?" - odparł Apasz wymownym spojrzeniem. W kościele unosił się ciężką, pachnącą
chmurą dym kadzideł. Przez kolorowe szybki przesiąkała złota woda słońca i barwiła się dziwnie. Przez
otwarte okno wleciał żółty motyl i usiadł na bukiecie kwiatów. Organy dudniły i śpiewały jakby
drżącym, ludzkim głosem. Tłum ludzi wzdychał nabrzmiałymi piersiami i zdawało się, że stroskane,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]