[ Pobierz całość w formacie PDF ]

znajomości. Od tego zresztą pan Tomasz się nie odżegnywał, ale wiadomość obiecał dopiero
na wieczór. Umówiliśmy się, że przedzwonię do niego o dziewiątej.
- No, nareszcie możemy pogadać o tym, coś usłyszał przez drzwi balkonowe - sapnął
Kobiatko.
- Niewiele. Rozmawiali po hiszpańsku. Po tonie głosu profesora i wtrąconych
zdaniach Marii wyglądało na to, że się spierali.
- To rzeczywiście niewiele - zmartwił się Janusz.
Zaśmiałem się.
- Usłyszałem też bardzo przekręconą nazwę Zbójeckie Skałki i wymienione
kilkakrotnie słowo  la pistola , którego znaczenia nie muszę chyba tłumaczyć.
- La pistola, pistolet - poderwał się z krzesła Aleksander. - A nie mówiłem żeby...
policję - dokończył szeptem, widząc, że sięgam po poduszkę.
- Spoko, stryjku - uspokajał wzburzonego Janusz. - Przecież o tej  la pistoli wiemy
już od dawna. A skoro oni mówili  la pistola , to używali liczby pojedynczej, tak więc drugi
pistolet nam nie grozi, a ten pan Paweł unieszkodliwił.
- Brawo, Januszku! - zawołałem. - Niezle główkujesz! Aha - przypomniałem sobie
jeszcze o jednym być może ważnym elemencie podsłuchanej rozmowy. O  cholerrze Marii.
- Jest jeszcze drobiazg: Maria raz zaklęła  cholera . Zabrzmiało to raczej  cholerra i może
nauczyła się tego przekleństwa od polskich wspólników, ale kto wie, czy nie zna więcej słów
polskich. Ciekawym by było, gdyby rozumiała doskonale, co mówimy o niej i jej sprawach...
Moi towarzysze popatrzyli na siebie w niespokojnym zdumieniu.
- A jeśli ona... rzeczywiście... po polsku?
- Nie zamartwiajmy się bez potrzeby! - machnąłem ręką. - Wierzę, że to przekleństwo
jest przypadkowe. To normalne, że podświadomie chce się samemu sobie zaimponować
znajomością obcego języka. Najłatwiej zrobić to najprostszymi słowami, przekleństwami.
- Jeśli będziemy rozmawiać o istotnych dla nas sprawach po polsku, oni natychmiast
się o nich dowiedzą. Jeśli będziemy milczeć, wyda to się im podejrzane... - zafrasował się
Aleksander.
Zastanowiłem się.
- Nie, Maria nie umie po polsku. Rozmawialiśmy przy niej o sprawach, które ją żywo
obchodzą. Jak choćby relacja Janusza o  kupnie lodów, a ona ani drgnęła.
- O, Indianie umieją doskonale maskować swe uczucia! - znacząco pokiwał palcem
Aleksander.
A niech go!
- Przy kolacji, jak sądzę, przekonamy się, czy nasi przyjaciele nie wiedzą o nas więcej,
niż wiedzieć powinni.
- W jaki sposób? - zaciekawił się Janusz.
- W prosty - odparłem. - O ile zasygnalizują chęć przeniesienia o jeden dzień wyprawy
pod Zbójeckie Skałki. Będzie to znaczyło, że nie domyślają się naszych podejrzeń.
- A jeśli się nie domyślają? - spytał Aleksander.
Wzruszyłem ramionami.
- Wtedy pojutrze grzecznie wyruszymy wraz z nimi odkrywać przyczynę  wariactwa
twego wykrywacza. Sądzę, że wtedy w sposób jakiego się domyślam nasi milusińscy będą
chcieli przy pomocy  la pistoli zawładnąć skarbem.
- Jaki to sposób? - Janusz aż poczerwieniał z emocji.
Uśmiechnąłem się.
- Dowiesz się we właściwym czasie. A teraz zbierajcie się. Goście schodzą już na
kolacjÄ™.
- A pan?
- Dołączę zaraz do was. Muszę tylko sprawdzić, czy  la pistola leży bezpiecznie na
dnie wazonu.
Leżała.
I rzeczywiście, podczas kolacji dało się zauważyć, że z jutrzejszej wyprawy nici:
Maria skarżyła się na złe samopoczucie, prawie nie tknęła smakowitości rozłożonych na
półmiskach.
Rano było jeszcze gorzej. Jej twarz o ciemnej karnacji zdawała się być szarą. Maria z
wyrazną niechęcią mieszała łyżką w talerzu przygotowanego przez zapobiegliwą panią
CecyliÄ™ kleiku.
Jak dowiedzieliśmy się, kłopoty żołądkowe nie dały biedaczce spać całą noc.
- Musiałam zatruć się wczoraj lodami - tłumaczyła.
- To dziwne - zachichotał Janusz - ja tam nic nie czuję. I jeszcze mam zamiar dołożyć
sobie szyneczki...
Maria zmierzyła go zimnym spojrzeniem.
- Dobrze się czujesz? Do czasu... - powiedziała z nieokreśloną grozbą w głosie. I
uśmiech przemknął po jej kształtnych wargach.
- Na policję z nim! - wykrzyczał swą ulubioną grozbę Kobiatko, ale tym razem tyczyła
ona lodziarza.
- Nic mi nie będzie. Podleczę się tylko i będę chodzić jak szwajcarski zegarek. Mam
tylko ogromną prośbę, żebyście przełożyli wypad po złoto na jutro, aż nabiorę siły... - Maria
uśmiechnęła się.
- %7łyczenie damy jest dla nas rozkazem - skłonił się z galanterią Aleksander. - Ale
może trzeba przywiezć jakieś lekarstwa?
Maria pokręciła głową.
- Dziękuję. Mam tu zapasik swoich leków. Pomagają mi, bo już czuję się lepiej.
Gdyby tylko nie to osłabienie...
- Zapasik? Też mi siostra miłosierdzia - szepnąłem po polsku.
- Raczej niemiłosierdzia - odszepnął Janusz, uśmiechając się jednocześnie promiennie
do Marii.
I tak sobie mile gawędziliśmy. Stanęło na tym, że Maria wróci do łóżka i swych
leków, natomiast profesor i nasza trójka pojedziemy jutro na pocztę w Niedzicy, gdzie
spodziewaliśmy się zastać faks, a następnie...
- A następnie skoczymy do Dębna, gdzie jest kościółek wciągnięty na listę zabytków
UNESCO, który powinien mego czcigodnego kolegę zainteresować - oświadczył Kobiatko.
Jego czcigodny kolega skinął z uznaniem głową, choć wydawało mi się, że
dostrzegam w jego oczach znudzenie. Ożywił się za to dziwnie, gdy zaproponowałem, że po
drodze możemy zwiedzić zaporę czorsztyńską.
Punktualnie, jak to się umówiliśmy, zadzwoniłem do pana Tomasza.
- Co ty sobie wyobrażasz, pieniński Sherlocku Holmesie? - zgromił mnie szef. - %7łe
będziesz uganiał się za współczesnymi Janosikami i to pochodzącymi z Peru?!
- Janosik nigdy nie zbójował w Pieninach - nie omieszkałem popisać się wiedzą.
W słuchawce zabulgotało z wściekłości: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl