[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jeśli pan szuka swojego dziecka - zagadnął konfidencjonalnie - to w tamtym końcu korytarza jest
jeszcze jedna sala.
Mitch nie mógł powstrzymać westchnienia, bo dobrze pamiętał tę salę. Bywał w tym barze już od
tygodni, zanim zdecydowano się dopuścić go do tej tajemnicy, bowiem salka na zapleczu stanowiła
kryjówkę dla nastolatków naprawdę maltretowanych w rodzinnych domach. Nie był pewien, czy
nawet policja o niej wie, toteż zaufanie właścl* cielą świadczyło, że go poznał.
- Nie, dziękuję - wymówił się, próbując przezwyciężyć ból gardła. - Smarkacza, którego szukam, na
pewno tu nie ma.
Nie znalazł także swojego utraconego dzieciństwa. Zakładając, że przez całą młodość żył
złudzeniami, jaki wpływ miało to na mężczyznę, którym się stał?
Rzucił okiem na swoje odbicie w lustrze wiszącym nad barem. Przeraził się, widząc, że nie różni się
zbytnio od chłopców oblegających stoły bilardowe. Może do tego towarzystwa bardziej pasowałyby
ciuchy lepszej marki, ale jego wygląd i sposób ubierania się nie odbiegał od reszty. Czyżby Sue
słusznie zauważyła, że utknął na etapie młodzieńczego buntu?
Oszołomiony, wyszedł na dwór, nałożył kask i jak we śnie uruchomił motocykl. Jednak już podczas
wyjazdu z parkingu nie uniknął konfrontacji z twardą rzeczywistością, bo z przyzwyczajenia skręcił w
stronę domu rodziców.. Nie mógł się uwolnić od natrętnej myśli, by ich odwiedzić. Ta obsesja
przyprawiła go o nielichy ból głowy, ale nie mógł jeszcze zdecydować się na tak radykalny krok. Za
wcześniej jeszcze było, by spokojnie z nimi rozmawiać. A przede wszystkim, nie wiedział, co miałby
im powiedzieć i co by tam zobaczył. Może jego opowieści
o ciężkim dzieciństwie okazałyby się zmyślone od początku do końca? Sam już nie wiedział, czy
opuścił dom rodzinny jako poszukiwacz przygód pragnący rozpocząć życie na własną rękę, czy po
prostu w przypływie dziecinnej złości?
Spuścił wzrok na swoje ręce trzymające kierownicę
i stwierdził, że drżą.
To Sue była wszystkiemu winna! Gdyby nie ona, nie podkusiłoby go, żeby przyjechać do tego miasta,
a co za tym idzie - nie poznałby prawdziwej wersji swoich wspomnień. Sam nie wiedział, czy
powinien kochać ją, czy nienawidzić za to, że przyczyniła się do ujawnienia prawdy.
Dodał więc gazu i skierował się na autostradę. Wizyta w barze dostarczyła mu dość wrażeń jak na
jeden wieczór, a teraz pragnął jak najszybciej znalezć się we własnym łóżku i schować się z głową pod
kołdrę. Jednak po półgodzinie jazdy musiał zrezygnować także i z tego, bo stracił czucie w rękach i
widział wszystko jak przez mgłę, nawet światła mijających go pojazdów. Zmęczony, zjechał z
autostrady i zatrzymał się w najbliższym, dosyć obskurnym motelu.
Dwadzieścia minut pózniej spał już jak zabity, ale i po
dalszych dziewięciu godzinach jeszcze wstrząsały nim dreszcze, spalała gorączka, a kaszel rozdzierał
gardło. Klął w żywy kamień nie tylko podszyte wiatrem rękawiczki, ale i cienką kołdrę w połączeniu
z górkami i dołkami na materacu. Złapał bowiem taką samą grypę jak ta, która położyła połowę składu
jego drużyny.
Przez całą niedzielę leżał jak kłoda, nie wiedząc o Bożym świecie, a z poniedziałku pamiętał tylko
tyle, że zadzwonił do szkoły, aby usprawiedliwić swoją nieobecność chorobą. Może nawet
powiedział, że umarł? Nie był tego pewien.
We wtorek zmusił się do uruchomienia motocykla, bo zatęsknił za własnym łóżkiem. Dobrnął do
domu już po zmroku. Oszołomiony gorączką, jak przez mgłę zauważył migające światełko
automatycznej sekretarki. Jeszcze zanim bezwładnie upadł na kanapę, zdołał resztką sił wcisnąć
odpowiedni przycisk.
Usłyszał nagrany na taśmę liryczny głos Sue:
- Miałeś rację, zwolniłam się z tej pracy. Zadzwoń do mnie, będziemy mieli całą niedzielę tylko dla
siebie.
Niepewnie skierował spojrzenie na swój kalendarz ścienny. Jaki przypadał dziś dzień?
*
- Niech ja skonam, ależ ty strasznie wyglądasz!
Mitch uchylił jedno oko i zaraz je zamknął, bo już któryś raz z rzędu śniło mu się, że odwiedziła go
Sue, przyniosła ciasteczka i lody, a jej pocałunki przywróciły mu zdrowie. Tym razem jednak Sue
wprawdzie przyszła, ale kompletnie ubrana, i przyniosła wazę jakiejś żółtej substancji
przypominającej budyń, którą zaraz wstawiła do
kuchenki mikrofalowej. Mitch musiał więc przyznać, że ten sen nie dorównywał poprzednimi
- Bo wiesz - tłumaczyła Sue w tym śnie kompletnie wypranym ze zmysłowości - kiedy tak długo się
nie odzywałeś, początkowo myślałam, że obraziłeś się jak dzieciak. Zaczęłam się niepokoić dopiero
wtedy, gdy Mandy powiedziała mi, że nie przyszedłeś do pracy. Teraz mi głupio, że podejrzewałam
cię o najgorsze, bo wyglądasz jak z krzyża zdjęty.
- Dobra, dobra - wymamrotał. - Przejdz lepiej do konkretów.
- To znaczy? - zdziwiła się dziewczyna ze snu.
- Do tej rozbieranej części.
Odchrząknął i nie zemdlał przy tym z bólu, co znaczyło, że chyba poczuł się lepiej. Może nawet na
tyle dobrze, żeby móc brać senne marzenia za rzeczywistość. Otworzył oczy i zamrugał powiekami,
bo raziło go światło. Jednak Sue nie znikła jak sen, tylko złożyła ręce na piersiach i patrząc na niego z
ostentacyjnym politowaniem, pękała ze śmiechu. Dzwięk ten wydał mu się najcudowniejszą muzyką,
łagodzącą ból głowy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]