[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zawadą, pomyślała. Cóż, pokażę mu.
- W porządku, chłopcy. Zakład stoi. Jeśli wygram, robicie
obiady przez miesiąc. I ostrzegam, żadnych hamburgerów,
choćbyście piekli je na trzydzieści jeden sposobów. Jeśli
przegram, biorę dwa dni wolnego. - Pogroziła palcem. - I ani
słowa o tym Tomowi. Niech myśli, że ciężko pracuję. No, co
mam teraz robić?
Kyle i Ryan popatrzyli niewinnie na Linca. Ten zmarszczył
brwi i zwrócił się do Charlie:
- Staniesz na płozach. Mocno złapiesz się uchwytów i
zawołasz  szereg".
- Po co?
- To sygnał dla psów, że mają naciągnąć zaprzęgi i
przygotować się do biegu. Jest to też sygnał dla psa
prowadzącego. Kiedy jesteś gotowa, wołasz ,jazda" i zaprzęg
rusza. Pamiętaj, by mocno się trzymać. Wielu poganiaczy
lądowało na... hm... plecach, nim jeszcze zaprzęg opuścił
dziedziniec.
Kyle i Ryan wybuchnęli śmiechem.
- A jak mam zatrzymać psy? - spytała Charlie.
- Jak krzykniesz  hua".
RS
110
- To zapamiętam na pewno - mruknęła.
- Jak krzykniesz  hau", skręcą w lewo - powiedział Kyle.
- A  dii" w prawo - dorzucił Ryan.
- Jeśli chcesz zwolnić, używaj hamulca, a jeśli w ogóle stanąć,
wyrzuć kotwicę śnieżną.
- A co to takiego?
Linc pochylił się i wyrwał z ziemi żelazny hak.
- To ta kotwica - powiedział, wręczając ją Charlie. Starał się
przy tym nie dotknąć dziewczyny. - Przywiązana jest do liny i
stanowi coś w rodzaju hamulca awaryjnego. Ale jeśli psy będą
biegły szybko, niezle się póiniej napocisz, by wyciągnąć ją z
lodu.
- Rozumiem - odparła Charlie, spuszczając wzrok, by ukryć
konsternację na widok ruszających właśnie Kyle'a i Ryana.
- Nie myślałem, że się odważysz - stwierdził niskim, nie
wolnym od kpiny głosem Linc.
Charlie puściła jego komentarz mimo uszu, podeszła do klatki
i aż do powrotu braci bawiła się z psami.
- Szereg! - krzyknęła pewnym głosem i psy ustawiły się w
ordynku. Posłuszeństwo zwierząt sprawiło jej nadspodziewaną
radość. Słyszała, jak za jej plecami ustawia na trasie swoje sanie
Linc.
- Przez trzy kilometry szlak biegnie prosto, potem zatacza
czterokilometrowy łuk i zawraca. Psy dobrze znają trasę, więc
jeśli nawet zapomnisz komend, same dowiozą cię do domu.
- Coś jeszcze? - spytała z tak słodkim uśmiechem, że pszczoła
zadławiłaby się tą słodyczą.
- Trzymaj się mocno. I pamiętaj, masz kwadrans. Nie musisz
się śpieszyć.
- Jazda! - krzyknęła Charlie, trzymając się z całych sił
uchwytów.
Pierwsze szarpnięcie o mało jej nie zrzuciło. Prowadzący pies
szarpnął się w uprzęży i w jednej chwili zaprząg gnał śnieżnym
traktem. Przez pierwsze kilkaset metrów dziewczyna myślała o
RS
111
tym, by nie spaść z płóz. Twarz zasypywały jej tumany śniegu i
oddychała z trudem. Za wszelką cenę chciała zakryć nos i usta.
- Hau! - krzyknęła, widząc, że szlak skręca nieco w lewo. Psy
natychmiast zareagowały na komendę. Charlie wybuchnęła
głośnym śmiechem. W jednej chwili zapomniała o jadącym za
niÄ… Lincu.
Ostre, mrozne powietrze w niczym nie przypominało pełnych
spalin ulic Los Angeles. Gałęzie drzew uginały się od śniegu.
Było południe i od zachodu stopniowo zbliżał się zmierzch.
Charlie nasłuchiwała chrzęstu śniegu pod płozami i lekkiego
dyszenia psów. Oddychała głęboko, czując, jak pęd powietrza
koi jej nadszarpnięte przejściami ostatnich dni nerwy.
Choć bardzo kochała Kyle'a i Ryana i cieszyła się, że spędzą z
nią przerwę międzysemestralną, nie chciała wcale, by tu
przyjeżdżali. Zbyt wiele się wydarzyło w ciągu tak krótkiego
czasu. A to, że jedzie teraz psim zaprzęgiem, świadczy tylko o
tym, że gdzieś po drodze zgubiła ścieżkę swego życia. Przez
całe lata zadowalała ją rola... tak... matki. I oto teraz upór Linca
sprawił, że wróciły do niej wszystkie echa przeszłości, lęki i
nurtujące ją podświadomie wątpliwości. Wspomnienia z
dzieciństwa i wieku młodzieńczego, kiedy istniała wyłącznie
zabawa, a o obowiązkach mówiło się niewiele.
Co ze mną będzie... - zaczęła i odważnie dokończyła pytanie -
.. .gdy Ryan i Kyle pójdą sobie w świat?
Ze zgrozą pojęła, że właściwie nie ma prywatnego życia. Za
wyjątkiem okazjonalnych spotkań jej dni i noce obracały się
wokół spraw chłopców. Jak dam sobie radę, kiedy ich
zabraknie? Co zrobię? I najważniejsze - kim bez nich będę?
Młodą kobietą, świetnie radzącą sobie w pracy, za to bez
życia osobistego.
Z ponurych rozmyślań wyrwało ją gwałtowne ujadanie.
Spojrzała przerażona. Na środku drogi stał łoś, a sfora psów,
ciągnąc za przewodnikiem stada, runęła w jego stronę.
RS
112
- Hua! Hua! - wrzeszczała Charlie, naciskając nogą z całych
sił hamulec. Kiedy nie odniosło to skutku, sięgnęła po kotwicę
w nadziei, że ona zdoła powstrzymać pęd sań. Z równym
skutkiem mogła rzucić za siebie piórko...
- Linc! - krzyknęła z rozpaczą, kiedy psy coraz bardziej
zbliżały się do łosia.
Nieoczekiwanie obok pojawił się zaprzęg Tylera, który
zajechał drogę zmuszając tym samym jej psy do zboczenia w
głębszy śnieg. Charlie zamknęła oczy i jeszcze mocniej
zacisnęła palce na uchwytach, a płozy zaczęły przedzierać się
przez niewielkie drzewka i krzaki. Kiedy w końcu kotwica
utkwiła w miejscu, zaprzęgiem szarpnęło. Dziewczyna jak
wystrzelona z katapulty poleciała do góry, po czym upadła
twarzÄ… w zaspÄ™.
Psy przez chwilę jeszcze wlokły za sobą wywrócone sanie, aż
w końcu stanęły; ciągle rozognione, ciągle ujadające. Charlie
usiadła, odgarnęła z twarzy i włosów śnieg. Drżała jak w febrze.
Kiedy dostrzegła w chaszczach ruch, chciała uciekać. Aoś! Z
całą pewnością postanowił ją zaatakować.
Ale to wcale nie był łoś. Z krzaków wyłoniła się męska postać
i zbliżała się brnąc po kolana w śniegu.
- Linc - szepnęła drżącymi ustami Charlie.
- Co robisz, wariatko? - zawołał. We włosach miał śnieg,
brodÄ™ mokrÄ… i lodowate spojrzenie.
Charlie zaniemówiła. Po chwili ogarnęła ją nieprzytomna
furia. Czyż nie obchodziło go, że o mało nie straciła życia?
Jak oparzona zerwała się z ziemi i podeszła szybko do
mężczyzny.
- Wiedziałam, że to niebezpieczne, Tyler. Nie powinnam była
cię słuchać.  To łatwe", powiedziałeś.  Nie przejmuj się,
Charlie", powiedziałeś. .Jeśli zapomnisz komend, psy i tak znają
drogę". - Drżąc stukała go palcem w klatkę piersiową. On
spoglądał na nią z wpółotwartymi ustami. - Ale nic nie
wspomniałeś o tym, że psy w ogóle mogą nie słuchać komendy!
RS
113
Przecież o mało się nie zabiłam! A co z twoimi drogocennymi
psami? Do cholery, Linc! A gdyby na moim miejscu byli
chłopcy? Wysmażę taki raport, że w ogóle zamkną ci ten twój
cholerny park!
Pod koniec tyrady zamilkły nawet psy. Zupełnie jakby
zrozumiały grozbę.
Długą chwilę Charlie i Linc stali bez ruchu i w milczeniu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl