[ Pobierz całość w formacie PDF ]
twarze. %7ładen wojownik nie ośmielił się spojrzeć mu w oczy.
Gurth bez ostrzeżenia ciął toporem w czaszkę Gopala. Gdy Vendhianin zamarł z otwartymi ustami i
wytrzeszczonymi oczami, Starkad błyskawicznie przechwycił na własne ostrze opadającą broń Gurtha.
Kończąc ten sam ruch trzasnął obuchem w hełm przeciwnika. Gurth runął na ziemię, czemu
towarzyszył wściekły brzęk kolczugi. Starkad wzniósł raz jeszcze bezlitosne ostrze, by rozpłatać mu
głowę, ale leżący przetoczył się szybko na bok i topór wrył się głęboko w zmarzniętą ziemię.
Gurth zerwał się na nogi i dwóch mężczyzn zaczęło krążyć wokół siebie, każdy z jedną ręką na skraju
styliska, a drugą w pobliżu żelaza. Pozostali zachowywali milczenie. Wiedzieli, że zwycięzca zachowa
w pamięci tych, którzy okrzykami wspierali przegranego.
Gurth, z krzykiem wściekłości zamachnął się na Starkada. Ten cofnął się pod skałę, uskoczył lekko w
bok i ostrze topora uderzyło w kamień, krzesząc snop iskier. Gdy Gurth próbował złapać równowagę,
topór Starkada zatoczył szeroki łuk i wgryzł się w żelazne łuski chroniące plecy przeciwnika. Gurth
rozrzucił ręce, a jego oręż wyleciał w powietrze. Starkad wyszarpnął ostrze i wojownik runął na skutą
lodem ziemię. Wódz zbliżył się i zadał ostateczny cios. Głowa Gurtha potoczyła się w dół zbocza. Ruda
broda i kępy bokobrodów powiewały w lodowatym wietrze.
Starkad potrząsnął znacząco zakrwawioną bronią i rzekł z pozorną beztroską:
Gdyby ktoś jeszcze chciał podyskutować ze mną na temat przywództwa, jestem do usług. To
chyba właściwa pora na wyjaśnienie takich rzeczy. Rozejrzał się bacznie, ale żaden z jego ludzi nie
podjÄ…Å‚ wyzwania.
Dobrze. Zatem ruszamy do Cymmerii.
Jaganath, teraz już ubrany w ciężkie futra, obszedł trupa dookoła, skwapliwie omijając kałużę krwi.
Czyżbyśmy natknęli się na wroga w czasie moich medytacji, Starkadzie?
Ach, po prostu wywiązała się niewielka sprzeczka na temat dalszych poczynań stwierdził lekko
wódz Vanirów. Już wszystko uzgodniliśmy. Jesteś gotowy do dalszego marszu?
Tak.
Dzisiaj wejdziemy na ziemię Cymmerianów. Od tej chwili każdy człowiek, którego spotkamy na
drodze, będzie naszym wrogiem. Jeśli szczęście nam dopisze, to zbliżymy się do Ben Morgh
niezauważeni, bowiem Cymmeria w przeciwieństwie do Vanaheimu jest mniej ludna. Może nawet i w
powrotnej drodze zdołamy uniknąć kłopotów, ale równie dobrze może nie wyjść stamtąd żywa noga.
Ku jego zaskoczeniu Jaganath wybuchnął śmiechem. Był to potężny, dudniący dzwięk wydostający
się z głębi przepastnego brzucha.
Doprowadz nas, gdzie trzeba, Starkadzie, i nie kłopocz się powrotem!
Siostrzeniec zawtórował mu ochoczo. Vanirowie stali jak skamieniali, przekonani, że dwaj
Vendhianie oszaleli.
Conan i Chulainn wyruszyli przed pierwszym brzaskiem. Wzięli ze sobą jedynie broń i ciężkie szuby,
krzemienie i żelazo do krzesania ognia oraz worek z czarnym chlebem, suszonym mięsem i gomółką
sera. Szli długim, góralskim krokiem, pokonując milę za milą szybciej niż niepewne końskie kopyta i
mimo całodziennej wędrówki nie byli zmęczeni.
Wybrali jak najkrótszą drogę, a dzięki zawieszeniu broni mogli wędrować najlepszymi szlakami i w
ciągu dnia. Mimo to była to długa i męcząca podróż, prowadząca coraz wyżej w góry.
Póznym popołudniem piątego dnia wędrówki na tle nieba dostrzegli sylwetki ludzi idących jeden za
drugim. Chulainn instynktownie rozejrzał się w poszukiwaniu kryjówki, ale wnet przypomniał sobie o
pokoju i zakłopotany przyłączył się do Conana.
Ciężko odzwyczaić się od starych nawyków. Conan wyszczerzył zęby. To muszą być ludzie z
klanu Galia, spójrz na ich głowy.
Może się jednak schowamy zaproponował Chulainn. Ten klan mieszka daleko i Krwawa
Włócznia mogła jeszcze do nich nie dotrzeć.
W tym momencie mężczyzni na grani dostrzegli podróżnych i pomachali maczugami na znak
pokojowych zamiarów. Gdyby było inaczej, z bitewnym okrzykiem ruszyliby do ataku.
Chodzmy z nimi pogadać powiedział Conan. Może widzieli lub słyszeli coś ważnego.
Klan Galia nawet sami Cymmerianie uważali za prymitywny. Ich wojownicy nosili na całym ciele
skomplikowane tatuaże, a włosy wiązali wysoko i zdobili amuletami z kości. Nosili długie, płaskie,
drewniane tarcze, a ich ulubioną bronią były sękate maczugi wykonane ze skamieniałych,
karłowatych drzew, które można było znalezć tylko na ich rodzinnym terytorium. Kilku miało włócznie
o żelaznych ostrzach. Ubrani byli tylko w kilty z wilczej skóry, a ich stóp nie chroniła nawet namiastka
obuwia. Przywódca Gallów, nie bawiąc się w uprzejmości, rzekł: Czemu nie zmierzacie do
StojÄ…cego Kamienia?
Mamy inną misję odparł Conan. Idziemy na Ben Morgh.
Co was prowadzi na tę świętą górę?
To nasza sprawa odburknął Conan. Jak długo jesteście w marszu?
Krwawa Włócznia przybyła do nas dwie noce temu. Ruszyliśmy wczoraj przed świtem.
Wiele armii straciłoby tydzień, by pokonać odległość od ziemi Galia do tego miejsca mruknął
Conan z uznaniem.
Czy te demony napadły również na was? wtrącił Chulainn.
Cztery rodziny wycięte w pień! Chcemy zobaczyć mózgi tych psów spływające po naszych
maczugach.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]