[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Bolą mnie nogi. Bolą mnie plecy. Jestem zmęczona. A nasze mieszkanie ma wielkość powietrznego
auta.
Nie mógł nie brać jej słów do siebie.
- Postaram się wysyłać wam więcej.
- Nie, nie. - Pomachała ręką, aby podkreślić protest. - Gdyby nie kredyty od ciebie,
chodziłybyśmy głodne. Nie w tym rzecz. Po prostu... czuję się, jakbym była w kieracie. Nie mogę
się zatrzymać, chociaż podążam donikąd.
Skinął głową.
- Rozumiem ciÄ™.
Arra zawołała do niego:
- Patrz, tato!
Zatoczyła fotelem repulsorowym ciasne kółko, głośno się przy tym śmiejąc.
- Uważaj, Arra - przestrzegł, ale też się uśmiechnął.
- Najpierw musisz trochę się przyzwyczaić, samolociku - dodała Nat.
Przez jakiś czas stali w milczeniu. Potem Nat przemówiła poważnie:
- Skąd miałeś pieniądze na fotel, Zeerid?
Nie spojrzał na nią, obawiając się, że zauważy zmieszanie malujące się na jego twarzy.
- Z pracy. SkÄ…d by indziej?
- Co to za praca?
Nie podobał mu się ton, jakim zadała pytanie.
- Ta sama, co zawsze.
Odwróciła się do niego, a jej surowa mina tak bardzo przypomniała mu Val, że aż się
wzdrygnÄ…Å‚.
- Przysyłasz nam po sto czy dwieście kredytów już od prawie roku. Dzisiaj zjawiasz się z
fotelem repulsorowym, który z pewnością kosztował więcej niż moje powietrzne auto.
- Nat...
- W co ty się wplątałeś, Zeerid? Masz na sobie tę śmieszną czapkę, kamizelkę...
- RobiÄ™ to samo...
- Myślisz, że jestem ślepa? Albo głupia?
- Nie, oczywiście, że nie.
- Domyślam się, czym się zajmujesz, Zeerid. Arra straciła już matkę i nie może stracić ojca.
To by ją zabiło.
- Nigdzie się nie wybieram - zapewnił.
- Nie słuchasz mnie. Sądzisz, że ona wolałaby mieć nogi niż ojca? %7łe woli ten fotel od
ciebie? Cała promienieje, kiedy wie, że masz nas odwiedzić. Posłuchaj, Zeerid. Czymkolwiek się
zajmujesz, zostaw to. Sprzedaj ten swój statek, znajdz sobie pracę na planecie i bądz po prostu
ojcem dla swojej córki.
Chciałby, aby to było możliwe.
- Nie mogę, Nat. Jeszcze nie teraz. - Odwrócił się do niej. - Jeszcze tylko jeden transport i
wszystko siÄ™ zmieni. Tylko jeden.
Przyglądała mu się uważnie. Cerę miała bardzo bladą - z braku słońca i z powodu
nieodpowiedniej diety.
- Mówiłam jej, żeby nie wychodziła za żołnierza. A w dodatku pilota.
- Mówisz o Val?
- Tak, o Val.
- Nat...
- Nie wiesz, kiedy przestać, Zeerid. Nigdy nie wiedziałeś. Zakładacie te swoje skafandry,
wsiadacie do kabin i sądzicie, że jesteście nietykalni, że plazma was nie zabije, a te wasze pojazdy
nie mogą zostać zestrzelone. Mogą, Zeerid. I jeśli coś takiego przytrafi się tobie, Arra będzie
cierpiała bardziej niż po wypadku, w którym straciła nogi.
Nie umiał na to odpowiedzieć, bo wiedział, że Nat ma rację.
- Idę kupić lody. Też chcesz?
Pokręciła głową, a on odszedł w stronę budki. Idąc, czuł na plecach wzrok szwagierki.
Vrath patrzył, jak Zeerid oddala się od kobiety, swojej szwagierki, zmierzając do budki ze
słodyczami, żeby kupić lody dla córki.
Jego córki.
Nic dziwnego, że tak bardzo uważał na to, czy jest śledzony. Vrath wiedział, co organizacje
takie jak Kantor lub Huttowie potrafią zrobić rodzinie. Dzieci stanowiły potencjalny środek
nacisku, były jak sznureczki poruszające marionetką, zmuszające ją do tańca.
Ludzie żyjący tak jak Zeerid i Vrath muszą mieć wystarczająco dużo siły - lub odpowiednio
silnego patrona - by móc chronić rodzinę. W przeciwnym razie rodzina jest zagrożona. Zeerid nie
miał ani siły, ani patrona. Vrath podziwiał, że udało mu się tak długo utrzymywać córkę poza grą.
To nie lada wyczyn.
Ale teraz córka znalazła się już w grze, była jednym z pionków na planszy.
Oczywiście Vrath nie zamierzał jej wykorzystać. W życiu zawodowym szczycił się tym, że
nigdy nie stosował prób zastraszenia i nie krzywdził członków rodziny, a już na pewno nie dziecka.
Takiemu postępowaniu brakowało finezji. Do czegoś takiego mógł się posuwać pilot bombowca,
ale nie snajper.
A Vrath w duszy nadal był snajperem. Jeden strzał, jeden zgon, zero innych ofiar.
Odwrócił wzrok od Nat i Arry, aby odszukać Zeerida, i przekonał się, że ten stoi tuż za nim
z czerwonym lodem w jednej ręce, a zielonym w drugiej. A oczy majak ostre końcówki grotów
włóczni.
- Czy my się znamy, przyjacielu? - zapytał Zeerid, omiatając wzrokiem sylwetkę Vratha i
jego ubiór.
Vrath lekko się przygarbił, przyjmując postawę tak bezbronną, jak to tylko było możliwe.
- Nie sÄ…dzÄ™. Mieszka pan w tej okolicy?
Zeerid zrobił krok w jego stronę i, szykując się do zadania ciosu, nachylił się do przodu.
Vrath musiał siłą powstrzymać impuls każący mu także zmienić pozycję na taką, która
pozwoliłaby mu odpowiedzieć na atak. Zeerid jednak od razu by to zauważył, a on nie mógł go
teraz zabić. Najpierw musiał go wykorzystać do zlokalizowania syntprzyprawy.
- Czemu się tak przyglądałeś, przyjacielu? - spytał Zeerid.
- Tato! - zawołała Arra, ale Zeerid nie odrywał oczu od twarzy Vratha.
- Zielonodziobom. Lubię je karmić. - Vrath sięgnął do kieszeni i wyjął z niej garść karmy
kupionej u jednego z parkowych robotów.
- Tato, ja chcę zielonego loda! - domagała się Arra.
Na widok karmy Zeerid wyraznie się rozluznił, ale nie do końca.
- No tak, oczywiście - mruknął. - Wybacz, przyjacielu.
- Czy to pańska córka? - zapytał Vrath, kiwając głową w stronę Arry.
- Tak - potwierdził Zeerid, a usta wykrzywił mu lekki uśmieszek.
- Sprawia wrażenie bardzo szczęśliwej - zauważył Vrath. - %7łyczę miłego dnia, sir.
Vrath ominął Zeerida i wmieszał się w tłum biegaczy, rowerzystów i innych osób
korzystających z parku, besztając się zarazem w myślach za to, że pozwolił sobie stracić Zeerida z
oczu. Facet bez dwóch zdań miał nosa do wyczuwania problemów.
Zeerid odwrócił się, by odprowadzić wzrokiem odchodzącego mężczyznę. Coś w nim
wydawało się nie takie jak trzeba, lecz Zeerid nie potrafił tego określić. Sprawiał wrażenie
ogromnie zainteresowanego Arrą i Nat i miał dziwny chłód w oczach mimo tego głupkowatego
uśmieszku.
- Tato! Lód się roztapia!
Arra podpłynęła do niego na fotelu, a on podał jej loda, po czym wytarł dłonie w kurtkę.
- Dziękuję - rzuciła dziewczynka i liznęła zieloną słodycz. - Mniam. Wspaniaaaały!
Uśmiechnął się do córki, a gdy się odwrócił, nie mógł już nigdzie odnalezć nieznajomego.
- Kto to był? - spytała Nat, zbliżając się.
Zeerid machinalnie podał szwagierce drugiego loda, nadal spoglądając w kierunku, w
którym odszedł mężczyzna.
- Nie wiem. Nikt.
Nat chyba wyczuła jego niepokój.
- JesteÅ› pewien?
- Tak - odparł, zmuszając się do uśmiechu. - Jestem.
Tylko że wcale nie był.
- Chyba odprowadzÄ™ was do domu. Co wy na to?
- Huraaa! - ucieszyła się Arra.
- O co chodzi? - dopytywała się Nat. Jeszcze nie odebrała loda od Zeerida.
- O nic - zapewnił, nie chcąc martwić szwagierki. - Nie wolno mi odprowadzić moich
dziewczyn?
- Wolno, tylko że ja nie chodzę, a latam - zauważyła Arra, szeroko się uśmiechając.
Raven Aryn wyłonił się z nadprzestrzeni. Swoją szatę i żale Jedi pozostawiła na Alderaanie.
- Kieruj nas prosto na VultÄ™, Tee-six.
Robot astromechaniczny przejÄ…Å‚ pilotowanie statku i raven lotem pikowym przeciÄ…Å‚
przestrzeń. Za osłoną kabiny pojawiła się Vulta - samotna planeta, krążąca wokół swojej gwiazdy.
Promienie słoneczne odbijały się od licznych sztucznych satelitów pozostających na orbicie i
opływały swoim blaskiem pojazdy kosmiczne przybywające na planetę i z niej odjeżdżające.
- Przekaż kontroli planetarnej naszą oficjalną republikańską sygnaturę - zwróciła się Aryn
do T6. - I poproÅ› o miejsce do lÄ…dowania w porcie Yinta Lake.
Robot gwizdnÄ…Å‚ na zgodÄ™.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]