[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie dadzÄ… jej szansy obrony?
A najgorsze ze wszystkiego było to, że i ona sama zaczynała wątpić
w uczciwość Selene.
Duch komika zniecierpliwił się.
- A co z twojÄ… obietnicÄ…?
- Wyzwolę cię. Powiedziałeś, że powinnam wrócić do miejsca, skąd
zniknęła Selene, i podążać za słońcem?
- Tak.
Dziewczynka, choć czuła wielki ból, wyciągnęła różdżkę i
zarysowała w powietrzu znaki zaklęcia.
- Marku Tuliuszu, na moc, jaką przyznano mi w obrzędzie
wtajemniczenia, i na pamięć Wilczycy zaklinam, abyś porzucił kajdany
klątwy i odnalazł wieczne ukojenie wśród zmarłych. Niech stanie się tak
na wieki.
Komik podziękował z uśmiechem i zaczął się rozpraszać na wiele
czÄ…stek.
- Pozdrów mojÄ… babciÄ™ Demeter pożegnaÅ‚a go Anaíd.
Marek Tuliusz spróbował choćby na chwilę powstrzymać swoje
znikanie.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym wcześniej? Jako duchy
potrafimy wzywać umarłych! - krzyknął na chwilę przedtem, zanim
zniknął całkowicie.
Anaíd zbyt pózno zrozumiaÅ‚a znaczenie jego słów.
- Zaczekaj, chwila, nie znikaj!
Lecz Marka Tuliusza już nie było.
A więc duchy potrafiły przywoływać umarłych, oznaczało to, że
będzie mogła nawiązać kontakt z Demeter.
Potrzebowała jej. Rozpaczliwie potrzebowała pogody ducha i
mądrości swojej babci, ale potrzebowała również dalekowzroczności, jaką
zyskuje się po śmierci. %7ływi, wszyscy ci, którzy znajdowali się w jej
otoczeniu, nie odróżniali prawdy od oszustwa. Ona sama też tego nie
potrafiła.
Co było prawdą?
Co było kłamstwem?
Anaíd wykrzyczaÅ‚a pytanie:
- Czy jest tutaj w pobliżu jakiś duch?
W odpowiedzi usłyszała jedynie echo, pomnożone w przestrzeni.
Była sama, bardziej sama niż kiedykolwiek wcześniej.
Cornelia, matriarchini Klanu Wron, nosiła smutek wypisany na
twarzy. Lubiła przechadzać się o zmierzchu po polach i pozdrawiać stada
czarnych wron o błyszczącym upierzeniu, przelatujących ponad łanami
pszenicy. Czasami udawała się aż na skraj urwiska, by patrzeć daleko w
morze, które tak kochała Julilla, jej zmarła córka.
Tego popoÅ‚udnia Anaíd spotkaÅ‚a jÄ… kontemplujÄ…cÄ… ożywiony lot
żurawi, dudków, jaskółek i bocianów, zwiastujący nadejście jesieni.
Odlatywały na południe, ruszając ku ziemiom afrykańskim.
Cornelia powitaÅ‚a jÄ… wylewnie. Anaíd przypominaÅ‚a jej córkÄ™. Może
z powodu niepokojÄ…cej powagi niebieskich oczu, niemal identycznych jak
u Julilli, przepełnionych strachem przed nieznaną przyszłością,
identycznym jak ten, który zawładnął jej córką w dniu inicjacji.
Cornelia nie miała wielu okazji do rozmów z dziewczynkami.
Unikały jej, zrażone poważnym wyglądem kobiety. Od śmierci córki
ubierała się na czarno, jak czyniły to jej przodkinie i ptaki jej klanu.
Cornelia pragnęła być jak one, przyjąć tradycję żałoby, gdyż wiedziała, że
już zawsze będzie jej towarzyszył ból. Tak czuły kobiety i matki z jej
ziemi, a ona, choć była czarownicą, też była śmiertelna.
- Powiedz, w czym mogę ci pomóc?
Anaíd wiedziaÅ‚a, że Cornelia niczego jej nie odmówi.
- Chcę poznać sekret latania ptaków.
Cornelia wyczuła oszustwo, dostrzegłszy wysiłek, z jakim
dziewczynka zadała to pytanie.
- Criselda o tym wie?
- Ależ oczywiście.
- To ryzykowne.
- Nieważne.
- %7łeby wtajemniczyć cię w arkana, potrzebuję zgody pozostałych
matriarchiń. Myślę też, że najpierw powinnam porozmawiać z Criseldą.
Anaíd chwyciÅ‚a kobietÄ™ za rÄ™kÄ™ i wbiÅ‚a bÅ‚agalne spojrzenie w jej
ciemne oczy.
- Nie mogę czekać. Musisz to zrobić teraz i w tajemnicy.
Cornelia poczuÅ‚a gorÄ…cÄ… krew pulsujÄ…cÄ… w dÅ‚oni Anaíd.
Dziewczynka była młoda, pełna życia i brała na swoje barki wielką
odpowiedzialność.
- Pomóż mi, proszę. Jesteś mi potrzebna, wiem o tym i ty też to
wiesz.
Cornelia wiedziała doskonale, ale próbowała odmienić bieg
przeznaczenia.
- Nie ryzykuj, maleńka.
Anaíd jednak, z pewnoÅ›ciÄ… siebie godnÄ… najodważniejszych, zajrzaÅ‚a
w myśli kobiety.
- Powiedz, Cornelio, dlaczego przyszłaś tutaj? Dlaczego obserwujesz
lot ptaków szybujących ponad wyspą?
Cornelia nie chciała myśleć o odpowiedzi.
- A ty?
Anaíd postanowiÅ‚a grać w otwarte karty.
- Zadałam sobie pytanie, co powinnam uczynić, i tutaj przywiodły
mnie kroki. Widząc, jak obserwujesz ptaki, zrozumiałam, że to ty jesteś
znakiem na jaki czekałam. %7łe ty nauczysz mnie latać jak one, żebym
mogła dotrzeć do Selene. To jest droga, która mnie czeka.
Cornelia westchnęła. Przeznaczenie przyszło do niej, ażeby
zaangażować ją w proroctwo. Nie mogła uchylić się od przeznaczenia.
- JesteÅ› przygotowana?
Anaíd byÅ‚a gotowa. Nigdy nie byÅ‚a bardziej gotowa niż teraz.
Cornelia poruszyła czarnymi ramionami z elegancją łabędzia, a
Anaíd powtórzyÅ‚a ten gest.
- Obserwuj ptaka, tego, który najbardziej ci się spodoba, i poczuj jak
on trzepot skrzydeł i lekkość ciała.
Anaíd wypatrzyÅ‚a piÄ™knego ryboÅ‚owa, który z rozpostartymi
skrzydłami przecinał powietrze nad taflą jeziora, by po chwili schwycić w
swoje szpony szczupaka.
Cornelia spoglÄ…daÅ‚a, jak Anaíd przypatruje siÄ™ ptakom, i czuÅ‚a
przeszywający ją dreszcz. Dziewczynka wybrała najpotężniejszego
drapieżnika z całej laguny.
- Powtarzaj za mną zaklęcie lotu.
Obie jednocześnie poruszyły ramionami, naśladując cudowny śpiew
ptaka. Ciała ich stały się lekkie jak pióra, a ramiona przemieniły się w tym
czasie w skrzydła i obie oderwały się od ziemi.
Anaíd, z wÅ‚osami powiewajÄ…cymi na wietrze, ze spÅ‚ywajÄ…cymi po
twarzy łzami, leciała nad laguną ze swoją nową nauczycielką, ciesząc się
zdobytą wiedzą. Potrafiła panować nad powietrzem.
Przed zachodem słońca umiała już wykonywać lot koszący i
kołysana prądami powietrza sunęła dostojnie po niebie.
Pożegnała się z Cornelią, naśladując głos rybołowa, i skierowała się
na północ, w kierunku przeciwnym do migrujących ptaków.
Nie była ptakiem, więc było jej to obojętne. Zmieniła się w latającą
czarownicÄ™.
Cornelia, widząc, jak się oddala, przesłała jej życzenie pomyślności i
po raz pierwszy zrozumiała, że przeżycie własnej córki miało sens.
DziÄ™ki Anaíd staÅ‚a siÄ™ częściÄ… legendy.
ROZDZIAA XXIX
DROGA SAOCCA
Anaíd byÅ‚a wyczerpana. LeciaÅ‚a i leciaÅ‚a, dni i noce, bez
wytchnienia, krótkie przerwy robiła jedynie po to, by napić się wody. Jej i
tak już lekkie ciało stało się jeszcze lżejsze, straciła na wadze. Ubranie
miała pogniecione, pochlapane, włosy skołtunione, a skórę popękaną od
smagajÄ…cego wiatru.
Przelatując nad dzwonnicą w Urt, poczuła, że przepełnia ją tęsknota.
Myślała, że już nigdy więcej nie usłyszy nocnego dzwięku tych dzwonów.
Było po północy, a ona potrzebowała jedzenia i pomocy. Skrzydła
zaniosły ją do przytulnego domu Eleny, gdzie zawsze można było liczyć
na ciepłą strawę in łóżko. Zapukała w okiennice, marząc o ciepłej kołdrze i
talerzu pożywnej zupy, kiedy usłyszała dochodzący z oddali płacz dziecka.
Co ją naszło?
Nie mogła jakby nigdy nic zjawić się w oknie Eleny jako latająca
czarownica.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]