[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przywiera obślinionymi wargami do moich, całuje na oślep. Cuchnie alkoholem. Jest
bardzo pijany, ale nie na tyle, żeby nie mieć siły. Ma jej zadziwiająco dużo i nie udaje
mi się wyswobodzić z jego objęć. Przygniata mnie, dociska do tych twardych drzwi.
Zionie wódką, aż i ja robię się od tego pijana. Wsadza szorstkie ręce pod moją
koszulę nocną i wodzi nimi po moim ciele, gryzie bez wyczucia moje sutki, a ja
staram się go za wszelką cenę odepchnąć. Bezskutecznie. To siłowanie chyba mu się
podoba, uznaje to za jakąś pieprzoną miłosną zagrywkę. W końcu zaciąga mnie do
pokoju, popycha na łóżko i włazi na mnie ze zwierzęcym pomrukiem. Jego penis
ledwie stoi, ale on tym niezrażony wpycha go we mnie, pomagając sobie rękami.
Okropne tarcie, które trwa i trwa, aż tracę nadzieję, że kiedyś się skończy. Oczywiście
jestem sucha, moja cipka nie wyprodukowała na tę okazję ani odrobiny śluzu. Ani
kropli. Staram się myśleć o czymś miłym, ale to trudne. W końcu zatrzymuję wzrok
na stercie rzeczy leżących na szafie i próbuję siłą woli doprowadzić do tego, żeby te
wszystkie pudła i ubrania na niego spadły. Niestety. Pudła ani drgną. On za to wciąż
się nade mną kołysze i dyszy.
– Dobrze ci, dobrze? Tego ci brakowało, co? Kobiecie trzeba raz na tydzień
wyprze się wszystkiego, a ja zostanę uznana za zdrajczynię,
przeczyścić komin, to będzie chodziła jak w zegarku. – Rechocze, stacza się ze mnie
i po chwili już chrapie.
Zwlekam się z łóżka. Południe. Za mną wstaje i on. Odgrzewam wczorajszą zupę.
Siedzimy przy stole. On je, a ja na to tępo patrzę. Je, wertuje wczorajszą gazetę, coś
opowiada. A ja siedzę. A ja myślę sobie, kto to jest? Cholera, jakiś obcy facet. Białe
ciało, w samych majtkach, potargane włosy, krople zupy na brodzie. I te gesty! Śmieje
się, gestykuluje, łyżką w powietrzu macha. Ciekawe, czy jest tak samo swobodny
przy Starym, czy tam gra wymuskanego chłopca siedzącego prosto przy obiedzie.
Cipka piecze mnie po jego pijackim przypływie pożądania. Siedzę zniesmaczona,
a on jest z siebie zadowolony. Samiec alfa się znalazł. Rzuca, że się nie spodziewałam
takiej seksniespodzianki. Owszem, nie spodziewałam się. Następnym razem mu nie
otworzę.
Jadę autobusem, próbuję doczytać ostatnie strony Portretu Doriana Graya na
zajęcia, ciągle jakieś turbulencje, litery skaczą mi przed oczami. Zamykam książkę.
Do torby chowam. Przyciskam policzek do zimnej szyby i patrzę na ludzi idących
ulicą, na kolorowe samochody, szare budynki. A może ja powinnam być chłopcem?
Już nic nie będę jadła, tylko te jabłka. Może gdy zniknę, to ta dziwka mnie zauważy.
Łapię się na tym, że nazywam go w myślach dziwką. Tak bezwiednie. Chciałabym
mu wykrzyczeć wszystko, obić go, spakować, ale zaraz potem ogarnia mnie panika,
jak to będzie bez niego. I gorączkowo wymyślam, co zrobić, żeby to mnie chciał
i kochał. I brzydzę się nim, i tak bardzo go potrzebuję.
Siedzę na ławce przed wydziałem. Zimno, nieprzyjemnie, pogoda paskudna. Jem
jabłko i czekam na kogoś znajomego, żeby pogadać, oderwać się od swoich myśli. Na
niczym nie mogę się skupić, wciąż myślę tylko o jednym. Nie ma jak tego
wykasować z pamięci.
Przychodzi zziajana Marta, zapala papierosa, uśmiecha się.
– Szymon przespał się z tą całą gwiazdą z piątego roku!
– Z Zośką? Naprawdę?
– No! Nie mógł wytrzymać i pochwalił mi się w nocy na Facebooku.
– A ja myślałam, że Szymon w tym sezonie woli chłopców.
– Oj, on sam nie wie, kogo woli – śmieje się Marta. – Zaraz powinien tu być, to
nam opowie. A ty co taka skwaszona?
– Nie wyspałam się.
– A kto tu się wysypia! Serca nie mają na tej uczelni, zajęcia tak rano!
Nagle ktoś łapie mnie od tyłu za piersi!
– A gdzie ty masz cycki? – słyszę zza pleców głos Szymona.
– Słucham? – pytam osłupiała, zaskoczona, szybko strącam z siebie jego ręce.
– Tak tylko żartowałem.
– Chyba mnie pomyliłeś z Zofią – mówię.
– O, już Marcia wygadała. – Niby nadąsany, ale jednak się cieszy, zadowolenia
ukryć nie potrafi.
– Wygadałam, wygadałam i teraz czekam na szczegóły! A tobie cycki faktycznie
zmalały. – Marta wypuszcza z ust obłoczek dymu i lustruje moje piersi.
Profesor zasiada za wielkim drewnianym biurkiem, z namaszczeniem rozkłada
książki, kalendarze, wieczne pióro z kieszonki marynarki wyjmuje. Puszcza po sali
listę obecności i zaczyna czytać nam Owidiusza.
Wzgardzona, kryje się w lesie, twarz wstydem płonie, spłonioną chowa wśród liści,
odtąd mieszka tylko w ustronnych jaskiniach. Lecz miłość nie wygasła, rośnie ze
zranionej dumy. Od czujnych trosk wychudła do samej skóry, aż ciało rozpływa się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]