[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i kiedyś uroczyście zaprezentowała mi paczkę krwawych waci-
ków: tyle miała krwotoków z gardła! Po co? Po co, pytam się?
Komu, jakiej komisji ty to wszystko okażesz? Daj, to wyrzucę!
I w czym ty chodzisz, mamo? Co się z tobą stało? Masz pełną
szafę ubrań, to ja nie mam w czym chodzić, a ty? Zrozumiałam,
67
że chowa wszystko na lepsze czasy, jakby wyobrażając sobie tę
wyczekiwanÄ… chwilÄ™, kiedy wszyscy siÄ™ rozstÄ…piÄ…, ona wejdzie
cała w nowej jesionce albo w nowej wełnianej sukni, a potem
(uwaga!) ktoś się z nią ożeni. Kiedyś nawet zażartowała, że no,
musicie mnie oszczędzać dla narzeczonego, ja od razu odpo-
wiedziałam: Dla emeryta? Przez resztę życia chcesz skakać
koło emeryta? , i nie dopytywałam się już, na jakiego niby na-
rzeczonego ma zamiar czekać. Popatrzyła na mnie swoimi sza-
rymi niegdyś oczami, teraz został jej tylko błękit, ale wszystko
wyblakło i wyrównało się niebieskie jak u niemowlęcia, męt-
ne, świecące jak księżyc. Tak właśnie świecąc, odpowiedzia-
ła, że nie znosi emerytów i nie zamierza wynosić nocników.
Pytanie tylko, na kogo czekała. Jedyny wariant napraszał się
sam, czekała na to, że wróci jej młodość, i święcie w to wierzy-
ła. Gdzieś tam, w głębi świadomości, czekała na lepsze czasy,
to znaczy, że otrząśnie się, zrzuci z siebie zewnętrzną powło-
kę i rozkwitnie, tak jak niegdyś rozkwitała po urlopie. Krótko
mówiąc, na co czekała w głębi duszy? Na szczęście i raj? Tym-
czasem zdarzyło się kiedyś, że przywołała mnie po cichu i po-
wiedziała, że po nią przyjechali .
Niby dlaczego?
sii-szej.
Boże święty, kto przyjechał?
Popatrz. Odwróciła głowę od okna i w miarę możności
ode mnie. Tam.
Gdzie, co ty pleciesz?
Tam, na dole.
Tam, na dole, według mnie, był deszczowy dzień.
No i co, nic. Nic tam nie ma.
Znowu jadÄ….
Kto jedzie?!
Na literÄ™ p .
68
Jaką literę, o czym ty mówisz?
Cicho, nie drzyj siÄ™ (szeptem). Pogotowie .
Popatrzyłam. Z góry ulicą rzeczywiście jechało pogotowie.
No i co z tego?
Wczoraj, kiedy wychodziłam, ci od razu za mną poszli.
Milicjant też poszedł za mną, a ja specjalnie się wtedy odwró-
ciłam i ruszyłam prosto na niego. Idę i specjalnie śmieję się
mu w twarz. Nie bojÄ™ siÄ™ ich!
Aha. Osłupiała stałam w kuchni, a potem poszłam do Alony
i powiedziałam, że babci się rozum pomieszał, na co tamta od-
powiedziała, że to mnie samej się pomieszał. Na to oponowa-
łam, że to nic strasznego, że to się zdarza, nawiasem mówiąc,
tak właśnie skończyła ciotka, ale potem żyła jeszcze długo.
To dziedziczne. Alona natychmiast wyszła i poszła do babci,
słyszałam ich cichą rozmowę, potem Alona płakała i mówiła:
Jakie to okropne . A ja jej na to, że sama dawno powinna
mnie posłuchać i pójść do psychiatry. Alona się roześmiała
jak zawsze, nie wiedząc, że już konsultowałam się z psychia-
trą i zgłosiłam ją do przychodni psychiatrycznej, i lekarz ją
już odwiedził pod postacią internisty, chociaż Alona jak na
zamówienie odpowiadała mu ordynarnie i ostro, a po pyta-
niu: Dlaczego nie jesteÅ› na uczelni, dlaczego gnijesz w nie-
posłanym łóżku? zerwała się i wyszła demonstracyjnie do
toalety, gdzie spuszczała wodę przez pięć minut, póki lekarz
sobie nie poszedł.
Czy ty aby też jesteś normalna? powiedziałam jej, żeby
dokończyć sprawę. Popatrz tylko na siebie. Znowu nie po-
szłaś na zajęcia, nocą czytasz, rano nie wstajesz. To typowa
psychoza. Dziedziczność to właśnie coś takiego. Tak, kochana.
Mówiłam to wszystko tylko dlatego, żeby wstrząsnąć, zaszo-
kować, serce moje spływało krwią, matka świr, a syn w ciem-
nicy, pomódlcie się za mnie wszyscy, jak pisała genialna Anna.
69
Chciałam wyprowadzić córkę ze stanu, w którym jej rozum
śpi, a wszystko z powodu więzienia Andriuszy, jej złych stopni,
pryszczy i jeszcze jakiejś pierwszej miłości, którą odnotowy-
wała w swoim dzienniku, a ja go przeczytałam:
Niech nikt nie czyta tego dziennika, bo odejdÄ™ na zawsze.
Mama, babcia, Andriej, nikt absolutnie! Wczoraj było se-
minarium u Tamarskiej. S. przyszedł i usiadł przede mną,
i cały czas odwracał się do mnie, i patrzył na mnie takim
smutnym wzrokiem, głowę odchylił do tyłu, a w tym sa-
mym czasie się śmiał, Lenka z nim żartowała, opowiadali
sobie kawały, a ja siedziałam poważnie jak gdyby nigdy nic,
tylko dusza mi uciekła w pięty. Po wykładzie wychodziły-
śmy z Lenką i nagle ona mówi do mnie w szatni: S. chce
witać z tobą Nowy Rok! Tak mi powiedział . A ja tylko
wzruszyłam ramionami i nikt się nie domyślał, jaką bu-
rzę radości wywołało to w moim sercu! Z trudem mogłam
dalej iść! S. i ja będziemy razem na Nowy Rok!
22 grudnia. Lenka znowu mi mówiła, że S. na pewno
mnie kocha, tak często o mnie pyta. Pytają go, czy pójdzie
do kina, a on pyta, czy Alona też pójdzie. I nie idzie. A mó-
wiąc to, Lenka patrzyła badawczo na mnie. Chciała się
upewnić. Wiem, że go kocha, ale że ja też, tego się nie do-
myśla. Nie mogłam dzisiaj w ogóle spać ze szczęścia. Rano
przyśnił mi się S., że jedziemy razem w otwartym samo-
chodzie z rozkładanym dachem i że jestem cała otulona
jakimś jego ciepłem. Dzisiaj S. nigdzie nie było. Trzeba
wyrabiać w sobie siłę woli! A rankami się gimnastykować.
S. ostatnim razem powiedział, że obudził się o dwunastej
w południe.
30 grudnia. Jutro Nowy Rok. Zaliczenie zdałam ledwo
ledwo. Płakałam w audytorium numer siedem. Lenka nic
70
nie mówi, ani słowa. S. pierwszy zdał i poszedł. A ja jak
zwykle się spózniłam. Pytam ją: No i gdzie będziecie z S.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]