[ Pobierz całość w formacie PDF ]
znieważacie mnie, a jeśli ktoś go w jakiś sposób oszuka, to tak jakby oszukał mnie, czy
to jest jasne?
Reakcja tłumu - całkowita cisza i kilka rozgoryczonych spojrzeń - potwierdziła, że
jeśli nawet nie było to przyjęte entuzjastycznie, to z całą pewnością wszystko było
jasne.
- A co z moim przyjacielem? - spytał Nighthawk, wskazując na Jaszczura Malloya.
- Jestem dziś wspaniałomyślny - powiedział Markiz. Obrócił się w stronę Malloya. -
Posłuchaj, ty mały kanciarzu: zwrócisz moje pieniądze, zanim wyjdziesz z kasyna, a
może wtedy pozwolę ci żyć. Wyjdziesz choćby jedną nogą poza ten budynek, nie
oddając tego, co należy do mnie, i już śmierdzisz. Zrozumiano?
- Co znaczy może ? - dopytywał się Malloy. - Jeśli oddam ci pieniądze, będę mógł
wyjść.
Markiz odwrócił się do krzepkiego mężczyzny z brodą.
- Zabij go.
- Poczekaj chwilę! - zapiszczał Malloy. - Poczekaj, zgoda!
Mężczyzna wycelował broń w Malloya i spojrzał na Markiza.
- Jesteś tego najzupełniej pewien? - spytał Markiz.
- Tak, zgoda - powtórzył Malloy straciwszy pewność siebie.
Markiz skinął głową i brodacz opuścił broń.
- A teraz, mój przyjacielu - odezwał się, odwracając do Nighthawka - skryjmy się w
zaciszu mojego gabinetu.
- Jeśli twoje meble są coś warte, to może lepiej przestańmy najpierw krwawić -
zasugerował Nighthawk.
- Dobry pomysł - odrzekł Markiz. Wyciągnął z kieszeni banknot i rzucił go na bar. -
Pięćdziesiąt kredytów, że ja przestanę pierwszy.
Nighthawk przybił zakład.
- WchodzÄ™.
Markiz wyszczerzył się szeroko.
- Jefferson, mój chłopcze, mam przeczucie, że to początek pięknej przyjazni.
Rozdział 5
Gabinet Markiza w pełni odzwierciedlał gust jego właściciela. Stały w nim proste,
surowe meble przystosowane dla dużych, muskularnych ludzi oraz dobrze zaopatrzony
barek. Jedno z pomieszczeń pokoju, całkowicie oszklone, było wypełnione pudełkami,
które zawierały cygara pochodzące z różnych zakątków galaktyki. Muzyka -
skomponowana przez ludzi - delikatnie sączyła się z niewiadomego zródła.
Wzmocnione okno oferowało widok na krajobraz planety. Obrazy i hologramy nagich
kobiet, ludzkich i z innych cywilizacji, w pozach znacznie bardziej prowokujących niż
te z baru, wisiały na ścianie lub unosiły się swobodnie w powietrzu. Ponadto w
gabinecie znajdowały się trzy gabloty, a w nich wystawione były inkrustowane
klejnotami wyroby sztuki rzemieślniczej jakiejś odległej cywilizacji.
Jak tylko usiedli, Markiz zaczął przyglądać się uważnie młodzieńcowi, usiłując
przebić się wzrokiem poprzez krew i opuchliznę, które mocno zniekształcały rysy
młodzieńca.
- Jesteś klonem, tak? - spytał w końcu.
- Zgadza siÄ™.
- Tak myślałem!
- To przez moje imiÄ™, mam racjÄ™?
Markiz potrząsnął głową.
- Tutaj ludzie zmieniają imiona jak rękawiczki. Sądzę, że na Granicy znalazłoby się z
tuzin Jeffersonów Nighthawków.
- Po czym zatem poznałeś?
- Człowieka można rozpoznać na różne sposoby. Widziałem, na przykład, wiele
hologramów Egzekutora. - Urwał. - Nigdy wcześniej nie widziałem klona i bardziej
interesuje mnie to, że mam go przed sobą, a nie fakt, czyim jest klonem.
- NaprawdÄ™?
- Tak. Ile masz lat?
- Dwadzieścia trzy.
- Chodzi mi o twój rzeczywisty wiek, nie biologiczny.
Nighthawk westchnÄ…Å‚.
- Trzy miesiÄ…ce.
Markiz uśmiechnął się szeroko.
- Tak myślałem! - Zafascynowany, nie odrywał wzroku od młodzieńca. - Jak się
czuje człowiek, który nie ma przeszłości, wspomnień?
- Mam wspomnienia - odparł Nighthawk. - Ale nie własne.
- A czyje?
- Nie mam pojęcia - wzruszył ramionami Nighthawk.
- Kto cię trenował? Twój oryginał?
- Nie, on umiera na jakąś chorobę, której nabawił się ponad sto lat temu. Dopadła
go, kiedy przekroczył czterdziestkę, a w wieku sześćdziesięciu dwóch okaleczyła całe
jego ciało.
- Jest zamrożony?
- Tak - skinął głową Nighthawk. - Na Delurosie VIII.
- Pozwól, że uporządkuję sobie wszystko - powiedział Markiz. - Ktoś miał pracę dla
Egzekutora. Dowiedział się, że on nadal żyje, lecz kiedy próbował do niego dotrzeć,
okazało się, że jest zamrożony. Najprawdopodobniej ów ktoś wiedział o tym od
początku, gdyż według biologicznego kalendarza Egzekutor miałby dobrze ponad
setkę. Jednak obojętnie, czy stary czy młody, jest on nadal uważany za najlepszego,
więc nasz ktoś przekupił każdego wysoko postawionego urzędnika, który mógłby
mu przeszkodzić w stworzeniu klona.
- Zgadłeś.
- To jeszcze nie wszystko - kontynuował Markiz. - Czemu zjawiłeś się w tym
miejscu, o tej porze? Mógłbyś polować na jednego z mych ludzi, ale wiadomość, którą
przesłałeś, była zaadresowana do mnie. Czego zatem chcesz od mojej osoby? Jaką to
okropną zbrodnię popełniłem, że musiano sklonować Egzekutora?
- Niezle ci idzie. Jestem pewien, że znasz odpowiedz.
- To jasne jak słońce. Jesteś tu, by znalezć zabójcę Winslowa Trelaine a.
- Zgadza siÄ™.
- Nie zabiłem go - powiedział Markiz. - Do diabła, ja go nawet lubiłem. Poza tym
zawarliśmy porozumienie i on nie wtrącał się w moje sprawy, a ja w jego.
- Porozumienie?
- W zamian za kilka przysług on i Hernandez pozwalali mi rabować planetę sześć dni
w tygodniu, oprócz niedzieli.
- Lecz wiesz, kto go zabił i za czyje pieniądze?
- Całkiem możliwe - odparł Markiz. - Wiem dużo rzeczy.
- Szepnij mi więc słówko.
- Gdybym zdradził ci sekrety innych ludzi, nigdy nie powierzyłbyś mi swoich -
zachichotał Markiz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]