[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sęp zauwa\ył, \e jesteśmy na morzu, odfrunął i na chwilę znikł nam z oczu, a my
spieszyliśmy się, jakeśmy mogli, aby straszliwym ptakom umknąć i wydostać się
poza ich zasięg. Ale sępy wkrótce powróciły i zaczęły się zbli\ać coraz
bardziej, a ka\dy z nich trzymał w szponach olbrzymi głaz. Najprzód cisnął na
nas swój głaz samiec, ale kapitan wykręcił tak zwinnie okręt, \e ów głaz
przeleciał tu\ obok i wpadł do morza z takim rozmachem, \e statek nasz najpierw
uniósł się wysoko na falach, a następnie runął w dół tak głęboko, \e mogliśmy
ujrzeć dno morza. Tak wielkie bowiem były siła i cię\ar owego głazu. Następnie
samica zrzuciła głaz, który trzymała w szponach. Głaz ten był wprawdzie nieco
mniejszy od tamtego, ale za to rzut okazał się celniejszy i trafił w rufę okrętu
mia\d\ąc ją, tak \e ster rozleciał się w drzazgi, a wszyscy, co byli na
pokładzie, wpadli do wody. Od razu zacząłem walczyć o ocalenie, bo \ycie jest
jednak słodkie. Kiedy więc Allach miłościwy zesłał mi i tym razem deskę z
naszego rozbitego statku, uczepiłem się jej, wgramoliłem się na nią i zacząłem
wiosłować nogami. Wiatry i fale okazały się dla mnie łaskawe podczas tej mojej
jazdy, a poniewa\ statek nasz utonÄ…Å‚ niedaleko od wyspy, los z Å‚aski Allacha
rzucił mnie tam znowu. Wdrapałem się po stromym brzegu, lecz byłem do cna
wyczerpany i na wpół martwy, poniewa\ wszystkie trudy i znoje, głód i pragnienie
straszliwie mnie osłabiły. Rzuciłem się więc na ziemię i le\ałem chwilę bez
ruchu, a\ siły mi nieco powróciły i serce zaczęło znów bić spokojniej. Potem
jąłem przechadzać się po wyspie i wydało mi się, \e pięknem swym dorównuje ona
ogrodom rajskim. Drzewa były obwieszone dojrzałymi owocami, zródła biły wysoko,
a ptaki śpiewały pod niebiosa, wysławiając Allacha. Zaiste wszelakich gatunków
drzew, owoców i kwiatów było na tej wyspie nieprzeliczone mnóstwo. Jąłem więc
owoce te jeść, a\ się nasyciłem, i pić wodę zródlaną, a\ ukoiłem pragnienie,
wielbiąc Allacha Miłościwego za Jego dobroć. I pozostawałem tam, a\ dzień
schylił się ku wieczorowi i nadeszła noc. Ale ciągle jeszcze czułem się na wpół
martwy, gdy\ nadmierny wysiłek i lęk zu\yły moje siły do cna. I tak nie
usłyszawszy \adnego ludzkiego głosu i nie spotkawszy \adnej ludzkiej istoty,
przespałem na owej wyspie do rana. Potem wstałem i zacząłem przechadzać się
pomiędzy drzewami. Nagle przy strudze płynącej ze zródła ujrzałem drewniane
koryto, przy którym siedział zgrzybiały staruch, odziany jedynie w przepaskę z
liści. Powiedziałem więc sobie: "Zapewne starzec ten wylądował tu ongiś i musi
być tak jak ja rozbitkiem z zatopionego okrętu". Zbli\yłem się więc do niego i
pozdrowiłem uprzejmie. On wszak\e odpowiedział na moje pozdrowienie tylko
skinieniem głowy, nie wymówiwszy ani jednego słowa. Tedy zapytałem go: -
Starcze, co sprawiło, \e siedzisz na tej wyspie? On zaś potrząsnął głową,
westchnął i dał mi znakiem ręki do zrozumienia, abym go wziął na plecy i
przeniósł na drugą stronę strugi. Wtedy powiedziałem sobie w duchu: "Wyświadczę
staremu tę uprzejmość i zaniosę go tam, gdzie sobie \yczy. Mo\e Allach mi to
wynagrodzi". Wziąłem więc starca na plecy i zaniosłem na miejsce, które mi
wskazał. Tam rzekłem do niego: - Zejdz teraz ostro\nie ze mnie! Ale on nie
chciał zejść, lecz zacisnął tylko mocniej nogi wokoło mej szyi. A kiedy
przyjrzałem się tym nogom, wyglądały, jak gdyby były pokryte bawolą skórą,
czarną i włochatą. Przeraziłem się więc i chciałem go zrzucić z pleców. Ale on
ścisnął jeszcze mocniej moją szyję udami i zaczął mnie tak gwałtownie dusić, \e
zrobiło mi się ciemno przed oczyma. Straciłem przytomność i padłem zemdlony na
ziemię. Staruch zaś jął tłuc mnie nogami po plecach i ramionach. A było to tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]