[ Pobierz całość w formacie PDF ]
biało mężczyzna, stając w drzwiach dużego, a zarazem spra-
wiającego wrażenie lekkości domu. - Nazywam się Aldo i
jestem ochmistrzem pana Ramsdella - przedstawił się, chyląc
przed nimi głowę. - Proszę za mną, zaprowadzę państwa
do ich pokoi.
Abby westchnęła z ulgą, nie mogła się bowiem doczekać
chwili, gdy przebierze siÄ™ w coÅ› bardziej odpowiedniego do
panującego na Colombe klimatu niż jej granatowy kostium.
Podążyli za Aldo, który poprowadził ich na skos przez
obszerne patio, otoczone białymi arkadami.
- Nigdy w życiu nie widziałam czegoś podobnego - wes-
tchnęła. - Dlaczego pan Ramsdell w ogóle stąd wyjeżdża?
- Po to, żeby nadzorować produkcję sprzętu wiertnicze-
go, który ja od niego kupię, dzięki czemu będzie go stać, by
utrzymać ten piękny dom - wyjaśnił Parker.
- A ty też masz gdzieś taki dom?
124
S
R
- Nie.
- A chciałbyś?
- Tylko dla siebie? Nie - odparł, potrząsając energicznie
głową.
- W takim razie, dlaczego tak ciężko pracujesz?
Zatrzymał się przy bramie do ogrodu, poprzez który widać
było plażę, i wpatrzył się w uderzające o brzeg fale.
- Pracuję, ponieważ tego się ode mnie oczekuje - odpo-
wiedział po bardzo długiej chwili milczenia. - Po to, żeby
raport, który co roku przedstawiam radzie nadzorczej,
brzmiał optymistycznie i budująco. A także po to, aby za-
pewnić stanowisko ambitnym asystentkom - dodał z uśmie-
chem.
A co on sam miał z tego, że tak ciężko pracował? Oprócz
pieniędzy, rzecz jasna, choć i nimi nie miał czasu się cieszyć.
Owszem, Abby też się nie oszczędzała, ale miała przed sobą
konkretny cel - zdobycie cenionej pozycji wśród asystentek
dyrektorów liczących się w Houston firm.
Gdy stanęła w drzwiach swej sypialni, aż klasnęła w ręce
z zachwytu.
- Jak tu ślicznie! - zawołała, wpatrując się w szerokie
łoże z baldachimem. - Och, wyobraz sobie, jak byłoby cu-
downie wyjść na taras, przejść kilka kroków i zanurzyć stopy
w jeszcze ciepłym od słońca piasku...
- To doskonały pomysł - stwierdził Parker, wpatrując się
w nią intensywnie. - Zaraz do ciebie dołączę.
- Czy mam powiedzieć kucharzowi, aby podał kolację za
godzinę? - zapytał Aldo.
125
S
R
- Tak, bardzo prosimy - odparł, nie odrywając spojrzenia
od Abby, której nogi niebezpiecznie zaczęły drżeć.
Gdy została sama w swym pokoju, szybko przebrała się
w szorty oraz lekką bawełnianą bluzeczkę, żałując przy tym,
że nie przywiozła jakiejś powiewnej i przejrzystej sukni, któ-
ra byłaby zdecydowanie bardziej odpowiednia na tę okazję.
Boso wyszła na taras, gdzie czekał już na nią Parker. Wycią-
gnął ku niej rękę, a ona podała mu dłoń i tak powędrowali
razem piaszczystymi schodkami ku plaży. Oczywiście zda-
wała sobie sprawę, iż Parker trzymają za rękę tylko dlatego,
by się nie pośliznęła na stopniu i nie upadła, ale księżycowa
poświata nastrajała ją do snucia fantazji, toteż postanowiła
choćby przez chwilę udawać, że to z zupełnie innego
powodu...
- Tak tu pięknie - wyszeptała, gdy stanęli już na plaży.
- Piasek jest taki biały, zupełnie inny niż w Galveston. Cieszę
się, że pan Ramsdell się spóznia. Czy to nie okropne z mojej
strony? - zapytała wstydliwie.
- Nie - roześmiał się cicho. - Ja czuję dokładnie to samo.
- Naprawdę? - Nie mogła uwierzyć. Sądziła, że będzie
z tego powodu co najmniej niezadowolony. .
- Dzięki temu mam przynajmniej okazję pobyć z tobą
sam na sam - zauważył, przysuwając się do niej o krok.
Nie była pewna, czy naprawdę to usłyszała, czy tylko
podsunęła jej to bujna wyobraznia.
- Rzadko mogę pokazać się gdziekolwiek z kobietą, by
od razu nie opadła nas sfora fotoreporterów - wyjaśnił. - Tu-
taj ten problem w ogóle nie istnieje.
126
S
R
Nie śmiała nawet marzyć o tym, że Parker Laird mógłby
zwrócić na nią uwagę, zainteresować się nią, jednak ton jego
głosu mówił, że jej skryte pragnienie spełniło się. Jej serce
zaczęło bić jak szalone.
- Och, Parker... - zdołała wykrztusić.
Podniósł jej dłoń do ust i delikatnie ją ucałował.
- Przejdzmy się - zaproponował. - Chciałbym dowiedzieć
siÄ™ wszystkiego o tobie.
Była to typowa dla niego wypowiedz, dlatego Abby
uśmiechnęła się lekko. Zauważyła już, że zawsze lubił być
dobrze poinformowany.
- Wydawało mi się, że po naszej rozmowie na pokładzie
samolotu wiesz już wszystko - zauważyła.
- Dowiedziałem się, jaka byłaś w przeszłości, a jeszcze
chciałbym wiedzieć, kim jesteś teraz i kim chciałabyś być
w przyszłości.
- Och, wydaje mi się, że to też już wiesz. Moim marze-
niem jest zostać asystentką, dlatego tak się ucieszyłam, mo-
gąc zastępować Valerie.
- Dobrze, ale powiedz, co robisz, gdy masz wolny czas?
- dopytywał się.
- Szczerze mówiąc, właściwie go nie mam, bo gdy nie
pracuję, uczę się - przyznała.
- Uważaj, bo jeszcze trochę, a skończysz jak ja - roześmiał
siÄ™.
- Nie szkodzi. Zupełnie nie jesteś taki, jak mówią ludzie.
Jego oczy na moment pociemniały, a przynajmniej tak zda-
wało się Abby.
127
S
R
- Właśnie, że jestem - odparł cicho.
- Nieprawda. - Zatrzymała się i skierowała na niego
spojrzenie. - Owszem, jesteÅ› perfekcjonistÄ…, ale nie jesteÅ›
chłodny i wyrachowany.
Otworzył usta, jak gdyby chciał coś na to odpowiedzieć,
ale szybko je zamknął i pochylił się, by podnieść kawałek
białego koralowca.
- Sądziłem, że mówi się o mnie dużo gorsze rzeczy - za-
uważył po chwili milczenia.
- Może i tak, ale nikt nie zna cię od tej strony, którą ja
miałam okazję zobaczyć.
- Abby... Powinnaś wierzyć w to, co mówią o mnie ludzie.
- Nie. - Pokręciła energicznie głową. - Jesteś dobrym
człowiekiem, troszczysz się o innych...
- Nigdy nie jestem dobry, chyba że istnieje ku temu jakiś
wyrazny powód - odparł, patrząc jej prosto w oczy. - Powin-
naś o tym pamiętać.
- Ależ, co ty mówisz! - żachnęła się. - Nie powinieneś
myśleć o sobie w ten sposób. Sądzisz, że się nie domyślam,
że dowiedziawszy się o opóznieniu pana Ramsdella, chciałeś
wskoczyć z powrotem do samolotu i wrócić do Houston? Ale
tego nie zrobiłeś, bo wiedziałeś, że czułabym się rozczarowa-
na, prawda?
Nie odpowiadał, tylko przyglądał jej się szeroko otwarty-
mi oczyma.
- Prawda? - powtórzyła.
- Tak-mruknÄ…Å‚.
- I zatroszczyłeś się, żebym miała kostium kąpielowy i...
- Przestań!- przerwał jej.
128
S
R
- Nie martw się, nie powiem nikomu, że masz taką słabość
- zażartowała, po czym przeciągnęła lekko dłonią po
jego ramieniu.
- Abby... - wykrztusił z trudem, chwytając ją oburącz za
ramiona. - Abby...
W następnej chwili jego usta znalazły jej wargi. Ku swe-
mu zdumieniu, zamiast zaprotestować, poddała się pieszczo-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]