[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zaklickiego jest na ćwiczeniach. Od tygodnia kancelaria nie wydała ani jednej przepustki.
- A ten Baldwin, kierownik zaopatrzenia? Była tam jakaś awantura między nim a
księgową i kasjerem.
- Tak - potwierdziłem - tydzień temu. Ale krytycznego popołudnia Baldwin był na
odprawie w zjednoczeniu. Odprawa skończyła się o dwudziestej. O dziewiętnastej Baldwin
zabierał głos w dyskusji. Przerwy w naradzie nie było. Sprawdziłem też, że Baldwin nie
opuszczał budynku.
- To niedobrze - powtórzył major. - A jak z tym dozorcą z Mokotowskiej, Makuchem?
- Tak samo niedobrze - powiedziałem. - %7ładnego punktu zaczepienia. Nic go nie
łączyło z Ząbkiem, prawie go nie znał. Rzekomo nie wie nawet, gdzie Ząbek pracował.
- Cała nadzieja w Marcinie Pakoszu - wtrącił Witek.
- Może tylko połowa nadziei albo jeszcze mniej - stwierdził major. Zawsze zwalczał
każdy przejaw zbytniej pewności siebie. - Pakosz pytał o Ignacego w Protonie o osiemnastej.
A kasjera zamknięto w kasie godzinę wcześniej.
- O to chodzi - podjął natychmiast Witek - że Pakosz mógł coś jeszcze robić w tych
zakładach. Od siedemnastej do osiemnastej.
Major powstrzymał go niecierpliwym ruchem wzniesionej dłoni.
- Jeżeli jesteśmy już przy tym, to może porucznik Witek zorientuje panów, jakie to są
zakłady.
Witek wyjaśnił w kilkunastu zdaniach: zakłady są pod ochroną, należą do kategorii
specjalnej. Produkcja i eksport skomplikowanych technicznych urządzeń elektronicznych i
innych, ale tylko dla państw Układu Warszawskiego. Właśnie dlatego przydzielono
porucznika do tej sprawy jako specjalistę od ochrony zakładów przemysłowych.
- Czy może to być związane z działalnością szpiegowską? - zapytał sierżant. Siedział
na brzeżku krzesła, chcąc w ten sposób uwidocznić swój szacunek dla szefa i majora.
- Na razie wykluczamy taką możliwość - odparł porucznik. - Proton jest dobrze
zabezpieczony przed taką ewentualnością. Zakłady są podzielone na siedem działów
produkcyjnych. W każdym z nich produkuje się poszczególne części i aparaty, montaż zaś
odbywa się gdzie indziej. Jeden szpieg byłby tu całkowicie bezradny. Potrzeba całej siatki
szpiegowskiej, rozlokowanej w siedmiu działach, by jakiś ośrodek wywiadowczy mógł
zorientować się w całości produkcji, jej znaczeniu i przeznaczeniu. Zresztą nie trzeba
przeceniać ważności tych zakładów. Dopiero po uruchomieniu produkcji w nowej hali, którą
właśnie tam budują, roztoczy się specjalny nadzór nad Protonem. Moim zdaniem - kończył
porucznik - zamordowanie kasjera nie wiąże się ze sprawą Protonu. Ktoś mógł go
zamordować w każdym innym miejscu. Chodziło o konkretnego człowieka, Emila Ząbka, a
nie o zakłady.
- Być może - po raz pierwszy odezwał się pułkownik. - Jednak proszę was: nie
wypowiadajmy się na temat, o co chodziło. Tego nikt nie wie. Trzymajmy się jednego: trzeba
znalezć człowieka, który zamknął w kasie Emila Ząbka. Bez tego nie ruszymy ani o krok.
Czy w tej sprawie, najistotniejszej, macie jakieś spostrzeżenia?
Major spojrzał na nas, czekał. Patrzyliśmy na majora i także czekaliśmy. Byłem
ciekaw, kto pierwszy powie szefowi, że jak dotychczas tkwimy w ślepym zaułku, że nic
konkretnego nie znalezliśmy.
- Widocznie macie tak dużo do powiedzenia - uśmiechnął się pułkownik - że musicie
to sobie uporządkować w myślach, nim zabierzecie głos.
Major Ptak nie wytrzymał, odezwał się pierwszy:
- Morderca nie zostawił żadnych śladów: na kluczach, na kontakcie, na biurku, na
klamce... Nigdzie. Przy fundamentach nowej hali znalezliśmy w dole z wapnem męskie buty
numer czterdzieści dwa. To niewiele, bo połowa pracowników Protonu nosi buty numer
czterdzieści dwa. I nie wiadomo, czy mają one jakiś związek z mordercą. Ktoś inny mógł
wrzucić...
- Może tak - odezwał się nieśmiało sierżant - bo pies zaprowadził nas z pokoju kasjera
właśnie do zbiornika z wapnem. I tam urwał się ślad.
- No więc na jedno wychodzi - mruknął major. - Nie przydały się te buty na nic.
Spojrzał na szefa, jakby u niego chciał znalezć potwierdzenie swoich słów. Jednak
szef - tak pomyślałem - był nieprzenikniony .
Wtedy major do mnie:
- A mąż Falkoniowej? Nazywa się Marian, prawda? - I do szefa: - Falkoniowa żyła z
Ząbkiem od pięciu lat. Córka dozorcy Makucha wciąż się obawiała, że pewnej niedzieli
Marian Falkoń, znany awanturnik, wpadnie do mieszkania Ząbka i zabije go. - I znowu do
mnie: - Jak z tym Marianem? Chyba mieliście czas, żeby...
- Sprawdziłem to - powiedziałem. - Falkoń siedzi od kilku dni za włamanie do kiosku
z piwem. To jego czwarte włamanie do kiosku.
Porucznik poprosił o głos.
- To wszystko, potwierdza moją tezę, że trzeba rozpracować Marcina Pakosza. Ma
bardzo niewyrazne alibi. SÅ‚aby charakter. Dwukrotnie karany.
Pułkownik odezwał się po raz drugi:
- Zastanówcie się nad tym, chyba coś wymyślicie. A was - zwrócił się do majora -
poproszÄ™ na moment do siebie.
Wyszli.
Sierżant siedział przez cały czas na brzeżku krzesła; onieśmielała go obecność szefa i
majora. Teraz usiadł wygodniej, oparł się o poręcz.
- Musimy jeszcze uwzględnić - zaczął - że napis wydrapany przez kasjera może być
zupełnie fałszywym tropem.
- Sierżancie - odezwał się porucznik Witek; przybierał apodyktyczny, strofujący ton,
kiedy zwracał się do podwładnych - sierżancie, trudno się domyślić, jak powstają tego rodzaju
niedorzeczne koncepcje. Przecież kasjer świadomie to zrobił.
- Ząbek odkręcił trzy śruby, tak? - zapytał sierżant, nie czekając zresztą na odpowiedz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]