[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Josey wróciła do domu i stanęła w mroku na ganku, trzymając szalik Adama. Niechętnie zawie-
siła go na skrzynce pocztowej. Był wyrazem litości, uznała, a ona nie chciała go mieć.
Nie, to było jawne kłamstwo.
Oczywiście nie to o wyrazie litości, ale że nie chciała go mieć. Bardzo chciała. Chciała w nim
spać, tańczyć z nim, pieścić jak kota. Ale Adam dokładnie tego się po niej spodziewał, więc nie zamie-
rzała dać mu tej satysfakcji.
Od zawsze wiedziała, że Adam jej nie kocha, ale łatwiej byłoby jej to znieść, gdy nie zdawał
sobie sprawy z jej uczuć. Wówczas mieli równe szanse. Teraz on wiedział o swojej przewadze. To nie-
sprawiedliwe. Postanowiła nie biec codziennie do drzwi tylko po to, żeby go zobaczyć. Nie będzie do
niego wzdychać jak pensjonarka o serduszku miękkim jak letni owoc.
Cicho otworzyła drzwi, żałując, że jednak nie kupiła tej bułki. Zakradła się do mrocznego domu
i zamknęła drzwi.
Odwróciła się; za nią stała Helena, z przejęciem w wielkich oczach.
Josey krzyknęła, więc Helena też. Josey szybko zasłoniła jedną ręką usta służącej, drugą - swo-
je. Zastygły w milczeniu, sprawdzając, czy matka Josey się obudziła.
Z piętra nie dobiegł żaden głos. Helena zdjęła rękę Josey ze swoich ust.
- Oldsey! Czekam dla ciebie!
- Dziękuję, jestem wdzięczna.
- Nie, chcę coś dać! Czekaj tu. Dobrze? - Helena znikła w swoim pokoju, dużym pomieszczeniu
pod schodami. Wybiegła z małym kawałkiem złożonej gazy. - O. Zpij w to.
Josey rozwinęła szmatkę. W środku znajdowała się kostka, najwyżej ośmiocentymetrowa.
- Heleno, ja naprawdę nie potrzebuję... zwierzęcej kości.
- Złe ciągle tutaj - szepnęła Helena.
- Właściwie jakie  złe"?
- Nie wiem. ZÅ‚e.
- Widziałaś to złe?
- Nie.
R
L
T
Chociaż tyle. Przez parę tygodni będzie musiała powstrzymywać Dellę Lee od pokazywania się
w domu, a Helenę od egzorcyzmów.
- Wszystko gra. Nic się nie dzieje. Złe niedługo zniknie, obiecuję. Nie potrzebuję tego. - Usiło-
wała oddać kość w szmatce.
Helena zrobiła zawziętą minę.
- Bierze.
- Nie po...
- Bierze-bierze-bierze-bierze.
- Dobrze - poddała się Josey. - Dziękuję.
- Oldsey grzeczna - pochwaliła Helena, z zadowoleniem wracając do pokoju.
Na razie.
- Im szybciej cię stąd wyprawię, tym lepiej. Helena chodzi po ścianach - powiedziała Josey do
Delli Lee, otwierając drzwi szafy. Przez chwilę zastanawiała się, czyby nie runąć od razu na łóżko,
ignorując dziką lokatorkę, ale przecież chodziło o Chloe i o to, co zrobić z Julianem. Josey musiała się
jej poradzić. Cholera.
Della Lee parsknęła śmiechem. Zachowywała się jak dawniej, jakby według niej oświadczenie,
że Marco Cirrini był jej ojcem, nie stanowiło nic takiego. Po prostu sobie rozmawiały.
- Zaczynam się dobrze bawić. Wczoraj goniła mnie po ciemku.
Josey osunęła się na podłogę.
- Goniła cię? Dobry Boże, mogła zadzwonić na policję. Przestań ją straszyć.
- Co masz w kieszeni? - spytała nagle Della Lee, odsuwając się gwałtownie.
- W kieszeni? - Josey wyjęła zawiniątko. - A, to. Helena mi to dała. Skąd wiedziałaś?
- Wystawało. Co to, kość? Josey wzruszyła ramionami.
- Chyba.
- Ble. Nie zbliżaj się z tym do mnie. - Della Lee zaczekała, aż Josey schowa pakunek, po czym
spytała: - I co, dobrze się bawiłaś z Chloe?
- Nie - warknęła Josey. Położyła się na podłodze, tak jak wiele razy robiła to Della Lee. Spoj-
rzała w sufit.
- Co się stało?
- Wiesz, z kim rozmawiała? Z kim chciała się spotkać?
- Z kim?
Josey odwróciła głowę, by spojrzeć na Dellę Lee.
- Z Julianem.
Della Lee mrugnęła parę razy.
- Z moim Julianem?
R
L
T
- Tak.
- Jasna cholera! Niedawno nawiedziło mnie takie przeczucie, że Julian już się zabrał do innej.
Ale nie przyszło mi do głowy, że do Chloe! Strzeż jej przed nim, Josey. Nie da mu rady, zwłaszcza w
tym stanie. I w ogóle jak go poznała, do diabła?
- Nie wiem - mruknęła Josey, pocierając twarz.
- Miej ją na oku. Strzeż jej! Josey oderwała ręce od twarzy.
- Niby jak?
- Nie wiem. Ten facet może jej zniszczyć życie.
- Tak jak tobie?
- On był tylko jednym z wielu szkodliwych czynników. - Della pokręciła głową, jakby teraz,
wspominając swoje dawne decyzje, nie mogła się im nadziwić. - Ale właśnie dlatego kobiety na niego
lecą, nie rozumiesz? Zniszczy ją, dając jej dokładnie to, co według niej jest jej potrzebne.
Rozdział 9
SÅ‚odka chwila
Następnego dnia, we wtorek, Josey musiała zawiezć matkę na doroczny bankiet dobroczynny
baptystek. Ale przedtem postanowiła zadzwonić do Chloe, żeby sprawdzić, co się z nią dzieje. Naj-
pierw wybrała numer do pracy, ale nikt nie podniósł słuchawki.
- Nie ma jej w pracy - powiedziała, rozłączając się.
- Nadal uważam, że nie umiesz się tym posługiwać - odezwała się Della Lee z szafy. Dziś wło-
żyła przepaskę i czerwony szalik Josey i po kolei przymierzała wszystkie jej buty.
- Wybrałam numer, rozległ się sygnał, nikt nie odebrał. Co mogłam zrobić zle?
- Tylko mówię. Rany, aleś ty drażliwa.
- Umiem się posługiwać telefonem - oznajmiła Josey wyniośle, wybierając numer komórki
Chloe.
- Halo - odezwała się Chloe po paru sygnałach. Miała słaby głos.
Josey usiadła na łóżku.
- Chloe, tu Josey. Jak siÄ™ czujesz?
- Bardzo cię przepraszam za wczoraj - powiedziała Chloe roztrzęsionym głosem. - Nigdy nie
sądziłam, że jestem taka, że tak się rozsypię, ale... Nie umiałam się powstrzymać. Nie wiem, jak się z
tego wygrzebać, i to tak strasznie boli. Nie poszłam dziś rano na spotkanie w sprawie wynajmu. Czy ja
wariuję? Czuję się, jakbym traciła zmysły.
R
L
T
Josey zawahała się. Della Lee przyglądała się jej z zaciekawieniem.
- Zaraz u ciebie będę - rzuciła w końcu Josey.
- Jedziesz do niej? - spytała Della Lee, ledwie Josey odłożyła słuchawkę.
Josey wzięła z szezlonga szary płaszcz.
- Tak.
- Zamiast zawiezć matkę na bankiet?
- Tak.
- O, moja dziewczynka dorasta.
- Sfiksowałaś - odparła Josey godnie i opuściła pokój, wybierając po drodze kolejny numer.
Adam dostrzegł szalik na skrzynce pocztowej dopiero w połowie schodów. Wyjął z uszu słu- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl