[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Marapper; brudną twarz ukrył w dłoniach, a na jego tłustych palcach połyskiwały pierścienie.
Complain poczuł nagle dreszcz emocji - wydawało mu się, że wie, o czym duchowny będzie
mówił, to było tak, jakby już kiedyś tę scenę przeżywał. Bezskutecznie starał się zwalczyć bo
wrażenie, ale oplotło go ano jak pajęczyna.
- Przestrzeni, synu - kapłan leniwie wykonał znak gniewu. - Robisz wrażenie zgorzkniałego.
- Bo jestem zgorzkniały, ojcze. Tylko zabójstwo mogłoby mi pomóc.
Mimo tych nieoczekiwanych słów uczucie, że scenę tę już przeżywał, utrzymywało się nadal.
- Są sprawy ważniejsze od zabójstwa. Sprawy, o których ci się nawet nie śniło.
- Nie opowiadaj mi znowu tych bredni, ojcze. Za chwilę powiesz, że życie jest zagadką, i
zaczniesz ględzić tak samo jak moja matka. Czuję, że muszę kogoś zabić.
- Zrobisz to, zrobisz to - uspokajał go duchowny. - To dobrze, że tak to odczuwasz. Nigdy nie
poddawaj się rezygnacji, mój synu, to może zniszczyć każdego. Jesteśmy wszyscy napiętnowani.
Ukarano nas tu za jakieś grzechy naszych przodków. Jesteśmy wszyscy ślepi - miotamy się w różne
strony...
Complain wdrapał się zmęczony na swe legowisko. Uczucie, że przeżywał już tę scenę, znikło
bez śladu. W tej chwili pragnął tylko snu. Jutro zostanie wyrzucony ze swego osobnego pokoju i
wychłostany, dziś chciał tylko spać. Kapłan przestał mówić, więc Complain uniósł głowę i zobaczył,
że Marapper, oparty o jego posłanie, wpatruje się w niego uporczywie. Zanim Complain odwrócił
się spiesznie, ich oczy się spotkały.
Najsilniejszym tabu w ich społeczności było niepisane prawo zakazujące mężczyznom patrzenia
sobie w oczy; ludzie uczciwi, o szczerych zamiarach, rzucali sobie tylko przelotne spojrzenia.
Complain wydął dolną wargę, a jego twarz przybrała wyraz pełen okrucieństwa.
- Co ty do diabła chcesz ode mnie, Marapper? - wybuchnął. Miał ogromną ochotę powiedzieć
duchownemu, że przed chwilą dowiedział się o jego nieprawym pochodzeniu.
- Nie otrzymałeś jeszcze swoich sześciu chłost, prawda, chłopcze?
- Co cię to obchodzi, kapłanie?
- Duchowny nie może być samolubem. Pytam dla twojego dobra, a pola tym twoja odpowiedz
ma dla mnie duże znaczenie.
- Nie, nie otrzymałem. Jak wiesz, wszyscy są obecnie do niczego, nawet biczownik publiczny.
Oczy kapłana szukały znowu jego oczu. Complain odwrócił się i mimo niewygodnej pozycji
patrzył tępo w ścianę, ale następne pytanie duchownego spowodowało, że natychmiast zmienił
pozycjÄ™.
- Czy nigdy nie miałeś ochoty wpaść w szaleństwo, Roy?
Przed oczyma Complaina, wbrew jego woli, pojawiła się wizja: oto biegnie przez Kabiny z
płonącym paralizatorem w ręku, a wszyscy z lękiem i szacunkiem rozstępują się przed nim,
pozostawiając go panem sytuacji. Wielu spośród najlepszych i najdzielniejszych mężczyzn, między
nimi jeden z jego braci Gregg, wpadło w swoim czasie w szał, przedzierając się przez osiedle i
uciekając, co się niektórym udawało, na mniej zbadane tereny, gęsto porośnięte glonami, gdzie żyli
samotnie lub przyłączali się do innych grup - w obawie przed powrotem i czekającą ich karą.
Wiedział, że jest to męski, a nawet zaszczytny czyn, ale projekt nie powinien wychodzić od
duchownego. Coś takiego mógłby zalecić lekarz śmiertelnie choremu, ale kapłan, zamiast rozsadzać
szczep od wewnątrz, powinien czuwać nad jego jednością przez rozładowywanie ludzkich stresów,
tak by nie przeradzały się w nerwice. Po raz pierwszy zrozumiał, że Marapper osiągnął jakiś
przełomowy punkt swego życia, że z czymś się zmaga, i zastanawiał się, jaki związek mogła mieć z
tym stanem duchownego choroba Bergassa.
- Popatrz na mnie, Roy. Odpowiedz.
- Dlaczego mówisz do mnie w ten sposób? usiadł, przynaglony tonem kapłana.
- Muszę wiedzieć, jaki jesteś naprawdę.
- Wiesz przecież, co mówi Litania:  Jesteśmy synami tchórzy, dni upływają nam w nieustannym
strachu".
- Wierzysz w to? - spytał kapłan.
- Oczywiście. Tak jest napisane w Nauce.
- Potrzebuję twojej pomocy, Roy. Czy poszedłbyś za mną, nawet gdybym cię wyprowadził w
ogóle z Kabin - w Bezdroża?
Wszystko to zostało powiedziane cicho i szybko. Tak cicho i szybko, jak biło pełne
niepewności serce Complaina. Nie usiłował nawet dojść do żadnego wniosku, nie próbował podjąć
świadomej decyzji, trzeba to było pozostawić instynktowi, rozum zbyt wiele wiedział.
- To będzie wymagało odwagi - rzekł w końcu.
Kapłan uderzył się po potężnych udach ziewając nerwowo, co spowodowało, że wydał dzwięk
podobny do pisku.
- Nie, Roy, ty kłamiesz, zupełnie tak samo, jak pokolenia kłamców, które wydały cię na świat.
Jeżeli stąd odejdziemy, będzie to oznaczało ucieczkę, unikanie odpowiedzialności, jaką na dorosłego
człowieka nakłada współczesne społeczeństwo. Wymkniemy się ukradkiem będzie to, mój chłopcze,
odwieczny akt powrotu do natury, bezowocna próba powrotu na łono przodków. Tak więc odejście
oznaczać będzie naprawdę ostateczne tchórzostwo. No więc, pójdziesz ze mną?
Jakieś ukryte znaczenie tych słów utwierdziło Complaina w podjętej już decyzji. Pójdzie!
Ucieknie przed tą nieuchwytną zasłoną, której nigdy nie potrafił przeniknąć. Zsunął się z legowiska
pragnąc ukryć swoją decyzję przed zachłannymi oczyma Marappera, dopóki nie dowie się czegoś
więcej na temat wyprawy.
- Co my, kapłanie, będziemy robili we dwójkę w tej plątaninie glonów Bezdroży?
Kapłan wsadził gruby kciuk do nosa i patrząc na swoją rękę rzekł:
- Nie będziemy sami. Pójdzie z nami jeszcze kilku wybranych ludzi. Są do tego od pewnego
czasu przygotowani. JesteÅ› zawiedziony, kobietÄ™ ci zabrano, co masz do stracenia? GorÄ…co
namawiam cię na udział - dla twojego własnego dobra oczywiście - chociaż mnie osobiście
wygodnie będzie mieć ze sobą kogoś o słabej woli, ale za to z oczyma myśliwego.
- Kim oni sÄ…, Marapper?
- Powiem ci, jak już się zdecydujesz z nami iść. Gdybym został zdradzony, strażnicy
poderżnęliby nam gardła - w szczególności mnie - co najmniej w dwudziestu miejscach.
- Co tam będziemy robić? Dokąd mamy się udać?
Marapper wstał powoli i przeciągnął się. Długimi palcami grzebał we włosach, a jednocześnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl