[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przebrnąć przez Sun".
Operacja się udała i zostawiła ślad w postaci zaledwie pięciocentyme-
trowej blizny, mimo że śledziona Davida była tak ogromna, iż chirurg zalał
ją formaliną i zrobił z niej eksponat. Moje urodziny wypadały na dzień po
operacji i myślałam, że David o tym zapomni. Okazało się, że zrobił dla
mnie piękne szkice małych, abstrakcyjnych obrazów to był najlepszy
prezent, jaki kiedykolwiek mi dał, nad którym musiał pracować wiele mie-
sięcy. Wrócił do domu na czas swoich urodzin, wypadających dziesięć dni
po moich. Uczciliśmy je homarami i szampanem. David był nieco zmęczo-
ny i trochę szczuplejszy stracił w szpitalu trzy kilogramy ale wyglą-
dał dobrze. Jedyna zła wiadomość była taka, że poziom płytek krwi był
bardzo wysoki i David musiał robić sobie zastrzyki przeciwzakrzepowe.
Mówiono o takiej możliwości, ale i tak było to przerażające. Musiał na-
uczyć się używać strzykawki, która przypomniała, że nadal dzieje się coś
tajemniczego i paskudnego.
R
L
T
Powiedziano mu, że przez dwa miesiące między usunięciem śledziony i
przeszczepem, trzeba odbudować siły i przybrać na wadze, czemu oddał się
z radością. Na tydzień przed transplantacją pojechaliśmy na wesele syna
przyjaciela do Irlandii Północnej. David był w doskonałej formie, śpiewał,
żartował i tańczył całą noc. Gdy powiedział przyjaciołom, że idzie do szpi-
tala na przeszczep szpiku kostnego, nie uwierzyli mu. W kolejnÄ… niedzielÄ™
piliśmy szampana i siedzieliśmy w ogrodzie do zachodu słońca. To był po-
czątek najdłuższego, najbardziej upalnego lata tego stulecia i ostatni
dzień Davida w domu. Następnego ranka, w poniedziałek 7 lipca, zawio-
złam go do UCH.
Smutne jest to, że gdy czytam swój pamiętnik, widzę, że miesiące od
czasu postawienia diagnozy, oczekiwanie i niezdecydowanie przed prze-
szczepem, popchnęły nas na oddzielne tory. Coraz częściej pisałam o Davi-
dzie jak o pacjencie zwracałam uwagę na jego dziwne nastroje, nagłe
ataki wściekłości, podenerwowanie, ale dostrzegałam w tym raczej objawy,
a nie prawdziwe uczucia. To było nieuniknione, że stopniowo wydawał się
coraz bardziej zajęty sobą, ciągle mówił o chorobie i kolejnej wizycie w
szpitalu. A tych wizyt było z upływem miesięcy coraz więcej. Pojawili się
nowi lekarze, którzy byli dla mnie tylko nazwiskami doktor Panos, Cy-
pryjka, hematolog, którą David szanował; doktor Miller, urolog, którego
nie znosił, ponieważ wsuwał mu palec w tyłek; i wszechpotężny MacKin-
non, który decydował o tym, czy można zrobić przeszczep, czy nie. Nie po-
znałam żadnego z nich David nigdy nie zaproponował, bym wybrała się
R
L
T
z nim na wizytę w szpitalu. Ja też tego nie sugerowałam. Nie wiem, czy on
o tym myślał, ale ja na pewno uważałam, że moje towarzyszenie mu będzie
przypominało lekarzom, że jest starszy, niż się wydaje i przez to nie spełnia
warunków do wykonania przeszczepu. Poza tym stwierdziliśmy oboje, że
mogę mieć tendencję do mówienia niewłaściwych rzeczy i zadawania dzi-
wacznych pytań, jak zawsze chociaż z perspektywy czasu żałuję, że tego
nie zrobiłam.
Do chwili, gdy David poszedł do szpitala, to on był pełen wiary, a ja
sceptycyzmu. Sądziłam, że za bardzo ufa lekarzom i ich pewności, ich
schludnym procentom. Gdy mijały miesiące, docierało do mnie, że wszyst-
kie te rzekomo proste zabiegi wiązały się ze zniszczeniami nikt go na
przykład nie ostrzegł, że po usunięciu śledziony będzie musiał robić sobie
zastrzyki przeciwzakrzepowe i przyjmować antybiotyki do końca życia. Po-
tem w sposób dla mnie niewytłumaczalny gdy tylko pojechaliśmy do
UCH, przestałam się w ogóle martwić. Fakt, że całe skrzydło szpitala prze-
znaczono na oddział transplantacji szpiku kostnego, że lekarze i pielęgniar-
ki wydawali się tacy radośni i kompetentni, sprawił, że potraktowałam to
jako rutynowy zabieg. Pamiętam, jak przekonywałam Rosie, która mieszka-
ła w Brighton, że nie musi tak często przyjeżdżać do szpitala, bo będziemy
jej bardziej potrzebowali, gdy David wróci do domu, wyleczony i znudzo-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]