[ Pobierz całość w formacie PDF ]
podnosić prześcieradło.
- Ja to zrobię. - Wyrwałam ci je. Uniosłam materiał i spojrzałam na swoje ciało. Spora
część skóry była czerwona i lśniąca, gdzieniegdzie mocno się łuszczyła. Dotknęłam bąbla na
klatce piersiowej. Dookoła niego skóra wyglądała na mokrą. Położyłam te wilgotne szmatki,
które wykręciłeś, w najgorszych miejscach i od razu zrobiło mi się lepiej. Jakby moja skóra
odetchnęła, kiedy dotknęły jej kawałki materiału, a potem zaczęła wchłaniać wodę. Trudno
było dostać się do spalonych części tak, żebyś nie zobaczył mnie nago, ale ty pewnie i tak już
wszystko widziałeś. Zadrżałam, wyobrażając sobie, jak niesiesz mnie na rękach. Jak mnie
dotykałeś w takim stanie? Miałam odwagę zapytać?
Po chwili dałam spokój ze szmatkami. Położyłam się z powrotem na poduszce.
- Jak długo tu jestem? - spytałam. - W tym stanie?
- Dzień czy dwa. Jeszcze parę dni, zanim wszystko się zagoi. Szczęście, że cię
znalazłem na czas.
- A jak mnie znalazłeś?
- Szedłem po śladach. Luzik. - Oparłeś łokcie na materacu, za blisko mnie. Ale
odsunięcie się od ciebie byłoby zbyt bolesne. Wziąłeś kubek wody i podałeś mi. - Wziąłem
wielbłąda.
- Jak?
- Jechałem na niej. - Uśmiechnąłeś się lekko. - Jest całkiem szybka. - Coś
wyschniętego osiadło w kącikach moich warg. Polizałam to. Pozwoliłam ci nalać mi wody do
ust.
- Niedługo poczujesz się lepiej - szepnąłeś. - Jeśli ci się poszczęści, nie będzie nawet
blizn.
Woda łaskotała mnie w gardle. Połknęłam więcej. W tej chwili nie była ani brązowa,
ani pełna paprochów. Była jak najlepszy szampan. Pozwoliłam, żeby jej nadmiar polał mi się
na szyję. Pomyślałam o samochodzie, zakopanym w piachu.
- Jak wróciliśmy?
- Najpierw cię niosłem, a potem wsadziłem na wielbłąda. Szliśmy nocą. - Ruchem
głowy wskazałeś kubek. - Chcesz jeszcze?
Zaprzeczyłam.
- A samochód?
- Nie znalazłem go. Kiedy się na ciebie natknąłem, kierowałaś się w moją stronę.
- W stronÄ™...?
Pokiwałeś głową.
- Uznałem, że samochód pewnie utknął albo padł, a ty wracasz do domu.
- Do domu?
- Tak. - Twoje usta drgnęły. - Z powrotem do mnie.
Jak mówiłeś, dość szybko poczułam się lepiej. Na drugi dzień dałeś mi garstkę
orzechów i jagód. Jagody smakowały gorzko, a orzechy były suche i słodkie, w dodatku ani
jedne, ani drugie nie przypominały niczego, co znałam. Ale i tak je zjadłam. Sięgnęłam
między materac a stelaż łóżka. Nóż wciąż tam był. Policzyłam nacięcia na drewnie.
Dwadzieścia pięć. Lecz ile dni minęło od tego czasu? Zrobiłam cztery kolejne.
Następnego dnia, kiedy zrobiłam trzydzieste nacięcie, zaczęłam się zastanawiać nad
swoim okresem... dlaczego go jeszcze nie ma. Może po prostu wyschłam jak ziemia wokół
mnie, moje ciało musiało zachować całą wilgoć dla siebie.
Wstałam i ubrałam się, ale materiał palił, kiedy dotykał poparzonej skóry. Zacisnęłam
zęby i pokuśtykałam na werandę. Nawet podeszwy stóp, gdy je stawiałam na podłodze,
bolały, do tego musiałam cały czas trzymać koszulkę jak najdalej od ciała.
- Powinnaś zostać nago - powiedziałeś na mój widok. - Mniej by bolało.
Dałam sobie spokój z trzymaniem koszulki.
- Jest okej.
- Proszę. - Podałeś mi swoją szklankę wody.
Popatrzyłam na do połowy wypity płyn.
- Sama sobie wezmÄ™.
Ledwo dokuśtykałam do kuchni. Nalałam sobie wody, a potem wyszłam przez
kuchenne drzwi na dwór, po stronie domu najdalszej od ciebie. Stanęłam przy ścianie,
trzymając się w cieniu. Widziałam stąd wielbłądzicę, odpoczywającą w kącie swojej zagrody.
Głowę miała spuszczoną, a obroża zwisała jej luzno koło uszu. Teraz wyglądała tak ulegle,
jakbyś wyssał z niej całą dzikość. Osłoniłam oczy, przyglądając się horyzontowi, aż
zobaczyłam cienisty zarys wydm: wzgórz, o których sądziłam, że kryją kopalnię. Wydawały
się tak odległe.
Opuściłam się na skrzynkę przed drzwiami, kiedy powoli zaczęło do mnie docierać,
że... Dotąd udawało mi się podtrzymywać iskierkę nadziei - nadziei, że uda mi się uciec. Ale
nagle zdałam sobie z czegoś sprawę. Ten widok na piasek i nieskończoność... to było moje
życie. O ile nie zawieziesz mnie do jakiegoś miasta, to będzie wszystko, co jeszcze zobaczę.
%7ładnych rodziców, żadnej szkoły. %7ładnego Londynu. Tylko ty. Tylko pustynia.
Oparłam kubek o czoło, a potem zlizałam z jego boku kroplę wody. Przez chwilę
potrzymałam język na chłodnej powierzchni. Może w końcu uda mi się cię zmęczyć? Może
zabierzesz mnie z powrotem? Czy nie było przypadków, że porwane dziewczyny wychodziły
na wolność, nawet po latach? Nie było jakichś ocaleń? Ale jak długo to potrwa?
Po lewej zauważyłam jakiś ruch.
Byłeś skulony przy rogu domu, pod oknem mojej sypialni. Ramiona miałeś
spuszczone w stronę czegoś, odskakiwałeś do tyłu i na boki. Spojrzałam uważniej. Był tam
wąż. Sięgałeś do niego, próbując go złapać, a potem odsuwałeś się, kiedy atakował. Głowę
miał uniesioną, rzucał ci wyzwanie. To było coś jak taniec godowy.
Ale ty byłeś szybszy. Skoczyłeś w stronę zwierzęcia, co je zdezorientowało, po czym
je chwyciłeś. Wąż wił się, usiłując odwrócić szeroką, różową paszczę w twoją stronę. Jednak
twój uścisk był mocny. Podniosłeś gada z piasku i trzymałeś przed sobą. Twoje wargi
poruszały się, mówiłeś do niego, oddalony tylko o centymetry od jego jadowitych kłów.
Potem ruszyłeś, niosąc go.
Minąłeś mnie, kierując się prosto do drugiego baraku. Tyłem wszedłeś w drzwi; wąż
próbował owinąć ogon dookoła twojego nadgarstka.
Zdrzemnęłam się na kanapie w salonie, obudziłam się dopiero wtedy, kiedy światło
zmieniło się z ostrego i białego w stłumione i złociste. Obserwowałam na ciemnej podłodze
promień, który nadawał jej miedziany kolor, przesuwając się po deskach. Potem snułam się
po domu. Ciebie nigdzie nie było. Przebrałam się - znalazłam w szafce w przedpokoju
zgniecioną wielką koszulkę z napisem Ratujmy Ziemię, nie siebie . Była na tyle luzna,że nie
drażniła zbytnio oparzeń. Pózniej wróciłam na skrzynkę przed kuchennymi drzwiami i
czekałam.
Rządek mrówek przemaszerował mi przez kostki, a z góry słychać było krzyki
ptaków. Moja poparzona skóra swędziała od upału. Podciągnęłam koszulkę, żeby zakryć
kark. Rozprostowałam nogi. Po jakimś czasie poszłam w stronę budynku, przy którym
widziałam cię ostatnio. Kiedy się zbliżyłam, zauważyłam, że zostawiłeś uchylone drzwi,
kłódka wisiała otwarta. Próbowałam zajrzeć w ciemność w środku, ale dostrzegałam tylko
niewyrazne cienie. Niczego nie słyszałam. Popchnęłam drzwi, wpuszczając do wewnątrz
słońce. Pomieszczenie pełne było równo ułożonych pudeł. Przez środek prowadziła między
nimi ścieżka.
- Tyler?! - zawołałam.
%7ładnej odpowiedzi. Nasłuchiwałam. Wydawało mi się, że słyszę jakiś szmer, gdzieś
za pudłami.
- Tyler? To ty?
Zrobiłam krok do środka. Chłodna ciemność w pomieszczeniu była bardzo miła dla
mojej skóry. Zrobiłam kolejny krok, żeby przeczytać napisy na niektórych pudłach: jedzenie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]