[ Pobierz całość w formacie PDF ]
całą tę sytuację zdumiewająco dobrze.
Dla Marcy śnieg nie był niczym nowym, ale ta oślepiająca zadymka
doprowadzała ją do obłędu.
To ona, a nie Angie musiała się zmagać z uczuciem do siedzącego
obok mężczyzny, który z każą chwilą był jej coraz bliższy.
Jego głos i dotyk budziły w niej dreszcze pożądania.
Czyste szaleństwo!
Lance włączył napęd na cztery koła.
– Angie nic nie grozi. – Mrugnął do niej szelmowsko i znów poczuła
znajome mrowienie w dole kręgosłupa. – Droga dojazdowa do farmy
pewnie nie jest odgarnięta, ale pojedziemy powolutku i Angie nawet nie
zdąży się przestraszyć.
Marcy pochyliła głowę i obserwowała zwały śniegu.
Będą mieli szczęście, jeżeli całkiem nie ugrzęzną. Jechali w ciszy i
ciemności przez jakieś dwadzieścia minut.
Zauważyła, że Lance doskonale orientuje się w terenie, więc trochę się
rozluźniła.
53
– Niełatwo znaleźć ten wjazd nawet przy dobrej pogodzie – mruknął –
ale to powinno być gdzieś tutaj.
– Czy dom jest daleko od wjazdu?
– Nie, jakieś ćwierć mili.
Znowu ogarnął ją niepokój. A jeżeli nie trafią? Co wtedy?
Przed jej oczami pojawiły się przerażające wizje, kiedy Lance odezwał
się: „To tutaj".
Skręcił i Marcy poczuła, że auto ślizga się na lodzie. Wóz nie
zareagował na następny delikatny ruch kierownicą i zaczął sunąć
poślizgiem.
Zanim Marcy zdołała wydobyć z siebie głos, lewe tylne koło wpadło w
głęboką dziurę i samochód znieruchomiał. Marcy wstrzymała oddech.
Lance po chwili namysłu wyłączył stacyjkę.
– Chyba dziś dalej nie pojedziemy, ale jeszcze sprawdzę.
Nie chciała zostać sama z dzieckiem.
– Zaczekaj. Pójdę z tobą. Może damy radę go wypchnąć.
Lance zatrzymał się i odwrócił.
– Nie bój się, nie odejdę daleko. Zawołam cię, jeżeli będę potrzebował
pomocy. Na razie zostań, bo Angie może się obudzić.
Marcy skinęła głową. Ufała mu i wiedziała, że ma rację.
Odpiął pas i wysiadł. Marcy odwróciła się, by spojrzeć na córeczkę.
Mała na razie spała spokojnie. Ciekawe, ile czasu upłynie, zanim wnętrze
samochodu wychłodzi się teraz, kiedy silnik i ogrzewanie były wyłączone.
Obawiała się, że niedużo.
Lance otworzył prawe drzwi i wnętrzem targnął lodowaty podmuch.
Marcy uklękła na siedzeniu i sięgnęła po Angie, która się właśnie
obudziła i rozpłakała.
54
– Wjechaliśmy do rowu. Nie chcę ryzykować waszego zdrowia, więc
lepiej chodźmy do domu na piechotę. Potem wrócę po rzeczy.
Marcy nie bardzo sobie wyobrażała tę wędrówkę, ale, prawdę mówiąc,
nie mieli innego wyjścia.
Lance wydobył Angie z fotelika i owinął w wojskowy koc.
– Zapnij parkę – nakazał Marcy. – Temperatura znowu spada.
Naciągnęła kaptur i wysiadła. Śnieg sięgał jej do bioder. Jak tu iść?
Kiedy odzyskała równowagę, uświadomiła sobie, że Angie przestała płakać,
jak tylko Lance jej dotknął.
– Nie możesz iść w tych butach – powiedział. Podał jej małą i owinął
je obie kocem. – Trzymaj Angie, a ja poniosę was obie.
– Ale... ?
Bez słowa uniósł je w górę.
– Będzie ci za ciężko. Ja mogę iść.
– Oczywiście, że możesz – powiedział z uśmiechem. – Ale śnieg jest
bardzo głęboki. A jeżeli nie zrobimy tego szybko, nawieje go jeszcze więcej.
Nie dasz rady iść w śniegu sięgającym ci niemal do brody.
Marcy objęła mocniej Angie i zamknęła oczy.
Przytulona bezpiecznie do jego ciepłej piersi, mogła się w końcu
rozluźnić. Oparła policzek o mocne ramię i wsłuchała się w bicie jego serca.
Marcy straciła poczucie czasu, ale zauważyła, że Lance oddycha z
widocznym wysiłkiem.
Nagle zapragnęła się z nim kochać.
Wyobraziła sobie, że oddycha tak, starając się sprawić im obojgu jak
najwięcej radości.
Przeszył ją dreszcz podniecenia.Zaraz jednak uświadomiła sobie ich
trudną sytuację. Wędrowali już długo. Czyżby Lance zabłądził w zadymce?
55
– Jesteśmy – odezwał się w tej samej chwili. – Zostawię cię na chwilę
na ganku i poszukam kluczy.
Wspiął się na schody, postawił ją i odwinął koc.
– Zostań tu. Zaraz wrócę.
Zniknął, a Marcy mocniej przytuliła śpiącą Angie i rozejrzała się
wokoło.
Stała przed szerokimi drzwiami. Zewnętrzne światło, prawdopodobnie
z wyłącznikiem czasowym oświetlało ganek.
Robiło się zimno.
Chłód pełzł od stóp w górę i przenikał jej ciało. Przysunęła się do
drzwi, żeby uniknąć wiatru, i spróbowała pozbyć się obaw, że przyjście tutaj
było wielkim błędem.
Lance tymczasem zmagał się z zamkiem budynku gospodarczego.
Temperatura jeszcze bardziej spadła i palce miał zupełnie skostniałe.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]