[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ta mała kobietka wróci żeby spakować walizki.
Downar z dużym zainteresowaniem słuchał słów porucznika.
- Ty wcale nie jesteś taki naiwny - powiedział.
- No widzisz, jak to czasem pozory mylą - ucieszył się Olszewski. - Więc zgadzasz
siÄ™?
- Jak ty sobie to właściwie wyobrażasz?
- Zwyczajnie. ZaopatrzÄ™ siÄ™ w suchy prowiant, w termosy z herbatÄ… i zakwaterujÄ™ siÄ™
dyskretnie w willi Wasickich. Ty jeszcze dodatkowo, ostentacyjnie opieczętujesz mieszkanie
i furtkę, poprzyczepiasz kartki z różnymi groznymi napisami - i w porządku.
- Nie będziesz mógł palić światła - zauważył Downar.
- Oczywiście, że nie. Zrezygnuję z lektury. Dokształcę się innym razem. Zdaje się, że
mamy pełnię księżyca, więc jakoś sobie poradzę.
- Obawiam się, że jesteś marzycielem - uśmiechnął się Downar. - Ale zgoda. Realizuj
swój plan. Ostatecznie niczym nie ryzykujemy.
*
Księżyc rzeczywiście był w pełni. Chłodne światło szerokim strumieniem wpływało
przez okna, stwarzajÄ…c tajemniczÄ…, romantycznÄ… atmosferÄ™.
Porucznik Olszewski zorganizował sobie życie w ten sposób, że spał w ciągu dnia, w
nocy zaś czuwał. Wychodził bowiem ze słusznego założenia, że jeżeli w ogóle pani Wasicka
wróci po swoją garderobę, to dokona tego nocną porą.
Takie czuwanie jest rzeczą raczej monotonną, bo to ani poczytać, ani radia posłuchać,
ani na telewizję popatrzeć. Pozostają wyłącznie rozważania filozoficzne, ale jak długo można
się zastanawiać nad marnościami tego świata oraz nad istotą bytu, jeżeli ktoś nie posiada
umysłu Sokratesa czy też Heraklita. Olszewski zaś był człowiekiem czynu i nigdy nie
zdradzał skłonności do nastrojów kontemplacyjnych. Tym bardziej to odosobnienie w świetle
księżyca dawało mu się we znaki. Nie palił nawet papierosów, żeby ktoś z zewnątrz nie
spostrzegł jarzącego się tytoniu. Okna nie były zasłonięte i nie należało zmieniać tego stanu
rzeczy.
Pierwsza noc minęła zupełnie spokojnie. To zresztą jest całkowicie obiektywne
stwierdzenie, ponieważ Olszewskiemu te długie godziny wcale nie upłynęły spokojnie. Ciągle
nasłuchiwał i nieustannie wydawało mu się, że ktoś chodzi po domu, skrada się, otwiera
ostrożnie drzwi. Kilkakrotnie podrywał się z tapczanu z pistoletem w ręku.
Dopiero jednak na drugą noc coś się zaczęło dziać konkretnego.
Było około pierwszej. Chyba się chwileczkę zdrzemnął, siedząc w wygodnym,
głębokim fotelu. Zbudziło go skrzypnięcie podłogi w sąsiednim pokoju. Zerwał się,
błyskawicznie podbiegł do szafy i do podróżnej torby zaczął ładować rozmaite rzeczy.
Weszła ostrożnie i stanęła jak wryta. W świetle księżyca ciemna sylwetka
pochylonego mężczyzny rysowała się zupełnie wyraznie.
- Ach...!
- Niech pani nie krzyczy - powiedział rozkazującym tonem,
- Co pan tu robi?
- Przecież pani widzi. Kradnę.
- To pan jest złodziejem?
- Tak. Jestem dżentelmenem włamywaczem.
- KimÅ› w rodzaju Arsena Lupina?
- Powiedzmy. A pani z tej samej branży?
- Nie. Ja jestem właścicielką tej willi.
- W takim razie wpadłem. Zapewne zaraz wezwie pani milicję.
- Nie wezwę milicji. I nawet nie zapalę światła.
- To bardzo miło z pani strony. Obawiałem się, że narobi pani krzyku. Zachowuje się
pani dosyć niebanalnie.
- Nie lubię alarmować ludzi po nocy.
- Bardzo słusznie. Każdy powinien wypocząć.
- Jak pan się tu dostał?
- Przez okno.
- %7ładna szyba nie jest stłuczona.
- Och, proszę pani - obruszył się Olszewski. - Ja nie jestem takim prostakiem, żeby
wybijać okna czy wyłamywać zamki u drzwi. Pracuję precyzyjnie. Szybę wyjmuję, pózniej
wstawiam. Jeżeli nakruszę, to zawsze posprzątam, zamiotę. Noszę w kieszeni taką małą
miotełkę.
- Nigdy nie przypuszczałam, że istnieją tacy porządni włamywacze.
- Bo dotychczas nie miała pani okazji spotkać się ze mną.
- To prawda... ale...
- Co ale ?
- Powiem zupełnie szczerze. Trochę się pana boję.
- Mnie? Boi siÄ™ pani? Dlaczego?
- %7łeby mi pan nie wyrządził jakiejś krzywdy, bo chociaż z naszej dotychczasowej
rozmowy wnioskuję, że pan jest człowiekiem inteligentnym...
- Posiadam wyższe wykształcenie, jeżeli panią to interesuje. A co się tyczy
wyrządzenia jakiejś krzywdy, to mogę panią zapewnić, że o tym nie ma mowy. Ustaliliśmy
przecież, że jestem dżentelmenem włamywaczem. Noblesse oblige.
Odetchnęła z widoczną ulgą.
- Trochę mnie pan uspokoił. Ale co dalej? Bo widzi pan. ja się bardzo spieszę.
Chciałabym jak najprędzej się spakować, tylko... tylko odnoszę wrażenie, że pan już zaczął
wkładać rzeczy do torby. Olszewski skłonił się szarmancko.
- Panie mają pierwszeństwo. Proszę, niech pani zabiera, na co tylko ma pani ochotę. Ja
[ Pobierz całość w formacie PDF ]