[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czaste uszy, cofnięte czoła, i kły sterczące z masywnych szczęk, i grali według
innych niż wiejscy chłopcy zasad.
Piłkę nie tylko kopali, ale też nią rzucali. Odbijała się co chwila od ścian do-
mów i wracała na drogę. W grze brały udział dziesiątki tych odmieńców. Dru-
żyny  jeśli można je tak było nazwać  walczyły o piłkę zażarcie, gryząc,
okładając się pięściami i kopiąc.
Jednak największa różnica polegała na tym, że za piłkę służyła im ludzka gło-
wa.
Konrad obszedł grających szerokim łukiem, ale kiedy myślał już, że udało mu
się niepostrzeżenie ich ominąć, głowa, odbiwszy się od ściany pobliskiej chaty,
potoczyła się po kocich łbach i znieruchomiała mu pod nogami.
Spojrzał na nią i rozpoznał twarz Adolfa Brandenheimera, karczmarza, swo-
jego pana. Swojego byłego pana. . .
Patrzył na tę twarz zmartwiały ze zgrozy. Głowa, choć poobijana i zakrwawio-
na, oczy miała wciąż otwarte, i te oczy zdawały się spozierać oskarżycielsko na
Konrada, jakby obarczając go winą za wszystkie nieszczęścia, które spadły dzisiaj
na wioskÄ™.
Z odrętwienia wyrwały go ryki, wrzaski i ciężki tupot stóp po kocich łbach.
Podniósł wzrok i zobaczył zbliżającą się hałastrę humanoidów.
65
* * *
Strzałę miał na cięciwie, nałożył ją, zanim jeszcze przeprawił się przez rzekę.
Ale nie zdążył podnieść łuku.
Zdołał się cofnąć o krok od głowy karczmarza. A potem, odepchnięty brutal-
nie, przewrócił się. Napastnicy rzucili się hurmem na głowę, przykryli ją stosem
ciał, walcząc na pięści, zęby i pazury o krwawe trofeum.
To do niej tu biegli, nie do Konrada. Korzystając z zamieszania, odczołgał się
od kłębowiska. Znalazł łuk, ale strzała gdzieś się zawieruszyła. Powoli, ostrożnie,
żeby nie prowokować bestii, zaczął się wycofywać. Jednak gracze w ogóle się
nim nie interesowali, zbyt byli pochłonięci swoją parodią gry.
Nie spuszczając ich z oka, Konrad pozbierał się z ziemi, wyciągnął z kołczana
następną strzałę, nałożył ją na cięciwę. . . i zauważył, że wybrał jedną z ostatnich
dwóch czarnych.
Wrzawa i kotłowanina wśród walczących o głowę byłego karczmarza przybie-
rała na sile. Ale po chwili najwstrętniejsi z humanoidów zaczęli się wyplątywać
z podrygującego stosu ciał. Tumult przygasał.
Konrad uniósł łuk. Jeśli ruszą na niego, zabierze ze sobą przynajmniej jednego
stwora.
Potwory jeden po drugim dzwigały się z ziemi i rozstępowały, na drodze zosta-
ła głowa Brandenheimera rozłupana na równe połówki, zupełnie jak przerąbana
toporem. Stąd to chwilowe uspokojenie  gracze stracili swoją piłkę. . .
Do tej pory walczyli o głowę. Po krótkiej przerwie na zmianę taktyki walka
rozgorzała na nowo. Tylko że nie była to już zabawa. Walczyli teraz na poważnie,
na śmierć i życie.
Zamiast rąk i nóg w ruch poszła broń  noże, miecze i topory. Ostrza, zde-
rzając się ze sobą i spadając na zbroje, krzesały skry, w powietrze wzbijał się co
i rusz wrzask usieczonego.
Po chwili w bitwie brali już udział wszyscy niedawni gracze. Włączali się też
do niej inni, kreatury, które dotąd przyglądały się biernie płonącej świątyni albo
podkładały ogień pod chaty. Zabiwszy wszystkich ludzi, zwracali się przeciwko
sobie. Wokół płonęły obejścia, pośrodku wsi dopalała się świątynia.
Do tej pory zdarzały się, co prawda, sporadyczne bratobójcze potyczki, ale to
było coś innego.
Przebranie dotąd chroniło Konrada. Mając je na sobie, był jednym ze zwierzo-
łaków, swoim. Teraz nie chroniło go już przed niczym. Wycofał się czym prędzej
aż za ostatnią płonącą chałupę.
Pośród walczących ze sobą niedawnych sprzymierzeńców dostrzegł glistowa-
tą poczwarę pełzającą po ziemi w gąszczu kończyn. Przypominała ogromnego
węża, ale z jej wijącego się cielska, w żółte i błękitne pasy, wyrastała ludzka gło-
wa.
66
Lawirowała zwinnie pomiędzy plątaniną nóg, szponów i kopyt, w kierunku
rozłupanego czerepu Adolfa Brandenheimera. Kiedy tam dotarła, z jej ludzkich
ust ku rozpryskom mózgu martwego karczmarza strzelił długi, rozdwojony gadzi
język.
Konrad wydał z siebie tłumiony od dawna okrzyk obrzydzenia i gniewu.
Nie żałował Brandenheimera. Karczmarz nic dla niego nie znaczył. Widok
jego pękniętej głowy wzbudzał w nim wstręt, ale reagowałby podobnie, gdyby ta [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl