[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dworcu mówiono, że pewnikiem wojna jakowaś się gotuje, bo książę
ludzi z grodów ściąga.
Waleczne czyny zaczęły się przesuwać przed oczyma Zdzicha,
a nawet nie przed oczyma, bo łacniej marzenia widzieć, gdy się przy-
mknie powieki. Potem pomieszały się i usnął twardo.
Ale i we śnie marzyły mu się łowy. Zagraj osadził dzika i ujadał
zawzięcie. Zdzich wiedział, że trzeba co rychlej skłuć zwierza, bo uj-
51
dzie lub potnie psa, ale członki skuła mu taka niemoc, że ręką ni nogą
ruszyć nie wydolił. Pomału zbierał zmysły, ale ruszyć się nie mógł
i wciąż słyszał psie ujadanie. Wreszcie z trudem otworzył powieki.
Z ogniska żar jeno pozostał, pieczeń zniknęła, a Zagraj ujadał opodal.
Poprzez szczekanie słychać było jakby ludzkie głosy.
Pierwszą myślą Zdzicha było, że to jego szukają. Zrobiło mu się
niewyraznie. Ojciec go pieścić nie będzie jako drzewiej matka, gdy
odnalezli zagubionego! Ale przecie Zagraj nie szczekałby jak na ob-
cych. Upewnił go zaraz nieznany męski głos:
- A obacz no tam, kto się przytaił w brzezinie. Zdzich posłyszał
głuchy tętent kopyt po śniegu.
Ponad krzem zjawił się koński łeb, a nad nim brodata twarz pod fu-
trzaną czapą. Nieznajomy krzyknął na Zagrają, który doskakiwał ko-
niowi do pęcin:
·ð ðPójdz precz, psi synu, bo kopytem w zÄ™by oberwiesz!
Dostrzegł niewielką postać Zdzicha i dodał z pewnym zaskoczeniem:
·ð ðCóże ty, raku, robisz tu po nocy?
- Raków se w rzece szukajcie, kiedy wiecie, gdzie zimują. Nie wam
się będę sprawiał - odparł Zdzich zuchwale, ale głos wyszedł wątło
przez zaciśnięte szczęki:
- Głupiś! Ale i takiego szkoda, bo zamarzłbyś tu do rana. Pójdzże!
Gdy jednak Zdzich się nie ruszył, nieznajomy zeskoczył z konia
i przystąpił do chłopca, mówiąc:
- Do Przedsława Aabędzia jedziem od książęcia, to cię wezmiem
z sobÄ….
Sprzeczne uczucia zakotłowały w Zdzichu: ciekawość, z czym jadą,
niepokój przed spotkaniem z ojcem i tłumiona chęć znalezienia się
pod dachem. Usiłował powstać, ale nie mógł. Nieznajomy spostrzegł
to, gdyż zawołał:
·ð ðA pójdzcie no tu!
·ð ðCo tam? - odpowiedziaÅ‚ mu inny gÅ‚os i po maÅ‚ej chwili podjechaÅ‚
drugi jezdziec i zeskoczył z konia. Pierwszy powiedział, wskazując na
Zdzicha:
·ð ðSpaÅ‚ tu widno na mrozie, bo wstać nie może.
- Tedy śniegiem go rozetrzem i prędko pod dach, Niedaleko już być
musi.
Nie pytając o nic, rozebrali Zdzicha do naga i tarli śniegiem, aż
krzyczeć zaczął, że pali go całe ciało.
- Pali, to dobrze - powiedział wojak, który zdawał się rozkazywać.
Ubrali chłopca prędko, brodacz wziął go pod pachę jak szczenię
i zaniósł do stojących opodal sań, przy których zastali jeszcze dwóch
jezdnych. Owinęli Zdzicha wraz z głową w niedzwiedzią szubę i po-
łożyli na saniach. Jeszcze dobrze nie leżał, już usnął.
Zdawało mu się, że śpi dopiero chwilę, gdy ktoś go szarpać zaczął.
Posłyszał nad sobą głos Radki:
- Wstańże, śpiochu! Od książęcia poselstwo do rodzica. Jeszczem
go tak radego nie widziała. Najsposobniejsza pora, byś mu się pokazał.
Zdzich zebrał się migiem i pobiegł do świetlicy. Przcdsław stał wy-
prostowany, z podniesioną głową. Zdało się, że wyrósł. Surowe oczy
świeciły hamowaną radością. Ale oczy Zdzicha przyciągnęły leżące
na stole, widno książęce dary: pancerz z polerowanych, lśniących jak
srebro łusek żelaznych, naszywanych na długi niemal do kolan, ło-
siowy kubrak, miecz frankoński z prostymi jelcami i głowicą z zielo-
nym kamieniem, w bogatej pochwie, zdobionej srebrem, na pasie
z kutych klamer mosiężnych; trójkątny szczyt, nabijany guzami,
i szłom ze sztabą osłaniającą twarz i kolczugą spływającą na kark,
z wymalowanym znakiem rodu, Aabędziem. Taki sam, jaki zapamię-
tał Zdzich, gdy ongiś żegnał ojca. Zapatrzył się i nie słyszał, co ojciec
mówi do stojącego przed nim rycerza:
- Możecie panu rzec, żeście mnie naszli w dobrym zdrowiu i sile,
a za pamięć wdzięcznym. Juści, że konia nie dosiędę, ale i nie trzeba
komesowi na grodzie. Tedy mniemam, że słusznie ufność swą we
mnie może położyć, że jakom nigdy krwic swej nie żałował, tak i te-
raz żałował nie będę, by za łaskę odpłacić. A wypocząłem już do syta
i więcej, tedy ani dnia nie będę zwlekał i nie mieszkając, udam się do
Głogowa, straże objąć na przeprawie. Przez te lata nieszczęścia zale-
żałem pole, od wyrostka jednak broń dzwigałem i wojnym użył wię-
cej niż czego innego, tedy i wrychlc przypomnę. Spokój zresztą teraz.
52
53
·ð ðTym siÄ™ nie ubezpieczajcie. Pokoju z cesarstwem nie bÄ™dzie nig- [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl