[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Powtórzył manewr, który według prawa morskiego powinien wykonać samolot
naprowadzający statek na rozbitków.
- Zwolnicie tego kapitana? - zapytał Sword.
Bytes milczał, a z Alison nie chcieliśmy podejmować decyzji za milionera.
- Paweł, jesteś odważnym człowiekiem? - Sword zwrócił się do mnie.
- Czasami...
- Wyjdziesz z kabiny i otworzysz luk bagażowy pod kokpitem. Znajdziesz tam
pakunek z pomarańczową bójką. Wyciągnij go i wracaj.
Sword zwolnił, a ja powoli otworzyłem drzwi. Stanąłem jedną nogą na dzwigarze
podpierającym skrzydło i wychyliłem się, by zobaczyć luki bagażowe. Alison trzymała mnie
za prawą dłoń, którą chwyciłem się mocowania swojego fotela. Musiałem postawić lewą
stopę na kole, opuścić się i jednym szarpnięciem otworzyć drzwiczki. Udało się za pierwszym
razem. Spodziewałem się bałaganu, ale w luku panował idealny porządek, a był tam sprzęt
ratunkowy. Wyjąłem rzeczy wskazane przez Sworda, wrzuciłem je do kabiny i zamknąłem
luk. Ostrożnie wróciłem na miejsce.
- Widziałem paru starszych od ciebie facetów, którzy robili takie rzeczy o wiele
sprawniej - ironizował Sword.
- To nie kino - zwróciłem mu uwagę.
Nadlecieliśmy nad tratwę ratunkową dryfującą po morzu i jako bombardier na znak
dany przez Sworda zrzuciłem do wody pakunek z boją.
- Prawie w punkt - ocenił Bytes. - Dwa metry od łodzi.
- Mała radiostacja, żarcie, boja ratunkowa nadająca specjalny sygnał radiowy -
wyliczał pilot - powinny ich uratować. Mam nadzieję, że znajdą moją wizytówkę i wynajmą
na loty turystyczne.
- Czemu nie odezwała się żadna jednostka ratunkowa z Haiti? - zdziwiłem się.
- Bo takowej tu nie ma, najbliższa to Coast Guard z Puerto Rico. Mają chłopaki szmat
drogi... - westchnÄ…Å‚ Sword.
Rozbitkowie dopłynęli do naszej paczki i starszy mężczyzna podziękował nam
machaniem ręki. Jego młoda towarzyszka chyba cały czas płakała.
- Panie Bytes, pan płaci i wymaga - mówił Sword. - Mam nad nimi fruwać w kółko i
czekać na zbawienie czy lecimy dalej.
- Na długo starczy nam paliwa? - zapytał Bytes.
Sword jakby dopiero teraz zainteresował się paliwomierzem. Postukał zgiętym palcem
w szybkÄ™.
- Komornik, obudz się! - zawołał do strzałki.
Ani drgnęła. Sword odchylił głowę i liczył w pamięci.
- Możemy bujać się nad nimi pół godziny, ale na małych obrotach palimy więcej
paliwa. Jeżeli ruszymy na rekonesans, to polatamy jeszcze prawie godzinę nad wybrzeżem i
możemy wracać do domciu.
- Nie ma opcji pośredniej?
Sword zmiął pod nosem przekleństwo.
- Bytes! Nie ma sytuacji pośrednich! Albo wisimy nad nimi, albo spływamy. Gdy
krążymy, każdy nas widzi z daleka. Możemy przywołać tu przyjazny statek albo piratów.
Polecimy dalej, zrobimy swoje, a z hotelu możemy powiadomić służby ratownicze
Dominikany.
- Lecimy nad wybrzeże - zdecydował Bytes.
Sword pożegnał rozbitków machając skrzydłami i skierował się ku brzegowi.
- Czego szukacie? - spytał pilot.
- Fragmentu, który pasowałby do mapy - pokazałem mu kopię szkicu z notesu
Zieleniewskiego.
- Piracki skarb? - zaśmiał się Sword. - %7łe też ludzie wierzą jeszcze w takie bajki?
Chwila! Załoga  Patriote ma tę mapę?
Obejrzałem się na Bytesa, a ten tylko smutno kiwnął głową.
- Paweł, przejmij stery - poprosił mnie Sword. - Trzymaj wolant, nie ruszaj orczyków.
Staraj się utrzymać kurs i wysokość.
Pokazał mi urządzenia pokładowe, na które miałem zwracać uwagę, a sam zajął się
studiowaniem mapy.
- Wiecie, na zachód od Aquin jest zatoczka w kształcie podkowy - Sword mówił
marszcząc czoło. - Pirat narysował tu dwie wieże, a są tam ruiny jakiegoś starego, jeszcze
hiszpańskiego fortu. Jest tylko jeden feler.
- Jaki? - zapytaliśmy.
- Można tam się dostać tylko z wody. Dookoła dżungla, dojście do fortu, w którego
okolicach jest jaskinia ze skarbem, jest tylko z jednej strony, od plaży. Z trzech jego stron są
trzystumetrowe pionowe ściany. Potrzeba doświadczonych alpinistów, żeby tam wejść. W
dżungli siedzą partyzanci albo bandyci, do wyboru, do koloru. Wejście do zatoki jest
zawalone wrakami, bo przesmyk jest wąski. Trzeba dobrego statku, z małym zanurzeniem,
wąskiego i zwrotnego.  Patriote by się nadawał, ale wydaje mi się, że wasza załoga
postanowiła go przywłaszczyć.
Sword skorygował kurs i dalej ja prowadziłem, a on przypalił wygasłe cygaro.
- Skąd tak dobrze znasz to miejsce? - zwróciłem się do Sworda.
- To jedna z kryjówek Red Barona, a kiedyś byłem w jego niewoli. To długa i smutna
historia - roześmiał się.
- Uciekłeś mu?
- Tak jakby.
- Tak jakby? - Alison zainteresowała się wymijającą odpowiedzią.
- Przy okazji zabrałem mu jego ulubioną motorówkę, dziewczynę i jeszcze
sprowadziłem policję i wojsko. Mówię wam, prawdziwa bitwa tu była.
- Jak to się stało, że Red Baron jest na wolności?
- Uciekł z fortu. Byli okrążeni, ale on zwiał.
- Wiadomo jak? - dopytywałem się.
- Nie. O, już jesteśmy!
Sword pokazał nam z prawej strony zatokę w kształcie podkowy. Była na pół
kilometra długa i czterysta metrów szeroka. Pośrodku zatoki była niewielka wyspa, mająca
może sześćdziesiąt metrów kwadratowych, zajęta przez dwupiętrowy blokhauz. Plaża była
tylko w zachodniej części. Pozostałe były niedostępne z powodu skał sięgających do samej
wody. Na wysokości czterystu metrów nad zatoką królował fort zbudowany z kamieni i
ciemnobrunatnych cegieł. Miał sześć baszt po rogach płaskowyżu, gdzie wybudowano fortecę.
Umocnienia składały się z muru. Od strony zatoki i morza widzieliśmy wejścia do
podziemnych kazamat artylerii. Od lądu były dwa kompleksy koszarowe otoczone murkami.
Centrum twierdzy zajmował trzypiętrowy blokhauz zwieńczony kamienną wieżą pełniącą
kiedyś funkcje obserwacyjne i latarni. Całość zajmowała obszar około 150 na 200 metrów.
Fortyfikacje były otoczone przepaściami, za którymi znajdowały się wzgórza
porośnięte dżunglą. Tylko od północy widzieliśmy białą smugę opadającego wodospadu. Ten
strumień głębokim kanionem dochodził do zatoki. Fort mógł panować nad całą okolicą, w
promieniu kilkunastu kilometrów.
- Jak zaopatrywano załogę? - pytałem Sworda.
- Tędy - pokazał wejście do zatoki i plażę. - Wejścia broniły dwa blokhauzy, do dziś
został jeden, ale i to wystarczy. Potrzeba chyba fregaty, żeby wejść do zatoki nie przejmując
się ostrzałem z brzegu. Pod wodą są skały. Wejście ma szerokość około stu metrów, ale tor
wodny tylko czterdzieści. Kiedyś na plaży był pirs. Teraz widzicie tylko resztki. Wejście do
fortu prowadzi wąską nad cztery metry, krętą ścieżką wyłożoną kamiennymi płytami. Po
drodze są trzy baszty. Słyszałem, że w fortecy istniały tunele minerskie pozwalające wysadzić
w powietrze całą ścieżkę. Jej długość i stromizna uniemożliwiały jakikolwiek rozsądny
szturm.
- Dobrze, gdzie ta plantacja, na której zabito tego żołnierza Zieleniewskiego? - pytał
Bytes.
Sword nieznacznie obniżył lot. Lataliśmy parę minut nad dżunglą.
- Pewnie wszystko zarósł las - orzekł Sword.
- Ktoś teraz mieszka w fortecy? - zapytałem Sworda.
Ten, nawet nie czekając na wyjaśnienie przyczyny pytania, poderwał maszynę, zrobił
beczkę i uciekł za wzgórza.
- Kończy się paliwo - powiedział.
Wszyscy milczeliśmy. Każdy w tym momencie odkrycia kryjówki pirackiego skarbu
myślał o czym innym. Bytes pewnie przeliczał sztabki złota, ja zastanawiałem się, czy uda mi
się pomóc panu Tomaszowi, a Alison... Ona była największą niewiadomą.
Sword bez trudu wylądował na swojej polanie.
- Paweł, pomożesz mi zaciągnąć  sokoła do hangaru? - pieszczotliwie poklepał
poszycie samolotu.
- Ja też - zaoferował się Bytes.
- Ty przyszykuj książeczkę czekową, a jeszcze lepiej gotówkę - Sword powstrzymał
go. - Sami damy radę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl