[ Pobierz całość w formacie PDF ]
groznie, że oficer poczuł dreszcz grozy. Kapitan wyglądał jak szaleniec, zdawało się, że jesz-
cze słowo, a rzuci się na wachtowego, uderzy go albo w ataku furii rozbije mu głowę.
Ty to mówisz? Ty? syczał kapitan. To nie wiesz?...
Oficer ukrył twarz w dłoniach; trząsł się cały, mamrotał przekleństwa, ale nic nie mógł od-
powiedzieć swemu kapitanowi.
Nagle niżej, na pokładzie, usłyszeli gwałtowny tupot nóg. Kozyra jednym skokiem znalazł
się na zewnątrz i spojrzał w dół. To ci dwaj chłopcy, najmłodsi członkowie jego załogi, biegli
do trapu. Gnali na złamanie karku w dół, na nabrzeże, a potem biegiem ruszyli w stronę fatal-
nego falochronu. Kozyra krzyknął z góry:
Stójcie!
Nie słyszeli go albo nie chcieli słyszeć. Obaj gnali dalej w to miejsce, gdzie stał wóz stra-
żacki i kłębiło się wielu ludzi z miasta i portu. U ich stóp Prosna właśnie przewracała się na
bok ukazujÄ…c czerwone, pokryte morskimi porostami dno.
16
Pantera szła pełną szybkością z głębi portu. Szyper odbił natychmiast, gdy tylko kapitan
portu wręczył mu papierek podpisany przez przedstawiciela armatora. Sam stał za kołem ste-
rowym. Jego załoga czterech rybaków znajdowała się na pokładzie, bo nawet motorzysta
wychynął spod pokładu, żeby widzieć co się dzieje. Wszyscy byli pełni napięcia: zdążą, czy
nie zdążą. Jeden z rybaków ustawił się na dziobie, zwinął zgrabnie cienką linkę, niczym lasso
kowbojskie, i w prawej dłoni kołysał jej zakończenie z ciężarkiem. Czekał na moment, kiedy
będzie mógł przerzucić go na pokład tamtego statku. Drugi rybak stanął za nim, badał grubą
manilową linę, która miała w razie czego posłużyć za hol, gdyby tamci nie mogli im dać swe-
go.
Ale Pantera musiała przebyć spory kawałek drogi. Najpierw zatoczyła pełne koło w ba-
senie wewnętrznym, gdyż stała rufą do wyjścia, potem poszła wzdłuż wewnętrznego falo-
chronu, za którym znajdowała się Prosna . Widzieli ją, była całkiem blisko, tuż po drugiej
stronie betonowego wału. Wreszcie kuter dotarł do końca mola wewnętrznego i tu zrobił
zwrot o 180° w prawo. Weszli do awanportu.
84
Teraz mieli Prosnę wprost przed swoim dziobem. Widzieli dokładnie co dzieje się ze
statkiem, któremu szli na ratunek.
I oto na ich oczach Prosna dobiła rufą do falochronu. Nawet tu, poprzez wiatr i łoskot
silnika, dotarł huk uderzenia blachy o beton. Lars pochylił się do przodu, żeby lepiej widzieć,
naparł całym ciałem na koło sterowe, jakby w ten sposób chciał zmusić swój kuter do zwięk-
szenia szybkości. Jeszcze miał nadzieję, że odbity rufą od betonu statek odejdzie nieco dalej,
a oni zdążą podejść, przyjąć hol i odciągnąć go z tego śmiertelnie niebezpiecznego miejsca.
Szybciej, Lars, na litość boską, szybciej! zawołał ten, który stał na pokładzie, tuż przy
otwartych drzwiach sterówki. Lars nie odpowiedział. Patrzył z zaciśniętymi szczękami przed
siebie, prowadził prosto na tamten statek. Ale oto w tej chwili ujrzał, jak fala miotnęła Pro-
sną ponownie, odwróciła równolegle do falochronu i rzuciła na gwiazdobloki. Prosna kła-
dła się na boku wzdłuż najeżonego betonowymi kolcami falochronu. Wyglądała jak olbrzymi
ranny dzik, który już nie ma siły walczyć i po śmiertelnym trafieniu kładzie się bezsilnie.
Szyper wyprostował się. Twarz miał kamienną, szczęki zaciśnięte, oczy nieruchomo skie-
rowane na powalony statek. Jego ręka dotknęła dzwigni i przesunęła ją do góry. Motor kutra
od razu przycichł i z wolna jego głos zamarł. Pantera szła jeszcze chwilę siłą rozpędu, ale
już wiatr i fala hamowały jej ruch.
Lars zawołał rybak z pokładu co robisz? Czemu stajemy?
My im już nic nie możemy pomóc odpowiedział ponuro szyper.
Rybak nic już nie powiedział. Zrozumiał, że szyper ma rację. A Lars dorzucił jeszcze:
Teraz ich można ratować tylko stamtąd zrobił oszczędny ruch głową, wskazując długi
falochron, przy którym leżała Prosna .
Ponownie nacisnął dzwignię. Silnik kutra zaczął pracować głośniej, kadłub ruszył rozci-
nając wodę. Pantera zatoczyła pełne koło i skierowała się z powrotem do wewnętrznego
basenu...
17
Radiooficer wyszedł, a właściwie wyczołgał się ze swej kabiny. Był ogłuszony od uderze-
nia, bo gdy rzuciło statkiem, spadł z fotela i potłukł się boleśnie. Jego obandażowana głowa
ostro odcinała się od czerni kadłuba i ciemnej nocy za statkiem. Od razu znalazł się prawie na
skrzydle mostku. Tu wpadł na kapitana, który szamotał się, ściągając krępujący mu ruchy
kożuszek.
W tej chwili do mostku dotarli ci z dzioba. Chief wyglądał upiornie: włosy miał pozlepia-
ne, twarz czarną od mazutu, ubranie w strzępach, a tylko oczy zapadnięte w głąb czaszki ja-
rzyły mu się gorączkowym blaskiem. Tuż za nim, pomagając mu i podtrzymując w trudniej-
szych momentach, posuwał się bosman.
Gdy pierwszy oficer zobaczył kapitana, stanął przekrzywiony dziwacznie, dłonią zacze-
piony o nadburcie, i zawołał:
Ludzie! W środku są przecież ludzie!
Wiem! krzyknÄ…Å‚ kapitan. Niech pan tu wszystkich zbiera na mostku. Pomoc na pew-
no nadejdzie z lÄ…du!
Poczołgał się do sterówki. Dotarł jakoś do miejsca, gdzie były przełączniki i włączył gło-
śniki.
Uwaga, cała załoga! Mówi kapitan. Opuszczamy statek! Niech wszyscy wychodzą z po-
mieszczeń na pokład. Gromadzić się na śródokręciu!
Mówiąc to równocześnie sięgnął ręką do dzwigni i począł ją mocno, regularnie naciskać.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]