[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zdając sobie sprawy, że rozmówca wcale nie podziela jej marzeń o rychłym ślubie książęcej pary, lecz wręcz
przeciwnie, zastanawia się nad szybkim rozpadem tego związku. - Moja siostrzenica rozmawiała z kimś z orszaku
księżniczki Adelaidy - kontynuowała romantycznie nastawiona dama. - Zdaje się, że z pokojówką samej księżny
Eleonory.
- Co też pani mówi! Nigdy bym się nie spodziewał, że ktokolwiek z nich zna angielski!
- O, nie znają - poinformowała go panna Montrose. - Colly rozmawiała z nią po niemiecku.
- Na miłość boską! - Brwi Harrisona uniosły się ze zdumienia. - Ethan mówił, że panna Sommes jest bardzo
inteligentną młodą damą, ale... po niemiecku?!
Colly przestała przysłuchiwać się rozmowie już kilka minut wcześniej, gdyż o wiele bardziej była zainteresowana
dżentelmenem, który siedział na dachu, niż spekulacjami Durwina Harrisona na temat narzeczeństwa książęcej
pary; tak więc uniknęła jej cenna informacja, że Ethan rozmawiał o niej z przyjacielem. Powróciła myślami do
dnia, kiedy po raz pierwszy pojawił się w Sommes Grange, i tego, co nastąpiło pózniej. Do dni, które - jak teraz
zdała sobie sprawę - zmieniły jej życie.
Wprawdzie wcześniej zdarzały się chwile, gdy uświadamiała sobie pewną pustkę swej egzystencji, ale czując
głęboką niechęć do małżeństwa bez miłości, nie zwracała na to większej uwagi. Dopóki nie pojawił się Ethan.
Nawet nie chodziło o to, że była nieszczęśliwa. Miała kochającą rodzinę, sporo miłych znajomych i przyjaciół w
okolicy, no i satysfakcjonującą pracę charytatywną w szkółce niedzielnej. Ale przyjazd Ethana wyzwolił w niej
pragnienie posiadania czegoś więcej w życiu. Może kogoś.
Przymknęła oczy i oparła się o poduszki siedzenia. Znowu sama się oszukiwała. Nie chodziło jej o jakiegoś
bezimiennego  kogoś . Była zbyt uczciwa względem siebie, by się do tego nie przyznać: Kochała się w Ethanie
Bradfordzie. Pokochała go siedem lat temu, a teraz kochała go jeszcze bardziej.
Raz otworzywszy puszkę Pandory, spojrzała prawdzie prosto w oczy - czy mogła kochać człowieka, który nią
pogardzał? Człowieka, który nawet nie chciał jechać z nią do Londynu w jednym powozie? Odpowiedz była
bardzo prosta - serce nie sługa. Nie potrafiła nad nim zapanować, ale mogła kontrolować swoje postępowanie. Nie
zrobi z siebie idiotki obnosząc się z tym uczuciem albo, co gorzej, ze złamanym sercem. Nie pozwoli zrobić z
siebie pośmiewiska.
Ethan jej nie kochał. Cóż z tego, że ona go kochała - on nią pogardzał. Teraz chciał od niej tylko brylantu
Bradfordów. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę, nie pozostało jej więc nic innego, jak znalezć pierścień,
oddać mu go, pożegnać się i spokojnie wrócić do Sommes Grange.
Wiedziała, że to dobry plan, że to jedyne słuszne wyjście z sytuacji. Nie wiedziała jednak, jak zdoła przeżyć
resztę życia ze świadomością, że już nigdy więcej nie zobaczy Ethana Bradforda.
Rozdział siódmy
W czasie pobytu w Londynie lady Sommes i Gilly zatrzymały się w hotelu Grillon, przy ulicy Albemarrle 7.
Oczywiście podczas sezonu sir Wilfred wynajmie przyzwoity dom w mieście, lecz na trzy tygodnie wizyt u
modystek, przymierzania sukien, wypraw do sklepów po rękawiczki, kapelusze, pończochy, wachlarze i inne
drobiazgi apartament w hotelu był odpowiedniejszy.
Gilly i Violet wyjechały do Londynu przede wszystkim na zakupy, Colly nie zdziwiła się więc, gdy nie zastała
ich w apartamencie. Kiedy jednak okazało się, że nie ma również pokojówki, dziewczyna zaczęła się zastanawiać,
gdzie też podziały się matka i siostra.
- Spróbuję się czegoś dowiedzieć - rzekła panna Montrose. - Kiedy ja pójdę zasięgnąć języka, ty, proszę, idz do
pokoju siostry i połóż się na trochę. Coś mi się zdaje, że nie doszłaś do siebie po tym wypadku.
- Ale ja...
24
- Proszę. %7ładnych  ale . Od chwili, gdy wsiadłyśmy do powozu pana Bradforda, nie odezwałaś się ani słowem, a
znam cię wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że nie zachowałabyś się tak nieuprzejmie, gdyby nie trapiło cię coś
poważnego. Wiem też, że w normalnych okolicznościach zjadłabyś cokolwiek po tym, jak jego lordowska mość
zatrzymał się w zajezdzie, byśmy mogły się odświeżyć. Kolacja była wyśmienita, lecz ty nawet jej nie tknęłaś.
Znając cię wiem, że tylko ból głowy mógł być przyczyną takiego zachowania.
Colly zarumieniła się.
- Przepraszam, że wprawiłam cię w zakłopotanie, ciociu Pet.
- Nie trap się tym zbytnio, kochanie. - Starsza pani poklepała ją po policzku. - Mam nadzieję, że to nic
poważnego. A teraz połóż się spokojnie i poczekaj, aż ci przejdzie.
Nie chcąc pozbawiać ciotki złudzeń, że to ból głowy, a nie serca spowodował jej nieuprzejme zachowanie, Colly
potulnie zgodziła się położyć do łóżka.
- Kiedy już odpocznę, napiszę do pana Harrisona, przeproszę go za moje złe maniery i podziękuję za okazaną
uprzejmość.
Panna Montrose popatrzyła na siostrzenicę z udaną obojętnością.
- A co z lordem Raymond? Czy także do niego masz zamiar napisać?
Czując, że rumieniec z powrotem zalewa jej policzki, Colly odwróciła się pospiesznie i poszła w stronę otwartych
drzwi sypialni.
- Napiszę do niego, gdy już odnajdę brylant Bradfordów. Spodziewam się, że jeden list wystarczy na obie okazje.
Zamknąwszy za sobą drzwi sypialni, położyła się i nie wstała z łóżka przez następne pół godziny. Nie była jednak
w stanie zasnąć. Raz wspomniawszy o brylancie, nie potrafiła o nim zapomnieć. W końcu, nie mogąc się doczekać
powrotu siostry, wstała z łóżka i podeszła do toaletki, by poszukać szkatułki z biżuterią Gilly. Pod owalnym
szklanym wieczkiem nie znalazła nic poza kilkoma świecidełkami.
Dokładne przeszukanie toaletki również nic nie dało. Także w szufladach bielizniarki Colly nie znalazła inte-
resującego ją przedmiotu. Dopiero po ponownym przeszukaniu całego pokoju i znalezieniu jedynie kilku maga-
zynów, szpilek do włosów, trzech par butów i mosiężnego zegarka Colly poddała się. Brylantu Bradfordów nie
było w pokoju.
Kiedy rozglądała się w poszukiwaniu jakichś skrytek, przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Ale to było chyba
zbyt idiotyczne, nawet jak na jej głupiutką siostrę.
- Gilly, ty młoda oślico - zamruczała do siebie. - Chyba nie obnosisz tego pierścionka po całym mieście.
Przerażona do granic możliwości wybiegła z pokoju.
- Ciociu Pet!
Starsza pani dopiero w tej chwili wróciła do apartamentu wraz z pokojówką i służącym pchającym przed sobą
stoliczek zastawiony filiżankami i czajnikiem z herbatą. Zauważywszy, że nie są same, Colly poczekała, aż służący
ukłoni się i wyjdzie z pokoju, a pokojówka uda się do sypialni, by rozpakować rzeczy panny Montrose.
- Pierścienia tu nie ma - wyrzuciła z siebie, gdy tylko zostały same.
- Nie ma? To gdzież...
- Założę się, że Gilly go nosi. Mała idiotka!
Przyjmując bez zastrzeżenia sąd Colly o braku rozumu młodszej siostry, starsza pani wpadła w panikę.
- Musimy odnalezć to głupie dziecko! - zawołała. - Jeszcze dziś wieczorem. Zerwiemy jej ten pierścień z palca
choćby siłą. Dla jej własnego dobra, oczywiście - dodała opanowując się trochę.
- Ależ ciociu, przecież nawet nie wiemy, gdzie ona jest. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl