[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gle znalexæ siê ca³kiem gdzie indziej; wyobrazi³ to sobie i na chwilê
sta³ siê nieobecny.
164
Marzy³, ¿eby pieSciæ j¹, ca³owaæ, cieszyæ siê. Marzy³ o innych
dniach, innych miejscach, innych ludziach naoko³o nich. Kiedy
wyszed³ ju¿ z tego stanu, powiedzia³:
Zmieni³o siê.
Co?
Bardzo wiele, ale nie wiem, jak powiedzieæ ci o tym dok³ad-
niej.
Nie chcia³a s³uchaæ.
Nie chcia³a mêczyæ siê t³umaczeniami. Powiedzia³a:
DziS mog³o by to byæ we mnie, lecz nie ma. MySla³a
o swoim po¿¹daniu.
To by³a kara. Balans na ostrej granicy miêdzy nieznanym
i tym, co ju¿ dawno odkryte i ujawnione nieprzewidzianym spo-
sobem. Tomasz pog³aska³ Dagmarê po policzku.
Nie rusz syknê³a. A potem nie wiedz¹c, czy tak bêdzie
lepiej czy nie, sama wziê³a jego rêkê, zaczê³a wodziæ ni¹ po nosie,
czole, ustach uSmiechaj¹c siê przepraszaj¹co. Oblane szafirem
powietrze omywa³o ich w zmierzchu i ciszy. On oszukiwa³ same-
go siebie i jednoczeSnie d¹¿y³ wszystkimi dostêpnymi mu droga-
mi do celu; k³ama³ sobie i dla siebie szuka³ zaspokojenia. Ona
tak¿e k³ama³a, ale z innego powodu; ona ju¿ nie ufa³a sobie.
165
ROZDZIA£ XXIII
Urok dematerializacji
rzeczywistych postaci i zdarzeñ...
Mistrz Szeng-jen, którego Tomasz czytywa³ czasem do po-
duszki, opowiedzia³ kiedyS tak¹ historiê. Szósty Patriarcha Hui-
-Neng przyszed³ pewnego dnia do Swi¹tyni, gdzie us³ysza³ roz-
mowê dwóch m³odych mnichów, którzy obserwowali flagê na
maszcie. Jeden z m³odzieñców pyta³ w³aSnie drugiego:
Widzisz, jak flaga siê rusza na wietrze? Szeng-jen notu-
j¹c tê anegdotê mia³ przed oczami uSmiech Buddy przeSwituj¹cy
przez ob³ok sun¹cy leniwie nad g³owami adeptów i stoj¹cego nie-
opodal nauczyciela.
Drugi z m³odzieñców chcia³ b³ysn¹æ, wiêc z wy¿szoSci¹ w g³o-
sie stwierdzi³:
Nie, flaga nie mo¿e siê poruszaæ, to wiatr siê porusza.
S³ysz¹c to, Szósty Patriarcha powiedzia³:
Nie porusza siê ani flaga, ani wiatr. To umys³ siê porusza.
Dwaj m³odzi mnisi doznali natychmiastowego oSwiecenia.
Istnieje te¿ dalsza czeSæ tej przypowieSci czyta³ Tomasz
widz¹cy teraz w mySlach uSmiech Szeng-jena przeSwituj¹cy przez
ob³ok, taki sam jak nad g³ow¹ adeptów. Pewnego razu mniszka
Miao-Hsin przys³uchiwa³a siê dyskusji siedemnastu mnichów, któ-
rzy komentowali historiê z flag¹. Rozmawiali gwa³townie
o poruszaj¹cym siê wietrze, o poruszaj¹cej siê fladze i o umySle.
M³oda mniszka przys³uchiwa³a siê temu cierpliwie, a¿ w koñcu
postanowi³a wtr¹ciæ siê i syknê³a:
Ciekawe, ile wy jeszcze bêdziecie siê tak poruszaæ.
Zapytali j¹, co ma na mySli. Powiedzia³a:
Nie ma nic, co by siê porusza³o.
Istotnie, nie ma nic, co mog³oby siê poruszaæ, a jednak nikt
tego nie zauwa¿a. Tak¿e Tomasz, któremu opowieSæ mistrza wy-
166
dawa³a siê naturalnie prawdziwa, nie potrafi³ powstrzymaæ umy-
s³u, nie potrafi³ w umySle powstrzymaæ tego potoku obrazów
i wspomnieñ, a nade wszystko nie umia³ wyjSæ z tego ci¹gu spa-
zmatycznych uczuæ, które wywo³ywa³a w nim Dagmara. Gdyby
uda³o mu siê dokonaæ aktu wstrzymania choæ na u³amek sekun-
dy tego piek³a, którego coraz szybsze i coraz bardziej konwulsyj-
ne obroty zamienia³y go w niepodobny do osoby, jak¹ by³ jeszcze
kilka miesiêcy temu, wyniszczony uk³ad nerwowy móg³by mó-
wiæ o czymS na kszta³t oSwiecenia. Ale wiedzia³ i wiedza ta napa-
wa³a go obrzydzeniem, ¿e kochaj¹c nie ma szansy na wejScie
w Swiat spostrze¿eñ nieska¿ony pragnieniem. Dlatego ca³y ten bud-
dyzm, lektury patriarchów i guru by³y zaledwie wytchnieniem
i ulg¹ na czas krótki, niepe³ny, nietrwa³y. Dagmara lubi³a s³uchaæ,
kiedy mówi³ jej o satori, kiedy streszcza³ albo cytowa³ lekcje zen
i komentowa³ z ironi¹ i drobiazgowo koany, jednak nie dostrzega³a
w tym nic nowego. W jej pamiêci istnia³ ci¹gle tamten inny, wcze-
Sniejszy buddysta, jego palce, ten dotyk, jak mawia³a, Swietlisty
i pora¿aj¹cy na wskroS. Tomaszowi opowiedzia³a to krótko:
ZlizaliSmy wtedy nawzajem z siebie chyba beczkê nutelli.
Tak by³o.
Tomasz s³ysz¹c to nie poruszy³ siê. Nie poruszy³ siê w nim
¿aden miêsieñ. Nie poruszy³o siê nic w jego twarzy. Zapamiêta³, ¿e
p³ynê³a w nim krew, któr¹ s³ysza³. Zapamiêta³, poniewa¿ chcia³ za-
pamiêtaæ. Ruch pamiêci by³ w nim ruchem jedynym.
***
KtóregoS dnia Dagmara znów zabra³a Tomasza na S¹chock¹,
do Vera Italia, swojej ulubionej pizzerii. Trwa³o lato, koñczy³ siê
parny dzieñ, usiedli na zewn¹trz, wSród klombów. Jak dotkn¹æ,
jak dotkn¹æ tak, ¿eby nie uraziæ? Poczu³ bij¹cy od niej zapach.
Naturalnie Angel wymieszany z niepokojem i szczêSciem, jakby
dopiero co wyp³ynê³a spod wody, przebijaj¹c w nag³y sposób gra-
natow¹ taflê. Pod chmurami z fantastycznych zamków, pod ksiê-
¿ycem Sciêtym równo i niskim. Mówi³a do Swiata ca³ym cia³em,
a Swiat zdawa³ siê jej odpowiadaæ. Kiedy czu³a, ¿e nie rozumiej¹
siê, narasta³o w niej z³owrogie fuczenie i milk³a. Obra¿a³a siê
i zaczyna³a prosiæ Tomasza.
167
Opowiedz coS. Mów do mnie. Wcale nie chcia³a s³uchaæ.
Nie interesowa³y jej s³owa, tych mia³a dosyæ na co dzieñ. Pra-
gnê³a szumu spó³g³osek i pêkniêæ po samog³oskach, szuka³a
w tych zgliszczach kontaktu, ale innego, nie z nim.
£adnie ci ¿artowa³a z szarob³êkitnym ob³okiem, ciem-
nozielonym liSciem, z wiotk¹ ga³êzi¹ nad g³ow¹.
Przy okr¹g³ym stoliku. W restauracyjnym ogródku.
Zanurzony w nauczaniach rozmaitych tulku, Tomasz sk³on-
ny by³ przypominaæ ich mySli.
Dlaczego jesteSmy tacy cholernie ambitni? Czy ambicja nie
jest ucieczk¹ od tego, co rzeczywiste? Wy³¹czyæ na chwilê Swia-
domoSæ, unieruchomiæ choæ na moment ten wprawiaj¹cy w prze-
ra¿enie mechanizm, czy to by³oby wyzwalaj¹ce? Byæ kreatyw-
nym w ka¿dej chwili ¿ycia, to byæ wolnym od cieni rzutowanych
na Sciany umys³u przez zabarwion¹ zawsze na czarno prze-
sz³oSæ...
O¿ywi³o j¹ s³owo kreatywny . USmiechnê³a siê, powróci³a
z daleka. Bo by³a przez chwilê z Adamem w ich wspólnym, nie-
samowitym smutku, z którego wydostawa³a siê teraz, ale nie-
znacznie, nietrwale.
Mów jeszcze. To ciekawe, co mówisz. Próbowa³a byæ tu,
przy Tomaszu.
WszechSwiat jest na trwa³e obszarem ciemnoSci. Ka¿dy
przedmiot ma j¹ za plecami, ka¿dy cz³owiek z niej najpierw wy-
chodzi, a za moment za lat trzydzieSci lub sto w ciemnoSæ
musi wejSæ, znikn¹æ w niej niczym w ogniu. Mówi³by tak do
niej godzinami, ale zdradza³a objawy znu¿enia. Patrzy³a w g³¹b
pamiêci, a¿ wydosta³a z niej to.
M¹¿ pewnej mojej znajomej nie pozwala³ jej na onanizm.
A to przecie¿ nie mia³o nic wspólnego z jej mi³oSci¹ do niego.
Zreszt¹ ona, jeSli chodzi o niego, zgodzi³aby siê na wiêcej.
To znaczy?
Na przyk³ad, ¿eby siê z kimS przespa³.
A co ty na to?
Czasem sama lubiê to sobie robiæ. Wiêc j¹ rozumiem. Zwy-
czajnie.
168
Podobno mózg oSwieconego powiedzia³ Tomasz po chwili
nie jest ju¿ zwyk³ym mózgiem, a jego serce nie jest zwyczaj-
nym miêSniem sercowym. Ale tego nie mo¿na udowodniæ. Pozo-
staj¹ domys³y.
***
Z pocz¹tkiem parnego sierpnia w wyobraxni taki ju¿ zostanie
Tomasz i Dagmara spotkali siê na jej ¿yczenie. Nie by³a to chwila
tryumfu, mimo ¿e zanosi³o siê piêknie. Przyjecha³a po niego wieczo-
rem, a kiedy wsiad³, powiedzia³a bez wstêpów:
Jestem brudna. Potem zaczêli pieSciæ siê i ca³owaæ.
W tamtej chwili tak zapamiêta³ s³oñce szarza³o i robi³o siê
g³upio smutne. Ono tak¿e ma swoj¹ wiedzê i rozumie, kiedy nie-
którzy k³ami¹. A kiedy dwoje ludzi k³amie, k³amstwo jest zawsze
co najmniej poczwórne. Ona k³amie jemu i sobie, on k³amie jej i
sobie, a oboje k³ami¹ jedno drugiemu. Nie u³atwia to porozumie-
nia, a i ten, kto widzi wszystko z dystansu, z pomieszania nie
mo¿e wyjSæ d³ugo.
Jestem brudna us³ysza³ raz jeszcze, wyraxniej. Jestem
tu z tob¹ od godziny i pragnê tylko tego, ¿ebyS nie przesta³ mnie
dotykaæ. SpuSci³a g³owê i czu³a, jak lekko dotyka³ jej karku.
Dr¿a³a i ca³e jej cia³o prê¿y³o siê pod palcami. DelikatnoSæ ma
swoj¹ poezjê, której nie wolno nam raniæ. Czasem dusza jest zbyt
subtelna dla rzeczywistoSci, w której los j¹ umieSci³. Na peryfe-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]