[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Karara zmieniała właśnie kurs, by obrać wskazany kierunek. Tymczasem Loketh i
Baleku wciąż zdążali ku przystani, gdzie przy nabrzeżu cumowały niegdyś zatopione kutry.
Ashe minął Rossa, który niechętnie posłuchał rozkazu.
U podstawy klifu biegł płasko kamienny występ, pod nim ział mroczny otwór
pieczary. Foanna płynęły bez wahania ku grocie, a w ślad za nimi Ross, Ashe i Karara. Kilka
chwil pózniej wyszli z wody. Wydrążone w skale stopnie pięły siew górę, w głąb ciemnej
czeluści. Tino-rau i Taua wystawiły nosy nad powierzchnię i węszyły ostrożnie, nadając
swoje sygnały. Karara pospieszyła z tłumaczeniem.
- Loketh i Baleku... - zaczął Ross, gdy nagle poczuł telepatyczne uderzenie potwornej
złości. Spojrzał na Foanna, zaskoczony i trochę wystraszony.
- Nie przyjdą... teraz. - Zakończona gałką różdżka wskazała na niknące w ciemności
stopnie. - Nie przyjdzie nikt z ich plemienia, chyba że zwyciężymy.
- Co się stało? - zapytał Ross.
- Mieliście rację, całkowitą rację, ludzie z innego czasu! Niełatwo będzie przegnać
tych natrętów. Zwrócili przeciwko nam jedną z naszych własnych broni. Loketh, Baleku i
wszyscy ich współplemieńcy są niczym narzędzia w ręku władcy. Należą do wroga.
- A więc klęska już na samym początku? - zmartwiła się Karara.
Zalała ich kolejna fala nieprzejednanej nienawiści, zupełnie jakby była namacalną siłą.
- Klęska? Ależ skąd! Myśmy nawet nie zaczęły walczyć! Mieliście rację, stajemy w
obliczu zła, z jakim trzeba się zmierzyć, choćbyśmy miały wszystko przy tym stracić! Teraz
musimy zrobić to, czego nie podjął się nikt z naszej rasy od wielu, wielu pokoleń: musimy
odryglować trzy zamki, otworzyć Wielkie Drzwi i poszukać Kustosza Tajemnej Wiedzy!
Różdżka błysnęła jasnym strumieniem światła. Foanna podążyły za świetlistą smugą,
a troje Ziemian ruszyło ich śladami w nieznane...
16. OTWARCIE WIELKICH DRZWI
Nawet nie zaduch od dawna zamkniętego przejścia denerwował Rossa i kazał Kararze
chwycić dłonie mężczyzn, którzy szli po jej bokach; raczej przytłaczające brzemię
niezliczonych lat. Ten miniony czas pętał im nogi, gdy maszerowali z wysiłkiem za Foanna.
Dławiąca świadomość prastarej martwoty, odległej, straconej przeszłości, zatykała
Ziemianom dech w piersiach.
Urywany oddech Karary przeszedł w szloch. Jednak dotrzymywała kroku Rossowi i
Ashe'owi i uparcie brnęła naprzód. Ross nie ogarniał zmysłami tego miejsca. Mały fragment
jego mózgu wciąż produkował pytania bez odpowiedzi. Pośród nich najczęściej powracało
jedno: dlaczego przeszłość tak go tu przygniatała? Nieraz już podróżował w czasie, ale nigdy
nie osaczyły go w ten sposób martwe i umierające lata.
- Cofamy się... - dobiegł Rossa ochrypły szept Ashe'a.
- Brama czasu! - Uchwycił się kurczowo tego wyjaśnienia. Bramy czasu nie były mu
obce, ale żeby Foanna używały jednej z nich...
- Innego typu - sprecyzował Ashe.
Słowa te jakby złamały zaklęcie, które pochłaniało Rossa niczym lotne piaski.
Rozpoczął rozpaczliwą walkę, by nie dać się wciągnąć w magię tego miejsca. Jednak nie
potrafił przebić wzrokiem otaczającej ich pustki i rozwiać swoich wątpliwości. Stromy tunel
oddalał ich od morza, ale dokąd naprawdę szli, nie sposób było powiedzieć. Dostrzegał
migotanie Foanna, a ilekroć odwracał głowę, widział cienie swoich towarzyszy, dalej zaś
nieprzenikniony mrok.
- To droga bogów, dawnych bogów, którzy nie mieli nigdy nic wspólnego z ludzmi.
Niedobrze jest przemierzać szlaki bogów! -wyszeptała Karara.
Jej strach udzielił się także Rossowi. Stawił czoło temu uczuciu, podobnie jak całe
życie przezwyciężał wszelkie lęki. Nadal jednak czuł presję, teraz już nie minionych wieków,
ale mocy wykraczającej poza jego zdolność pojmowania.
- To nie są nasi bogowie! - W głosie Rossa zabrzmiała nuta wyzwania, jakby w ten
sposób próbował rozproszyć własne rozterki. - Nie ma mocy tam, gdzie nie ma wiary! - Z
jakiego na wpół zapomnianego tekstu zaczerpnął te słowa? - Nie ma istnienia, gdzie nie ma
wiary! - dodał. Zdziwił się, słysząc śmiech Ashe'a, w którym dzwięczała nuta histerii.
- %7ładnej wiary, żadnej mocy! - powtórzył starszy agent. - Wyłowiłeś właściwą rybę,
Ross! Nasi bogowie na pewno tu nie mieszkają, Karara, a ci, którzy tu przebywają, nie mają
nad nami władzy. Tego się trzymaj, dziewczyno, tego się trzymaj!
Karara niespodziewanie zaczęła nucić:
O bogowie morza, nieba i głusz leśnych,
Gór wysokich i dolin,
O boskie zgromadzenie,
O starsi bracia obecnych bogów,
O bogowie dawnych dni,
O wy, co szepczecie i czuwacie w nocy,
Owy z błyszczącymi oczyma,
Zbudzcie siÄ™, ruszcie i zstÄ…pcie,
Wkroczcie na tÄ™ drogÄ™, wkroczcie na tÄ™ drogÄ™!
Cichy najpierw głos nabierał stopniowo mocy; przeszła z rodzimego języka na
angielski, jakby pragnęła podzielić się z towarzyszami swoim apelem. Pieśń wzlatywała
triumfalnie. Ross zauważył, że sam powtarza bezwiednie słowa: Wkroczcie na tę drogę!"
Nie zniknął przygniatający ciężar przeszłości i tego, co w tej przeszłości tkwiło, a
teraz wyciągnęło macki, by nimi zawładnąć. Umknęli jednak tym mackom. Wreszcie zaczęli
widzieć coś wokół siebie. Mrok zaczął się rozpraszać, a oni ujrzeli otaczające ściany. Ross
wyciągnął wolną rękę i potarł opuszkami palców szorstki kamień.
Po niedługim czasie ściany nagle się rozstąpiły i znalezli się w obszernym
pomieszczeniu, którego granic nie było widać. To, co tutaj bytowało, promieniowało
ogromną siłą. Zupełnie jakby potężny ciężar wisiał im nad głowami, by spaść i ich
zmiażdżyć.
- Zbudzcie się, ruszcie i zstąpcie... - Błaganie Karary znów zniżyło się do szeptu;
nuciła ochryple, jakby zaschło jej w ustach, a słowa, modulowane spierzchniętym językiem,
wylatywały ze ściśniętego gardła.
Na posadzce świetliste wstęgi tworzyły ogniste wzory - zawiłe ornamenty i desenie.
Ross oderwał spojrzenie od tych wzorów. Choć nic go nie ostrzegło, wiedział podświadomie,
że niebezpiecznie jest się w nie wpatrywać. Paznokcie Karary wpiły mu się boleśnie w ciało.
Ross zadowolony był z tego bólu, który pozwalał mu utrzymać kontakt z rzeczywistością i
zachować poczucie własnej odrębności, a także uniknąć roztopienia się w mocy znacznie
potężniejszej, ale i całkowicie obcej.
Linie wzorów pokrywały szczelnie kamienne płyty. Trzy Foanna, kołysząc się jakby
od niewyczuwalnego wiatru, zaczęły tanecznym krokiem stąpać po tych ornamentach.
Ziemianie stali blisko siebie. Wzajemny kontakt dodawał im sił.
Foanna pląsały wokół nich, teraz bez płaszczy - srebrzyste sylwetki na przemian to się
zbliżały, to oddalały, podążając wzdłuż wymyślnych arabesek, po okręgu lub spirali
docierając z obwodu do wnętrza. %7ładne światło nie rozpraszało mroku, lśniły wyłącznie
świetliste wzory na posadzce i srebrzyste postacie Foanna płynących tam i z powrotem.
Trzy tancerki niespodziewanie znieruchomiały i stanęły objęte w miejscu wolnym od
wzorów. Ross zdumiony odbierał z ich umysłów zakłopotanie, zwątpienie, a nawet rozpacz.
Powróciły wreszcie do Ziemian i stanęły z nimi twarzą w twarz, trzymając się za ręce.
- Za mało nas... Za mało... - rzekła stojąca pośrodku. - Nie możemy otworzyć
Wielkich Drzwi.
- Ilu potrzebujecie? - Tym razem głos Karary brzmiał spokojnie. Przełamała obawy i
odzyskała spokój ducha.
Dlaczego to zauważyłem? - zastanowił się Ross przelotnie. Czyżbym sam odczuł
podobnÄ… ulgÄ™?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]