[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kiedy taka nasza dola? Albo to ty pierwszy, albo co? albo to tobie jedynemu? -
jak ten powiadał.
- Kiedyż bo to głupi chłop; a czemu on podpaliwszy nie uciekł?
- Oj! ojl a dokąd ucieczesz teraz. Jutro ciebie złapią - odpowiedział stary. -
Co to tobie siÄ™ zdaje, teraz nie tak, jak dawniej; ucieczesz za sto mil, to ciÄ™
złapią i oddadzą. Bieda! a cóż? trzeba milczeć i cierpieć.
- A wy co mówicie, bracie i wy Lewko, jak wam się zdaje, stary?
- Taki ty wybij żonę, to nic tobie nie będzie, a dobrze wybij, żeby aż poleżała
na piecu ze dwie niedziele. Co tobie pan zrobi? Chodzmy, chodzmy.
I ruszyli się do wyjścia, kiedy drzwi skrzypnęły, otwarły się i pokazała się we
drzwiach Ulana.
Osłupieli. Okseń wstał z ławy trzęsąc się z gniewu.
- Nie bijcie w karczmie - rzekł Lewko - bo zaraz do dworu doniosą.
- Wieczerza gotowa, chodzcie do domu - odezwała się Ulana drżącym głosem.
- O! jak to ty mnie czekała - rzekł jej mąż wymykając się za nią. - A kto tobie
dopomagał mnie czekać? A nie tęskniłaś za mną?
- Jakby nie tęsknić?
Okseń zżymał się ze złości, aż wreszcie oddaliwszy się już od karczmy i widząc,
że towarzysze jego zostali za nim daleko, porwał się do niej.
- A dobrze tobie było z panem zabawiać się, ha?
- Co? co ty gadasz, za co mnie bijesz? - zawołała z wrzaskiem Ulana. - Czego ty
ode mnie chcesz?
- A po co to ty do pana chodzisz, a czego to ty w nocy nie nocujesz? Co to tobie
dworski chleb smaczny i pańskie podarki?
I bił nieszczęśliwą, która głośno krzyczała wyrywając się i wołając:
- Ratujcie, ratujcie! On mnie chce zabić!
Nadbiegli Lewko i Pauluk, i stary Ułas, porwali Oksenia i odciągnęli.
- Co ty się skręcił, wrzask na ulicy robić i budzić ludzi, żeby wszyscy twój
wstyd wiedzieli. Czy to tobie mało tego, że ciebie z chaty posłyszą? Czy to ty
chcesz prędzej, żeby pan posłyszał?
- A chcę - odpowiedział Okseń rozjuszony - i ją zabić, i jego.
- Milcz - wrzasnął Ułas - milcz na krzyż Pański, pogubisz nas wszystkich. Chcesz
swojego nieszczęścia?
Ulana tymczasem widząc, co się dzieje i co ją czeka, wyrwała się im i płacząca,
zbita, okrwawiona, wpadła do chaty siostrzynej z płaczem.
W chacie Marii była jak na biedę wieczornica: kilka starych bab siedziało u
ognia, kilka kobiet przędąc śpiewało, a dzieci skakały po izbie. Otworzywszy
drzwi i obaczywszy ich, wróciła się Ulana i zawołała tylko na siostrę:
- Mario, chodz no tu!
Sama została w sieniach. - Porwała się od kądzieli siostra poznawszy ją po
głosie, za nią wybiegły wszystkie ciekawe baby, a za nimi mężczyzni; ale nie
posłyszeli, co siostra siostrze szeptała i próżno pytali jeden drugiego:
- Czego to ona chce? Czemu nie weszła do izby?
Widząc w tym jakąś tajemnicę mężczyzni nazad do izby się wrócili pleść
postoły[35] i szczepać łuczywo, a jeden się z nich ozwał:
- Czego to Ulana przybiegła?
- Coś to poradzić się z siostrą?
- Okseń dziś powrócił - rzekł drugi - czy nie pobił jej tylko?
- Aha! - dodał trzeci - i byłoby za co, oj, wiem i ja coś, wiem.
- Albo to i my nie wiemy - powiedzieli inni. - Nie utai się to pańska miłość jak
kot w spiżarni.
- Nie gadajcie, kiedyście nie widzieli.
- %7Å‚eby to nie widzieli.
- Albo co?
- Ot, lepiej milczeć!
Tymczasem w sieni Ulana płacząc prosiła siostry, żeby ją przed mężem schowała.
Spodziewała się ona znalezć politowanie u niej, ale się omyliła. Siostra Ulany,
Maria, była także piękna, a niegdy dworka, daleko jednak inna, choć niemniej
piękna. I ona już wiedziała, co się działo, i zazdrościła siostrze, bo męża
miała niedołęgę, co patrzał i nie widział nic w chacie prócz miski na stole; a
rada była, żeby się pan ku niej obrócił, bo myślała, że jej by do gospodarstwa
dopomógł. Zimno więc przyjęła płacz i użalanie siostry.
- Mąż mnie pobił - mówiła Ulana - A jeszcze bić będzie, jak złapie. Upił się w
karczmie, przyczepił się.
- Nu, to co - odpowiedziała siostra - albo to ty rąk nie masz, żeby jemu oddać?
- Kiedyż ich kilku.
- A za cóż to oni do ciebie przyczepili się? - spytała Maria udając, że nic nie
wie.
- Ach! czyż ja wiem!
- Nic już to nie wiesz?
- Aha: - dodała jakaś stara kiwając głową - kiedy my wiemy.
- To pewno za to, że ty raz wraz do dworu chodziła?
- Alboż ja chodziłam; albo kiedy każą do ekonomowej, to można nie iść?
- Już to ty zawsze do ekonomowej chodzisz - przerwała stara - a ja ciebie
dlatego na folwarku nie widzę. Mało to ja tam nocy nocowała?
I stare baby zaczęły między sobą gadać, szeptać, a Ulana stała i płakała tuląc
twarz w koniec zmiętego fartucha. Aż we wrotach podwórka posłyszeli głosy
Oksenia i Pauluka. Biedna Ulana rzuciła się na drabinę, na strych, a baby
obróciły się do drzwi.
- Dobry wieczór - rzekł Okseń, który w tej chwili przestępował próg - a nie było
to mojej Ulany?
- Była - odpowiedziała szybko jedna stara - ale poszła.
- Kiedy? Dawno?
- Ot, tylko co była, czegoś z siostrą pogadała, ta i poszła.
- Pewnie poszła?
- A juściż pewnie! A cóż! Wyszła podwórkiem ono co na ulicę. Krzyż na mnie, że
poszła. Albo to czego wy jej szukacie? dodała stara stając z ręką założoną pod
brodÄ™ do rozmowy.
- At - rzekł Okseń - to nasza sprawa domowa, niechaj no pójdę jej poszukam. Ty
tu zostań, Pauluk, i pilnuj choćby do białego dnia. Może gdzie przychowała się.
- Nie bój się - odpowiedział Pauluk - już ja nie odejdę. - To chodzcież z nami
do chaty - odezwała się Maria, siostra Ulany.
- Nie, nie, ja tu sobie na przyzbie usiÄ…dÄ™ i popilnujÄ™.
Kobiety weszły cicho szepcząc i usiadły do kądzieli porzuconych, ale nie
śpiewały. Mężczyzni w milczeniu pletli łapcie; długa chwila upłynęła, nim
pierwsza śpiewaczka zaczęła znowu nucić pieśń smutną, do której powoli łączyły
się głosy wszystkich, ciche z początku, potem coraz głośniejsze, jakby mimo woli
wyrywające się z uciśnionych piersi.
Bieda nam, bieda - jak kosy ostrzygÄ….
Szkoda wianka - kosy szkoda,
Z nimi pójdzie wesele, przepadnie swoboda.
Póty tobie życia - póty twojej doli,
Póki z ojcem, z matką, a mąż nie pozwoli.
I cała pieśń była tylko przerabianiem tej jednej myśli.
IX
Gdy się to dzieje, Tadeusz tymczasem wyjrzał w dziedziniec i spostrzegłszy
berdyczowskie furmanki, których się tak prędko nie spodziewał z powrotem,
zagryzł usta i czoło namarszczył.
- Jużeście to wrócili? - spytał ekonoma.
- A cóż! nie można było wcześniej - odpowiedział pan Lijnowski kręcąc
zawiesistego wÄ…sa.
- No, no - idzcież się rozpakujcie - a potem do mnie.
I drzwi zamknął, bo nie miał dość przytomności, aby się z nim zaraz rozmówić.
Upadł na kanapę i mimowolnie głośno spytał się siebie:
- Cóż teraz będzie?
Zdało mu się, że coś okropnego spadło na niego. Nigdy jeszcze nie czuł tak mocno
swojego szalonego przywiązania, nigdy żadnego tak silnie nie uczuł nieszczęścia
- jak teraz. W oczach mu się mieniło i powstawał, i chodził, i myślał. A na
podwórzu ściemniało właśnie i chłodny wiosenny wieczór przez okno zaglądał.
Powietrze go w izbie dusiło, oczy mu nabrzmiewały, dreszcz przechodził po
plecach i wdrapywał się na czaszkę zimnymi palcami. Wybiegł do ogrodu, tu ujrzał
miejsca swoich schadzek wieczornych i wrócił nad jezioro. Tam dymiła się wieś na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl