[ Pobierz całość w formacie PDF ]
hm...
- Jak widzę - przerwał Pupkow-Tylny - zaczęła się ju\ dyskusja. Mo\e jednak
ktoś chciałby jeszcze zadać jakieś pytania prelegentowi?
Skrupulatny bakałarz niezwłocznie spytał o wielokanałową transmisję
temporalną (interesował go - proszę, proszę - współczynnik rozszerzania
objętościowego), ja zaś wymknąłem się cichaczem.
Miałem dziwne uczucie. Wszystko wydawało mi się niezwykle materialne,
trwałe, realne. Gdy ktoś przechodził, słyszałem, jak mu skrzypią buty, czułem lekki
wiaterek wywołany jego poruszeniami. Wszyscy byli bardzo oszczędni w słowach,
wszyscy pracowali pochłonięci problemami naukowymi, nikt nie tracił czasu na
gadanie, nie deklamował wierszy ani te\ nie wygłaszał patetycznych oracji. Ka\dy
wiedział, \e co innego pracownia, co innego trybuna zebrania związkowego, a jeszcze
co innego - akademia z okazji święta. Tote\ gdy zobaczyłem idącego vis a vis
szurającego walonkami Wybiegałłę, poczułem do niego nawet pewien rodzaj sympatii
za to, \e jak zwykle miał w brodzie jagły, \e dłubał w zębach długim cienkim
gwozdziem i nie ukłonił się przechodząc. Był to pełnokrwisty, dotykalny i widzialny
cham, nie gestykulował teatralnie i nie przybierał akademickich póz. Zajrzałem do
Romana, gdy\ korciło mnie, by opowiedzieć komuś o mojej przygodzie. Roman,
trzymając się za brodę, stał przy stole laboratoryjnym i przyglądał się małej zielonej
papu\ce, le\ącej w szalce Petriego. Papu\ka była nie\ywa, oczy miała zasnute martwą
białawą błoną.
- Co jej się stało? - spytałem.
- Nie wiem - odpowiedział Roman. - Zdechła, jak widzisz.
- Skąd się u ciebie wzięła papuga?
- Sam siÄ™ dziwiÄ™.
- Mo\e to sztuczna?
- Ale\ nie, normalna papuga.
- Pewnie Witek znowu siadł na umklajderze. Pochyliliśmy się nad papugą i
zaczęliśmy ją dokładnie oglądać. Na czarnej podkurczonej łapce była obrączka.
- Foton" - odczytał Roman. - I jeszcze jakieś cyfry... Dziewiętnaście zero
pięć siedemdziesiąt trzy".
- Tak - wymówił znajomy głos. Obejrzeliśmy się i stanęli na baczność.
- Dzień dobry - powiedział U-Janus, zbli\ając się do stołu. Widocznie wyszedł
ze swej pracowni, drzwi w głębi pokoju były otwarte. Na jego twarzy malowało się
znu\enie i wielki smutek.
- Dzień dobry, Janusie Poliektowiczu - odpowiedzieliśmy jednocześnie tonem
pełnym uszanowania.
Janus spostrzegł papugę, jeszcze raz powtórzył: Tak", po czym wziął ją w
ręce bardzo ostro\nie i delikatnie, pogłaskał jaskrawo-czerwony czubek i cicho
powiedział:
- Jak\e to, Fotonku?
Chciał dodać coś jeszcze, ale spojrzał na nas i umilkł. Patrzyliśmy, jak
powolnym i dziwnie starczym krokiem idzie w drugi koniec pracowni, otwiera
drzwiczki elektrycznego pieca i wrzuca do niego zielony zewłok.
- Romanie Piotrowiczu - powiedział. - Niech pan będzie łaskaw włączyć piec.
Roman wykonał polecenie z taką miną, jakby go olśniła niezwykła myśl. U-
Janus postał ze spuszczoną głową parę chwil nad piecem, potem starannie wygarnął
gorący popiół i otworzywszy lufcik, wysypał na dwór. Jakiś czas spoglądał w okno,
wreszcie oznajmił Romanowi, \e za pół godziny oczekuje go u siebie, i wyszedł.
- Dziwne - zauwa\ył Roman, patrząc za nim.
- Co? - spytałem.
- Wszystko - odpowiedział.
Byłem nie mniej zdziwiony zarówno zjawieniem się martwej zielonej papugi,
widocznie dobrze znanej Janusowi Poliektowiczowi, jak i tÄ… nader osobliwÄ…
ceremonią kremacji z rozrzucaniem popiołów na wiatr, przede wszystkim jednak
trawiła mnie chęć opowiedzenia wra\eń z podró\y w opisywaną przyszłość. Zacząłem
więc opowiadać. Roman słuchał z wielkim roztargnieniem, patrzył na mnie szklanym
wzrokiem, ni w pięć, ni w dziewięć kiwał głową, potem rzucił nagle: Mów dalej,
mów, ja słucham", wlazł pod stół, wyciągnął stamtąd kosz na śmieci i zaczął grzebać
w pogniecionych papierach i strzępach taśmy magnetofonowej. Gdy skończyłem moją
relację, zapytał:
- A ten Siedłowoj nie próbował podró\ować w opisywaną terazniejszość?
Uwa\am, \e to byłoby znacznie zabawniejsze...
Zmiałem się serdecznie z tego dowcipu, a Roman tymczasem odwrócił kosz
dnem do góry i wysypał zawartość na podłogę.
- Czego ty szukasz? - spytałem. - Zginęła ci dysertacja?
- Wiesz, Saszka - powiedział patrząc na mnie niewidzącymi oczami - to jakaś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]