[ Pobierz całość w formacie PDF ]
godną wojownika.
Nagle wokół niedzwiedzia zaroiło się od Zjadaczy Ryb i Conan stracił martwe zwierzę z
widoku. Wszyscy dzgali zwłoki włóczniami i walili maczugami. Z wyjątkiem jednego
mężczyzny. Był starszy i drobniejszy niż większość jego towarzyszy, a na głowie miał
wymyślne nakrycie z piór, wyższe niż on sam.
Wycelował w Conana misternie rzezbioną laskę i zawołał: To wojna między demonami!
Zabić Amrę i będzie z tym koniec! On uśmiercił swego zbuntowanego sługę, a teraz jego
kolej, by umrzeć! Przynajmniej tak go zrozumiał Cymmerianin. Minęło trochę czasu, zanim
sens tych słów dotarł do Zjadaczy Ryb owładniętych żądzą krwi, zaślepionych wściekłością i
odurzonych zwycięstwem.. Conan natomiast pojął od razu, że wdzięczność Zjadaczy Ryb
może przyjąć postać włóczni wbitych w jego gardło. Wolał nie czekać na taką zapłatę.
O Cromie! warknął i splunął na ziemię. Stary wódz odskoczył w tył, jakby spodziewał
się, że z tego miejsca buchną płomienie. Cymmerianin chwycił włócznię i wódz odskoczył
jeszcze dalej. Ale nie dość daleko. Rzucona włócznia przeszyła jego fantazyjny pióropusz i
nakrycie głowy nadziało się na szpic, jak przynęta na haczyk rybaka. Włócznia poszybowała
przed siebie i trafiła w drzewo. Wbiła się głęboko w pień, zadrżała i zastygła ze zwisającymi z
niej piórami.
Zjadacze Ryb przyglądali się temu z rozdziawionymi ustami. Zanim się otrząsnęli, Conan
zrobił w tył zwrot i pomaszerował w kierunku strumienia. Jeśli niedzwiedz nie pożarł
wszystkich ryb, miałby pożywienie na drogę do Bamula.
Nie doszedł jeszcze na brzeg, gdy znów rozległ się pojedynczy grzmot. Przetoczył się po
niebie i zamarł z wolna wśród zwykłych nocnych odgłosów dżungli. Cymmerianin przystanął,
przygotował broń i obejrzał się. Ale nie dojrzał na ścieżce ani ścigających go Zjadaczy Ryb, ani
demonów, ani niedzwiedzi.
Nie usłyszał nic podejrzanego, a grzmot nie powtórzył się. Niedzwiedz polarny był martwy,
ale cokolwiek przeniosło go z dalekiej, mroznej pomocy do Czarnych Królestw, musiało wciąż
czaić się w dżungli.
IV
Więc Zjadacze Ryb nie ścigali cię? zapytał Bamula, którego Conan nie rozpoznawał.
Cymmerianin ściągnął brwi. Chętnie obluzowałby mu kilka zębów. Ciemnoskórzy
mieszkańcy Czarnych Królestw mieli te same zalety i wady, co wszystkie znane mu ludy.
Jedną z wad było zadawanie tych samych pytań po dziesięć razy tylko po to, by usłyszeć swój
własny głos.
Czy to izba obrachunkowa w Shem, czy chata zebrań rady plemienia Bamula? warknął
i spojrzał na Kubwande. A może ktoś zapomniał powtórzyć pozostałym tego, co już
mówiłem?
Kubwande bezradnie rozłożył ręce. Powiedziałem to, o co mnie pytali.
Następnym razem przygnieć ich do ziemi i wykrzycz im to do ucha, albo ja to zrobię za
ciebie podsunął Conan i uśmiechnął się szeroko, żeby jego słowa nie zabrzmiały jak
grozba.
Ale wojownicy Bamula nie odprężyli się. Ci twardzi ludzie dobrze wiedzieli, że żaden z nich
nie potrafiłby dokonać choćby połowy tego, co Amra. To stawiało go ponad każdym
wojownikiem zasiadającym w radzie. Nawet jeśli tylko połowa jego opowieści była prawdą.
Zjadacze Ryb nie ścigali mnie ciągnął Conan. Ale jeżeli waszym zdaniem to oznacza,
że dobrze mi życzą, albo uważają mnie za swojego człowieka wśród Bamula, to lepiej
przemyślcie to jeszcze raz. Inaczej uznam, że wasze głowy są puste jak opróżnione dzbany po
piwie!
Cymmerianin przesunął wzrokiem po zebranych. Był ciekaw, czy ktoś potraktuje poważnie
tę obrazę i rzuci mu wyzwanie. Ale nikt się nie odezwał. Po dłuższej chwili ciszy rozległ się
głośny śmiech Idosso. Conan poczuł na sobie jego oddech przesycony piwem.
To jasne, że Zjadacze Ryb nie gonili tego lwa w ludzkim ciele odezwał się wódz.
Mają tyle odwagi co kozy. A czy lew mógłby służyć kozom?! Prędzej ja niż on!
To był sygnał dla Bamula, że mogą wybuchnąć śmiechem. Conan obserwował, jak patrzą na
Idosso. Najwyrazniej wszyscy zebrani tu wojownicy i mniej ważni wodzowie należeli do
lojalnych wobec wielkiego qamu. I z pewnością zarówno Idosso, jak i jego poplecznicy
oczekiwali, że Cymmerianin powiększy ich szeregi w zamian za zapewnienie mu
bezpieczeństwa pośród członków plemienia.
Również pod tym względem lud Czarnych Królestw przypominał Conanowi inne narody,
które znał i z którymi walczył.
Tym razem miał wielką ochotę chlusnąć Idosso piwem w twarz i na dokładkę poczęstować
go porcją aquilońskiej stali. Sztylet Conana był bliżej jego dłoni niż ktokolwiek z Bamula
mógłby się spodziewać. Cymmerianin zaczynał już tracić cierpliwość do tych bałwanów
traktujących go jak półgłówka.
Tylko jeden spośród nich wydawał się trzezwo myśleć. Conan i pamiętał, że jego imię brzmi
Kubwande. Młody wódz właśnie przemówił.
Wątpię, by po spotkaniu z niedzwiedziem więcej niż połowa Zjadaczy Ryb mogła chodzić,
a co dopiero walczyć. A któż z nas odważyłby się ścigać tego urażonego lwa, mając ze sobą
mniej niż dwudziestu towarzyszy? Chyba tylko Idosso, bo kto jeszcze?
Każdy Bamula widocznie uważał, że należy zgodzić się z Kubwwande, żeby przypodobać się
Idosso. Wszyscy pokiwali głowami i wyciągnęli w kierunku Conana tykwy lub drewniane
naczynia z piwem. Nikomu nie odmówił. %7ładna ilość tego miejscowego napoju nie mąciła mu
umysłu. Mógł wypić tyle, że wystarczyłoby na zatopienie Tygrysicy .
Więcej piwa! ryknął ktoś i pozostali podchwycili okrzyk. Jeden zaczął walić w bęben.
Zasłona z trawy zawieszona w drzwiach rozchyliła się i do izby weszły dwie kobiety. Ich strój
składał się tylko z ciężkich kolczyków z kości słoniowej i naszyjników z drewnianych,
czerwonych paciorków. Obie były bardzo młode i smukłe, ale jedna poruszała się jak
siedemdziesięcioletnia staruszka.
Conan przyjrzał się im bliżej i rozpoznał kobiety z plemienia Zjadaczy Ryb, które pozwolił
zabrać Idosso. Ta o powolnych ruchach również go poznała. Cymmerianin dostrzegł w jej
spojrzeniu, że życzy mu, żeby spadł na niego gniew wszystkich bogów i żeby rozszarpały go
kły i pazury pięćdziesięciu demonów. Jej stosunek do Conana bardzo się zmienił od
ostatniego spotkania. Wtedy najwyrazniej myślała, że to on pokaże kły i pazury, jeśli kobiet
ty zostaną z nim, a nie z Idosso.
Ho! krzyknął Idosso. To tak się patrzy na zaprzysiężonego gościa, Zwieża Rybo?!
Tak cię uczyłem?!
Conan nie przypominał sobie, żeby przychodząc tutaj składał i jakąkolwiek przysięgę, ale
wolał nie nazywać Idosso kłamcą. Za to kobieta najwidoczniej pamiętała dużo więcej i nie
były to miłe wspomnienia. Uklęknęła, a Idosso zerwał się na równe nogi i uniósł swą wielką
pięść. Taki cios mógł roztrzaskać jej czaszkę lub złamać kark.
Ale uderzenie nie nastąpiło. Idosso już wystarczająco obraził honor Cymmerianina,
brutalnie obchodząc się z kobietą. Na jej gładkiej, posmarowanej oliwą skórze widniały liczne
sińce. Słowo dane Conanowi okazało się bezwartościowe. Wódz nie traktował kobiet tak, jak
obiecał. A Conan nie zamierzał pozwolić, by dalej cierpiały. Nawet za cenę pokoju z Bamula.
Ramię Cymmerianina wystrzeliło przed siebie i pięć mocnych palców zacisnęło się na
nadgarstku Idosso. Conan uniósł się, pociągnął wodza za jego własnym ciosem i Idosso stracił
[ Pobierz całość w formacie PDF ]