[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Tak! Do śledzenia to jestem dobra, ale spekulować to już mi nie wolno! -
rozkrzyczała się siostrzenica .
- Cii, młoda damo - próbował uspokoić ją Rzecki. - Ja też sobie coś tam kombinuję w
starej głowie, ale pan Paweł jest tu szefem!
- No to niech szef przyczepia sobie pipcik do golfa Iriny, a mnie zostawi w spokoju!
- fuknęła Zośka. - W dodatku pipcik nazywa się w języku fachowców pchłą albo pluskwą!
- A od jakiego to fachowca usłyszałaś te określenia? - zainteresowałem się uprzejmie.
- Od... od Jamesa Bonda!
Parsknąłem śmiechem, aż Rosynant zatańczył na szosie:
- Tym bardziej będę nazywał to urządzonko pipcikiem !
Zosia milczała dumnie, jak to w jej zwyczaju pełne dwadzieścia sekund, po czym
zapytała jak gdyby nigdy nic:
- A nie popłaczą się panu na ekranie te pipciki ? Który jest Genschego, a który
Zubajewej?
- Ten, który przyczepię golfowi uroczej moskwiczanki, będzie ciągnął za sobą
maleńki ogonek.
- No, chyba że tak! - oświadczyła uspokojona siostrzenica .
Samochodu Iriny nie było pod internatem, ale mikrobus Niemców - jak obiecywał to
ich pipcik - stał posłusznie na parkingu. Chciałem, wykorzystując chwilowe uśpienie
Genschego, namówić pana Onufrego na wyprawę na cmentarz, ale mistrz teleradiestezji
ziewnął rozkosznie przymrużając porozumiewawczo oko.
- Po obiedzie polez chwilkÄ™, po kolacji przejdz siÄ™ milkÄ™!
A że byliśmy właśnie po kurzęcino-mlecznym obiadku podreptał spiesznie do pokoju,
by dać zadość pierwszej części przysłowia. Zośka, również rozziewana, ruszyła za nim do
internatu.
Cóż miałem robić? Gensche pod opieką, a na Zubajewą mogłem tylko czekać.
- Cierpliwości! - uspokajał mnie Zyga i szybciutko, abym czegoś głupiego nie zrobił,
zorganizował ministerialno-dziennikarskie spotkanie z szefem naszego zgrupowania,
Ryszardem Wójcikiem, na temat Zlady Bursztynowej Komnaty w lochach Gór Sowich.
I tak jakoś zeszło do póznego wieczora, kiedy to zobaczyłem wjeżdżający na parking
golf Iriny. Gdy mijałem się z nią w drzwiach internatu (co tu ukrywać: śpiesząc, by ozdobić
jej auto pipcikiem ) dostrzegłem wielki smutek w jej pięknych oczach.
- Co się stało, pani Irino?
Pochyliła głowę:
- Dzwoniłam do Moskwy. Mama bardzo chora. Wracam dzisiaj do domu.
- Chce pani jechać teraz, nocą?! - próbowałem uchwycić jej dłoń, którą cofnęła
delikatnie, choć stanowczo:
- A cóż może grozić mi w pańskim tak bezpiecznym kraju? - uśmiechnęła się lekko i
weszła na schody.
- Kłamie, że telefonowała - szepnął Zyga. - Poczta dziś nieczynna!
- A jak sprawdzisz wszystkie automaty na karty telefoniczne? Wystarczy jeden czynny
i twoje podejrzenie na nic. Ale z bezpieczeństwem w naszym kraju chyba przesadziła! -
szybko podszedłem do drzwi ogrodowych:
- Nikogo! Ale wÄ…chaj, wÄ…chaj, Zyga!
- Co mam robić?! - oburzył się przyjaciel. - Zresztą nic nie czuję!
- Bo masz widocznie węch jak szafa trzydrzwiowa z lustrem! Przecież pachnie tu
dymem z cygara dobrego gatunku! Obawiam się, że Gensche już wie o planach nagłego
wyjazdu Iriny.
Zyga węszył przez chwilę niczym wyżeł:
- Może... Co więc proponujesz?
Wzruszyłem ramionami:
- Na razie czekać, dopóki zachodni sąsiedzi nie wykonają pierwszego ruchu...
Nie musieliśmy długo czekać.
Po kilku minutach schody zadudniły pod stopami osiłków Genschego i jego samego.
Niemcy głośno, wszem i wobec, oświadczali, że wybierają się zapoznać z urodą mieszkanek
Górowa, o której wiele słyszeli. Wskoczyli do mikrobusu i już ich nie było.
My z Zyga podskoczyliśmy do Rosynanta.
- Pipciku , pipciku , pokaż na ekraniku - nucił na śląską nutę mój koleś, wystukując
rytm na desce rozdzielczej, podczas gdy ja odsłaniałem ekran i uruchamiałem odbiornik.
I pipcik pokazał! Najpierw, na bliższym zasięgu, zobaczyliśmy go wędrującego
przez Górowo ku południowi. Na skraju miasteczka skręcił na wschód.
- Szosa bartoszycka - mruknÄ…Å‚ Zyga.
Przełączyłem odbiornik na dalszy zasięg. Pipcik wędrował dalej ku wschodowi
przez kilka minut, a potem zatrzymał się. Stanowczo i chyba na dłużej.
Spojrzałem na współrzędne postoju nadajniczka, a więc i przeciwników.
- To powinno być zaraz za Piastami Wielkimi. Przed tą wioską był wysadzony w 1948
roku schowek wilczycy . Taak, szosa 512. Czy kierując się na przejście graniczne w
Bezledach, czy dalej, przez Giżycko i Suwałki do przejść w Ogrodnikach i Budziskach, Irina
musi tamtędy przejeżdżać.
- I ja tak myślę.
- Cieszę się, że podzielasz moje zdanie. Ale bądz uprzejmy sięgnąć po mapę i sprawdz
na niej, dlaczego właśnie w tym miejscu Gensche postanowił czekać na Zubajewą...
Zyga nie musiał długo studiować mapy:
- Proste jak drut! - zawołał. - Tam dochodzi do szosy lasek, a dalej już długo pola czy
łąki. Tak, lasek po prawej, jakaś rzeczka, więc zarośla będą gęste. To świetne miejsce na
zasadzkÄ™! Co, wodzu, postanawiasz?
- Nadal czekać. Niech moskwiczanka jedzie. Wypuścimy ją kawałeczek do przodu i w
drogę. Byle tylko Rzecki z Zośką się nie obudzili!
- Wietrzysz niebezpieczeństwo? - zatarł radośnie ręce Zyga.
- Może? - uśmiechnąłem się widząc jego gest. - W każdym razie w niczym nie będą
nam przydatni podczas tej wyprawy. A jak tam z twoim czarnym pasem judoki? Nie zjadły go
mole?
- Coś ty! - zachichotał Zyga. - Dwa razy w tygodniu trzepię go o matę na sali.
Będziemy bić czy prać?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]