[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wystąpić. Wczoraj pojechała nawet do Wenecji, odważyła się podejść do luksusowego
butiku, w którym byli z Vittoriem, i stała przed nim jak dziecko przed sklepem ze słody-
czami, nie mogąc się przełamać, by wejść do środka.
Po powrocie przejrzała starannie swoją garderobę i znalazła spodnie, których jesz-
cze nigdy nie włożyła. Materiał lśnił przy najlżejszym poruszeniu, nogawki zaś były tak
skrojone, że mogły uchodzić za spódnicę. Do nich wybrała wyszywaną koralikami bluz-
kę, którą miała na sobie przy poprzedniej wizycie na zamku. Włosy spięła luzno na kar-
ku, pozostawiając wokół twarzy kilka kosmyków. Posunęła się nawet do tego, że pocią-
gnęła wargi szminką.
Idąc do salonu, zastanawiała się, czy Vittorio zauważy jej starania. A jeśli tak, czy
będzie zadowolony? Sama nie wiedziała, czy poczuje się bardziej głupio, jeśliby zauwa-
żył, czy właśnie przeciwnie.
Te nieskładne myśli wywietrzały jej z głowy na widok drobnej, szczupłej blondyn-
ki z rodzaju tych kobiet, przy których czuła się zwykle jak olbrzymka. Stała przed nią
Constantia Ralfino, księżna Cazlevara. Wkrótce miała ustąpić tytułu synowej, sama zo-
stając księżną wdową.
Księżna otaksowała młodą kobietę uważnym spojrzeniem chłodnych oczu, pod
którym Ana bezwiednie się skuliła. Tak dobrze je znała!
Początkowa ciekawość błyskawicznie zamieniała się w lekceważenie, a potem od-
rzucenie. Poczuła znajomy ból, jakby znów miała trzynaście lat i stała przed koleżankami
w internacie.
- A zatem to twoja narzeczona - wyrzekła Constantia zimnym tonem, patrząc Anie
prosto w oczy.
- Poznałyśmy się już kiedyś, wiele lat temu, księżno. Niemniej jednak jestem za-
szczycona, mogąc uczynić to ponownie.
- W istocie. - Księżna stała nieruchomo, nie zauważając wyciągniętej ręki Any.
Vittorio obserwował obie kobiety z zaciśniętymi ustami. - Czy nie zamierzasz nas sobie
przedstawić, Vittorio? - zwróciła się do syna.
R
L
T
- Ana uczyniła to lepiej, niżbym potrafił - wycedził. - Skoro jednak nalegasz... -
Wykonał stosowny gest. - Matko, to jest Ana Viale, jedna z najlepszych producentek wi-
na w naszym regionie, córka naszego sąsiada Enrica Viale i moja przyszła żona. Ana, to
moja matka Constantia.
Napięcie wisiało w powietrzu jak ciężka kotara. Księżna posłała synowi spojrzenie
pełne ledwie skrywanej niechęci, po czym znowu zwróciła się do Any.
- Czy była to miłość od pierwszego wejrzenia, moja droga?
Ana nie potrafiła rozeznać, czy to drwina, czy szczere zainteresowanie. Zerknęła
na Vittoria, niepewna, co odpowiedzieć. Czy wolał, żeby ludzie wiedzieli, że zawiera
małżeństwo z rozsądku?
Czy może chciał, by myśleli, że jest zakochany? Nim zdążyła sformułować odpo-
wiedz, wtrącił się Vittorio.
- Cóż to za pytanie, matko? Oboje z Aną wiemy, że miłość od pierwszego wejrze-
nia nie istnieje. Przejdzmy już lepiej do jadalni, gdzie podano kolację, nie przepadam za
jedzeniem zimnych dań. - Podał Anie ramię i skierował się do drzwi. Kroczyła niezgrab-
nie przy jego boku.
Kolacja okazała się męką. Matka i syn odzywali się do siebie z uprzejmością za-
prawioną takim jadem, że bardziej znośne byłyby otwarte wyzwiska. Z napięcia nerwów
Anę rozbolała głowa. Zupełnie nie wiedziała, co mówić, jak się zachować. Vittorio nie
dał jej żadnych wskazówek.
Zaczynały ją dręczyć pytania i wątpliwości. Co było przyczyną jawnej niechęci
matki i syna? Jak bliscy sobie ludzie mogli żywić tak negatywne uczucia? Na myśl o za-
mieszkaniu na zamku Cazlevara wraz z despotyczną Constantią przeszedł ją dreszcz
zgrozy. Z wolna jęła sobie uświadamiać, że przyjąwszy oświadczyny Vittoria, nie wyra-
ziła zgody jedynie na małżeństwo, ale i na przynależność do jego rodziny.
Gdy koszmarna kolacja dobiegła wreszcie końca, Ana była wykończona. Niemal
nic nie zjadła, markowała jedynie zainteresowanie potrawami.
Księżna z wdziękiem wstała od stołu. Była szczupła i wciąż bardzo piękna, mimo
siateczki zmarszczek na pergaminowym obliczu.
R
L
T
- Obawiam się, że jestem zbyt zmęczona po podróży, by zostać na kawę - rzekła z
chłodnym uśmiechem. - Spodziewam się, moja droga, że zechcesz mi wybaczyć.
- Oczywiście - wymamrotała Ana.
Constantia spojrzała na syna z osobliwym smutkiem, który niemal natychmiast zo-
stał zastąpiony przez poprzedni chłód, i szybkim krokiem opuściła jadalnię.
Vittorio i Ana zostali sami w niezręcznej ciszy.
- Vittorio... - zaczęła i urwała gwałtownie, obawiając się wypowiedzieć dręczące ją
wątpliwości.
- Słucham? - Jego ton był ostry. - Nie chcesz się chyba wycofać? - Wstał od stołu i
obszedł go dookoła, by odsunąć krzesło Any. Powiódł przy tym dłońmi po jej odkrytych
ramionach, na co wyraznie zadrżała. - Zimno ci, jaskółeczko? - wyszeptał.
- Nie nazywaj mnie tak.
- Dlaczego?
- Bo... - Zacisnęła usta.
Nie chciała się przed nim przyznać, że używane przezeń zdrobnienie wiele dla niej
znaczyło.
- Powiedz, dlaczego? - nalegał. Splótł palce z jej palcami i delikatnie pociągnął ją
za sobą do holu, oświetlonego blaskiem pochodni. - Przecież wkrótce będziemy małżeń-
stwem.
Ana pozwoliła mu się prowadzić. Jego dotyk zdawał się sprawiać, że niespokojne
myśli i wątpliwości ulatywały z jej głowy. Każdy krok zbliżał ją do niebezpieczeństwa,
ona zaś myślała tylko o jego palcach na swej skórze. Pragnęła i potrzebowała więcej.
Vittorio posłał jej domyślny uśmiech. Wiedział, jak bardzo jest poruszona jego do-
tykiem. Używał go jako broni. Przyciągnął ją do siebie jeszcze bliżej, musiała więc za-
drzeć głowę, by spojrzeć mu w oczy, co błyszczały jak onyks.
- Nie bój się - szepnął z ustami tuż przy jej wargach.
- Tak mało o tobie wiem, Vittorio.
Jął wodzić czubkiem palca po jej ramieniu, jakby grał na czułym instrumencie.
Wiedziała, o co mu chodzi - pragnął odwrócić jej uwagę od zadawania dziesiątek pytań,
od odpowiedzi, które mogłyby ją odwieść od zamiaru wyjścia za niego za mąż.
R
L
T
Wtem uświadomiła sobie, że nic na świecie nie powstrzyma jej od małżeństwa z
nim, gdyż nade wszystko pragnęła znalezć się w jego posiadaniu. Ujął wolną ręką jej po-
liczek i zbliżył usta na odległość tchnienia.
Zamierzał ją pocałować. Pragnęła tego, marzyła o jego pocałunku, mimo że póz-
niej będzie czuła upokorzenie. Niezdolna się dłużej hamować, wyszeptała błagalnie:
- Pocałuj mnie...
Na jego ustach pojawił się uśmiech triumfu. Ana się tym nie przejęła. Powtórzyła
swą prośbę, a ponieważ nadal się do niej uśmiechał, zbliżyła usta do jego warg i przy-
mknęła oczy z rozkoszy. Poczuła, że zalewa ją fala przyjemności zmieszanej z jeszcze
silniejszym pragnieniem.
Wsunęła palce w jego gęste włosy i przylgnęła do niego całym ciałem. Delikatnie
muskała jego usta wargami i czubkiem języka. Wiedziała, że robi to nieporadnie, ale się
tym nie przejmowała, gdyż było to takie przyjemne. Osunęła się w ten pocałunek jak na
kobierzec z płatków róż, gdy wtem uświadomiła sobie, że Vittorio się nie poruszył, nie
oddał jej pocałunku. Stał sztywno, z rękoma luzno położonymi na jej barkach, nieporu-
szony jej poczynaniami.
Z rosnącym przerażeniem przypomniała sobie, jak równie nieporadnie całowała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl