[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Obrzydzenie do siebie samego.
- Wiem, że nigdy byś mnie celowo nie skrzywdził w taki sposób. To tak jak z...
kieliszkiem. Ostatnio przez przypadek złamałam nóżkę kieliszka do wina, tylko dlatego,
że zbyt mocno wycierałam go ściereczką. To co innego niż rzucić nim o ścianę w pory-
wie furii. Prawda? - zakończyła, uśmiechając się do niego.
Nadal milczał, katując się poczuciem winy.
- Liczą się intencje, Dante. - Przyciągnęła go do siebie i pocałowała. - Nie oddalaj
siÄ™ ode mnie. PotrzebujÄ™ ciÄ™. Teraz.
Odwzajemnił jej pocałunek i ostrożnie ułożył ją na łóżku. Kochał się z nią tak ła-
godnie, tak słodko, jak nigdy wcześniej. Dostrzegła niebywałą, wspaniałą czułość, która
do tej pory między nimi nie istniała. To było coś naprawdę wyjątkowego.
I właśnie w tym momencie Carenza zrozumiała, że zakochuje się w Dantem. Zdjął
przy niej swoją zbroję. To, co ujrzała, było straszne, bolesne, ale też piękne. I tak ludz-
kie. Okazało się, że pod spodem jest delikatny i wrażliwy.
- Zostaniesz na noc? - zapytała, a raczej poprosiła.
- Lepiej nie.
Nie przestawał jednak czule gładzić jej policzka. Carenza miała wrażenie, że ich
relacje weszły na inny, wyższy poziom, nawet jeśli Dante znowu wydawał się zamknięty
w sobie.
- Zdzwonimy się - mruknęła, kiedy się ubierał.
- Tak. Zpij dobrze.
R
L
T
Nachylił się i pocałował ją na dobranoc. Po jego wyjściu długo leżała w półmroku,
rozmyślając o Daniem, jego nieszczęśliwym dzieciństwie i okaleczonym wnętrzu. Jej
serce krwawiło, gdy wyobrażała sobie piekło, przez które przeszedł. Uważała, że los bar-
dziej doświadczył jego niż ją. Dorastanie bez rodziców było naznaczone nieutuloną tęsk-
notą, niezapełnioną pustką. Dziadkowie kochali ją jednak jak własne dziecko. Dante na-
tomiast zapewne żył wiele lat w ciągłym strachu. Został okaleczony przez okrutnego oj-
ca. Takie rany długo się goją, a czasem nigdy. Carenza chciała mu jakoś pomóc.
Problem w tym, że on też musiałby tego chcieć.
Z tą myślą, i tlącą się w sercu nadzieją, wreszcie zasnęła.
R
L
T
ROZDZIAA DZIEWITY
Nazajutrz rano obudził ją dzwonek do drzwi.
Dante? Wyskoczyła z łóżka i podbiegła do domofonu.
- SÅ‚ucham?
- Signorina Tonielli? - Nie, to nie był głos, który chciała usłyszeć. - Mam dla pani
przesyłkę.
Otworzyła drzwi i ujrzała ogromny bukiet najpiękniejszych białych kwiatów - róż,
lilii i frezji. Wciągnęła do płuc cudowny, oszałamiający zapach. Do bukietu dołączona
była karteczka. Przepraszam. D".
Mogła do niego zadzwonić, by mu podziękować. Wpadła jednak na lepszy pomysł.
Postanowiła złożyć mu wizytę, zwłaszcza że słoneczny niedzielny ranek zachęcał do
spaceru.
Godzinę pózniej wkroczyła do biura Dantego.
- Cześć.
Podniósł wzrok znad ekranu komputera.
- Witaj.
- Kwiaty były przeurocze. Chciałam osobiście ci za nie podziękować. - Usiadła na
brzegu biurka i zdjęła okulary przeciwsłoneczne. Nachyliła się i pocałowała go lekko w
usta. - Nie masz jednak za co mnie przepraszać.
Wciągnął głośno powietrze.
- Mam. Zraniłem cię.
- Niechcący. - Pogładziła jego twarz. - Rozumiem jednak, że bardzo to przeżyłeś.
Ale wiem też, że nigdy byś mnie nie skrzywdził. Ufam ci, Dante. Całkowicie.
- Dlaczego?
- Bo jesteś dobrym człowiekiem. Pomagasz mi, chociaż wcale nie musisz. Zasilasz
konto schroniska dla kobiet i nikomu się tym nie chwalisz. Jesteś wyjątkowym człowie-
kiem, Dante Romano.
R
L
T
Tym razem, kiedy nachyliła się do niego, by znowu go pocałować, chwycił ją i po-
sadził sobie na kolanach. Chłonął zmysłami jej zapach, ciepło i słodycz. Miał wrażenie,
że jej bliskość leczy jego rany.
- Wiem, że jesteś zajęty, ale mam dla ciebie propozycję. Wczorajszy wieczór nie
ułożył się po mojej myśli. Dlatego chciałabym jeszcze raz spróbować.
- Chcesz znowu pójść potańczyć? - zapytał z przerażoną miną.
- Nie. Mogę cię oderwać od pracy na, powiedzmy, dwie godzinki?
Jej uśmiech był rozbrajający.
- Dwie?
Przytaknęła. Miał dzisiaj mnóstwo roboty. Franczyza, do której się przygotowy-
wał, była piekielnie skomplikowaną i czasochłonną operacją. Znowu jednak spojrzał na
jej oślepiający niczym słońce uśmiech.
- Jestem do twojej dyspozycji, księżniczko.
Zabrała go do Villa Comunale, największego parku w Neapolu z widokiem na mo-
rze. Dante odkrył, jak przyjemnie jest spacerować w towarzystwie tej pięknej kobiety la-
biryntem alejek, oddychać świeżym powietrzem, podziwiać kwiaty, fontanny i rzezby.
Sam nigdy by nie trafił w to miejsce. Nie miałby na to ani czasu, ani ochoty. Miał wraże-
nie, że odkrywa zaskakująco barwny i miły kawałek rzeczywistości, który do tej pory
leżał poza granicami jego świata.
Kiedy doszli do wrotkowiska, Carenza zdjęła okulary i spojrzała mu prosto w oczy.
Wiedział, co się święci. Pokręcił głową.
- Wykluczone! - zaprotestował. - Nigdy nie jezdziłem na wrotkach.
- NauczÄ™ ciÄ™.
Wydał z siebie długie, głośne westchnienie.
- Niech ci będzie - skapitulował. - Pod jednym warunkiem. Jeden pocałunek za
każdy mój upadek.
- Zgoda.
Minutę pózniej Carenza już wywijała piruety, ciesząc się jak mała dziewczynka.
- Kto cię tego nauczył? - zapytał z podziwem w oczach.
R
L
T
- Dziadkowie przyprowadzali mnie tu w dzieciństwie. Nie miałam wrotek na no-
gach od wielu lat, ale to jest chyba tak jak z rowerem czy pływaniem. Człowiek nigdy
nie zapomina, jak to siÄ™ robi.
Dante zaliczył dwa upadki, a przy okazji zainkasował dwa długie, słodkie pocałun-
ki. Kwadrans pózniej swobodnie już śmigał po asfalcie, ciesząc się każdą sekundą tej za-
bawy. Następnie zabrał Carenzę na lunch do kawiarenki z widokiem na morze. Dopiero
kiedy wrócili do biura, odkrył, że spacer zajął im nie dwie, a cztery godziny.
Objął ją i wyszeptał z uśmiechem:
- Dziękuję.
- Za co?
- Za to, że nauczyłaś mnie, jak się bawić i cieszyć.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
Z jej oczu bił jasny blask, a na ustach rozkwitł szeroki uśmiech. Widział, że jest z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]