[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pustki, garści spopielonych wspomnień - wszystkiego, co w tobie zostało. Człapiesz do
kuchni otoczona tłumem, który ciągle rośnie, który wieczorem, jak zawsze, nie pozwoli ci
zasnąć. Nie jesteś przecież sama, wśród wieczornych gości możesz znów błyszczeć, możesz
czerpać rękoma Chopina, czuć go pod palcami bez pośrednictwa klawiszy, tego tak
niedoskonałego medium. Bierzesz szklankę. Przełykanie zawsze przychodziło ci z trudem, a
dziś jeszcze od samego rana masz bóle. Popijasz proszki surową wodą; co by na to powiedział
twój lekarz? Ale przecież on nie wie, co to znaczy masz bóle , nie wie, co to zmęczenie,
odrętwienie dłoni (wciąż tak zwinnych, tak młodzieńczo giętkich), opartych na nie
istniejących klawiszach.
25
Jesteś znużona. Nareszcie, lecz zbyt pózno. Nareszcie, bo tak długo na tę chwilę
czekałam. I zbyt pózno, bo już sama nie potrafisz odpocząć. Przecież twoi przyjaciele znów
się zejdą pod wieczór. Znów im zagrasz Chopina, znów przegadasz pół nocy. Więc pomogę ci
odpocząć. Och, nie musisz dziękować, to mi nie sprawi kłopotu. Moje ręce, tak zwinne, tak
młodzieńczo giętkie, zrobią to, jakby naciskały klawisze. Jakby grały twego ukochanego
Chopina. Słyszysz? Ballada g-moll, zamykająca koncert, w której i ty kiedyś próbowałaś się
zmieścić. Teraz uda ci się, jeszcze trzy minuty, moje dłonie, zaciśnięte na twej starczej szyi,
zmieszczą cię w nich, jak zmieściły już tyle razy Chopina. Pies, który mnie nie widzi, wierci
się niespokojnie, skamle, wreszcie zaczyna szczekać; jedyna żywa istota, którą do końca
przerażasz. Oczy wychodzą ci z orbit; to śmieszne, te oczy, które ostatnio patrzyły już tylko
do środka. Nogi dostają drgawek, dłonie, o których sądziłaś, że są wciąż tak zwinne, tak
młodzieńczo giętkie, zdradzają cię również, nie mogąc wywalczyć nawet odrobiny powietrza.
Zciskam mocniej w rytm ostatnich akordów. Pies ujada jak oszalały, na schodach słychać
głosy rozwścieczonych sąsiadów, jest już przecież po dwudziestej drugiej. Twoja dłoń zdziera
ze stołu obrus, szklanka spada i pęka, rozlewając wodę. Pies niezdecydowanie milknie.
Patrząc wciąż na ciebie, zaczyna ją zlizywać, powarkując już tylko i podczas gdy
sztywniejesz, cichniesz, odpoczywasz, wciąż ją spija, poddając się instynktowi, który już
wcześniej wszystkich od ciebie odsunął; instynktowi życia. Od ciebie, która jesteś mną za
pięćdziesiąt lat, o której nie potrafię przestać myśleć bez strachu i obrzydzenia, i którą
codziennie po wielekroć zabijam.
Aomot do drzwi. To sąsiad z góry, któremu zakłóciłaś sen. Za nim inni. Cała
kamienica. Cała sala, zrywająca się z miejsc na widok młodej pianistki, mdlejącej podczas
koncertu. Wszyscy, którym zakłóciłyśmy ten sen - Chopina.
26
Autobus
Autobus jechał zbyt szybko po oblodzonej jezdni, co wyraznie niepokoiło niektórych
pasażerów, zwłaszcza dwie panie, siedzące przy trzecich drzwiach. Już od dłuższej chwili
zamieniły najnowsze ploteczki na głośne uwagi o kierowcy. Ponieważ stać było trudniej, jakiś
mężczyzna zdenerwował się, że mówią o czymś, co ich nie dotyczy. Wywiązała się dyskusja,
w której milczącymi sekundantami była reszta pasażerów, głównie znajdujący się w okolicy
trzecich drzwi; z powodu tłoku nie sposób było się oddalić. Zrozumiała niechęć ludzi do
chodzenia po mrozie potęgowała ścisk; na każdym przystanku przybywało kilkanaście osób,
prawie jak w godzinach szczytu, chociaż była zaledwie dziewiąta rano. O tej porze otwierano
sklepy. Grupka nowych pasażerów, którzy zdążyli już coś kupić, zagłuszyła pojedynek
nerwowego pana z dwiema paniami, tym skuteczniej, że wraz z innymi, również
wybierającymi się na zakupy, tworzyli w autobusie większość. Szpakowatego mężczyznę,
siedzącego na pojedynczym fotelu obok kasownika, najbardziej denerwowały postoje na
światłach; ani szybka jazda, ani zakupy w ogóle go nie obchodziły. Natomiast jego sąsiadka,
zajmująca wraz z dwojgiem dzieci podwójne siedzenie, zdecydowała się wysiąść przy
najbliższym sklepie. Chudy chłopak, stojący nad nią, musiał się odsunąć, żeby mogła przejść.
Na przystanku pasażerowie w okolicy trzecich drzwi, po krótkim zamieszaniu,
przeżyli chwilę zdumienia. Jeden z wsiadających mężczyzn najwyrazniej pomylił pory roku;
miał na sobie koszulkę bez rękawów i sportowe trzewiki. Z obojętną miną, uprzedziwszy
innego mężczyznę, opadł na opróżnione przez panią z dwójką dzieci siedzenie. Kobiety nie
lubiące szybkiej jazdy obróciły się jednocześnie, jak dwie marionetki, mimo że patrzeć w tył
było z pewnością niewygodnie. Za ich przykładem poszła większość osób, chociaż niektórzy
robili to bardziej dyskretnie. Pod wrażeniem tego ogólnego ruchu zaciekawienie wykazał i
pan siedzący przy kasowniku, aczkolwiek dość powściągliwie. Chudy chłopak, który znalazł
się mimo woli blisko centrum zainteresowania, nie wydawał się zachwycony z tego powodu;
było jasne, że najchętniej zmieniłby miejsce, gdyby mógł. Pogardliwa obojętność, którą sobie
narzucił, nie pozwalała mu patrzeć wprost na dziwnego pasażera; dopiero po dłuższej chwili,
gdy autobus ruszył z kolejnego przystanku i kilkoro nowych pasażerów wlepiło ciekawski
wzrok w nietypowo ubranego mężczyznę, spojrzał na niego po raz pierwszy. Nagie ramię
nieznajomego znajdowało się tuż obok jego dłoni, ubranej w rękawiczkę i trzymającej
uchwyt, i z bliska widział, że na tym ramieniu nie ma ani śladu gęsiej skórki, ani jednego
uniesionego z zimna włoska.
Autobus powoli zakręcał. Przebycie następnych stu metrów zajęło mu ponad pięć
minut; trzykrotnie stawał na światłach. W tyle, tuż za mężczyzną siedzącym przy kasowniku,
chichotało półgłosem kilka uczennic. Zmiech trafiał chudego chłopaka, jakby skierowany był
do niego. Z niechęcią pomyślał o tych smarkulach, od których był niewiele starszy; nie znosił
wścibstwa i nachalnej ciekawości. Te idiotki gotowe śmiać się ze wszystkiego, na co same nie
potrafiłyby się zdobyć. Podobnie zresztą pozostali: szpakowaty facet, który udaje, że nie
patrzy, ale nie bardzo mu to wychodzi, te dwie kokoty z przodu, mające wspaniały temat do
plotek, kilkoro innych, zaglądających ponad głowami. Dziewczyna, która usiadła na miejscu
przy oknie tuż przedtem, zanim sąsiednie zajął ten dziwny pasażer, odsunęła się od niego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]