[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pomiędzy klatkami kręcili się miłośnicy zwierząt. Ludzie dorośli i wyrostki. Jedni przyszli tu, by tylko popatrzeć, inni chcieli
wypatrzeć sobie jakiegoś czworonoga i ewentualnie go kupić. Kobieta zanim weszła do baraku, obeszła wszystkie klatki raz i
drugi, dopiero potem zaczepiła jednego z pracowników schroniska.
- Panie - powiedziała - po ile wy te psy sprzedajecie?
- To zależy jaki pies. Wszystko zależy od rasy.
- No, ten biały na przykład.
- To drogi pies. -Ile?
- To kierownik sprzedaje. Ten pies będzie drogo kosztował. Odpasiony jest, sierść na nim aż błyszczy. Nazywamy go Góral.
Niech pani pójdzie do kierownika, on pani powie szczegółowo.
Kobieta poszła do kierownika. Wytłumaczyła mu, o którego psa jej chodzi. Kierownik z uwagą przyjrzał się kobiecie,
pomyślał nad czymś, jeszcze raz spojrzał na babinę, na jej odzienie i dopiero wtedy się odezwał.
- Ten pies kosztuje sześćset złotych. Jest u nas już od dwóch tygodni. My tu psa karmimy, szczepimy, wydajemy
zaświadczenia własności.
- Sześćset złotych to cała moja renta miesięczna. Nic taniej?
- Niech pani sobie kupi tańszego psa.
- To nie dla mnie. To dla mojego wychowanka. Kiedyś wzięłam z Domu dziecka sierotę, zachorował chłopak, całymi dniami
siedzi w domu, smutno mu jest i właśnie dla niego chcę kupić tego psa. Ja nie zawsze mogę siedzieć z chłopakiem w domu,
często chodzę do ludzi na posługi, a tak to będzie miał psa i już nie będzie sam.
- Nie mogę pani taniej sprzedać.
Kobieta bez słowa wyciągnęła pieniądze, odliczyła żądaną sumę i położyła na biurku przed kierownikiem. Kierownik
schował pieniądze do kieszeni, a potem wypisał kwit sprzedaży i wręczył go kobiecie. Dał jej jeszcze na dodatek jakąś starą
obrożę i smycz oraz zaświadczenie o szczepieniu psa przeciw wściekliznie. Wyszli na zewnątrz i skierowali się w stronę
boksu Bacy. Po drodze kobieta zwróciła się do kierownika:
- A co wy robicie z tymi psami, jak nikt nie kupi?
- Czasami zgłaszają się właściciele, a jak nie, to po trzech tygodniach oddajemy rakarzowi.
Kobieta sama weszła do boksu, zapięła mu obrożę i wyprowadziła na zewnętrz. Pies szedł za nią posłusznie. Kobieta
wyprowadziła go ze schroniska. Jakby nowe życie wstąpiło w zwierzaka. Stał się wesoły. Zaczął merdać ogonem, kobieta też
była uradowana zakupem. Doszli do przystanku i wsiedli w tramwaj.
V
Mimo pełni lata pogoda zmieniła się na jesienną. Dni stały się ponure, niemal codziennie padał deszcz, o wygrzewaniu się
na słońcu nie było nawet mowy, co najwyżej krótki spacer i trzeba było wracać do domu. Jednym słowem Konowrockim
tego roku urlop się nie udał. Po powrocie do domu zorientowali się, że ich mieszkanie jest jakieś inne, wyraznie brakowało
psa.
Spotykani sąsiedzi pytali Konowrockich, co się z nimi działo, a oni nie wiedzieli, co odpowiedzieć. Sąsiedzi mówili, że pies
przez kilka nocy spał pod drzwiami na słomiance, a potem przepadł jak kamień w wodę. Byli zdania, że nie wykluczone, iż
ktoś go ukradł. Radzili zgłosić na milicji albo pójść do schroniska dla bezdomnych zwierząt. Konowroccy skorzystali z tej
rady. Zgłosili się najpierw do milicji, ale tam powiedziano im, że milicja ma pełne ręce roboty z ludzmi i nie ma czasu
zajmować się psami. Wówczas pojechali do schroniska. Tam dowiedzieli się, że przed miesiącem był w schronisku owczarek
jakiego szukają, ale kupiła go pewna kobieta. Kierownik podał im adres kobiety. Pojechali samochodem pod wskazany
adres. Otworzyła im kobieta i spytała, czego sobie życzą. Ledwie Konowrocki odezwał się, pies poznał go po głosie i z
piskiem radości rzucił się w stronę byłego pana.
- Przyszliśmy po swojego psa.
- To jest mój pies, kupiłam go - powiedziała kobieta. _ Nie oddam go za żadne skarby świata.
- 20 -
- To się okaże. Przyjdziemy tu z milicją i siłą psa zabierzemy.
- Nie kupiłam go dla siebie - wyjaśniła kobieta. Otworzyła drzwi do drugiego pokoju i zawołała: - Jacuś, przyjdz na
chwileczkę do cioci.
Z drugiego pokoju wyszedł kaleki chłopiec, poruszał się z trudem.
- Dla tego chłopca kupiłam psa. To jest sierota, dla niego kupiłam tego psa. Jeśli państwo macie odrobinę serca, to go nie
zabierzecie.
Konowrocka gotowa była zabrać Bacę, ale mąż wziął ją pod rękę i wyprowadził z mieszkania.
Zima stulecia
W robocie graliśmy w karty. Od rana do samego fajrantu, a po fajrancie wygrany przegranym stawiał gorzałką, butelkę albo
i dwie z zakąską, potem szliśmy gęsiego w śniegu po kolana do zimnej pakamery przebierać się w wyjściowe ubrania i dalej,
hajda na miasto. Tak było codziennie od miesiąca. Graliśmy, i nikt nie miał prawa nam nic zrobić. Graliśmy pod wiatami, po
których hulał wiatr, a my siedzieliśmy przy rozżarzonych koksiakach i robiliśmy swoje. Znieg znienacka pokrył zaspami całą
Europę. Do tego doszedł wiatr i mróz siarczysty, sięgający u nas trzydziestu stopni poniżej zera, a komunikaty radiowe do-
nosiły, że w słonecznej Italii na ulicach zamarzło kilkadziesiąt osób.
Graliśmy, bo nie było nic innego do roboty, nawet kierownik budowy nie miał nic do roboty. Stał przy koksiaku z twarzą
czerwoną od żaru, grzał sobie ręce, tupał nogami i w milczeniu, jako że sam nie brał udziału w grze, przygląda! się, komu
karta najbardziej idzie. Stał nie jak przełożony, ale jak ktoś przypadkowy. My nie mieliśmy roboty, on nie miał roboty i
jeszcze paru majstrów, i nikt do nikogo nie miał pretensji. Ani on do nas o to, że siedzimy i gramy, ani my do niego, że nie
siedzi w swoim biurze i nie robi tego, co powinien. Majstrowie siedzieli przy innych koksiakach i opowiadali ludziom o
dawnych czasach, gdzie który u kogo terminował, a potem pracował i jak długo. Wspominali tych, co zginęli na wojnie, i
tych, co prosto z wojska ożenili się z długimi Angielkami i zostali nad
Tamizą, i tych, co po powrocie z obozów popracowali trochę w Polsce i pomarli, bo nabawili się rozmaitych chorób. Było
nas ponad stu i każdy miał zawsze coś ciekawego do powiedzenia. Każdy miał życiorys, którego na wołowej skórze nie
dałby rady spisać, a co dopiero na jednej kartce formularza osobowego. Ludzie nawet i tej kartki formularza nie wypełniali
do końca, pisali życiorys do połowy, że byli tu i tu. O pracy nie było mowy, bo w Polsce nikt na dobre jeszcze nie zaczął
pracować, nie zdążył zamienić firmy na firmę, przedsiębiorstwa na przedsiębiorstwo. Zaczynaliśmy dopiero życiorys, a
każdy miał już dobrze po trzydziestce. Była to pierwsza robota po wojnie. Nikt z nas nie szukał lepszej roboty, nikt z nas nie
wyjeżdżał za chlebem do innego miasta, bo nie było potrzeby, wszędzie było jednakowo. Roboty było po uszy, tylko ludzi
nie było. Ja miałem ogromne szczęście, że mnie Niemcy nauczyli fachu, a takich fachowców na obróbkę kamienia po wojnie
zostało niewielu. Może ze trzysta w całym kraju. Tu, że nas znalazła się setka pod wiatą, to cud boski, bo i tego mogłoby nie
być. Do tej budowy, co tu ukrywać, siłą niemal sprowadzano ludzi z całego kraju. Rozdzielano rodziny, żonie zabierano
męża, dzieciom ojca, obiecywano dobre zarobki i rzeczywiście tak było, słowa dotrzymano. Przyjezdnych umieszczano w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]