[ Pobierz całość w formacie PDF ]

włóczęga i zwędził potrawy. Dom Falsomów stał na samym końcu ulicy, wąskie podwórko
graniczyło z nieuczęszczaną dróżką. A za dróżką ciągnęły się lasy sosnowe. W sąsiedztwie
znajdował się jedynie dom Trących.
Stefan w lot doszedł do takiego wniosku. On i Aleksyna pobiegli do furtki. W oddali
zobaczyli człowieka. Stefan przeskoczył furtkę i puścił się za nim w pogoń. Aleksyna
zawróciła, usiadła na schodkach i zaczęła płakać. Nie mogła powstrzymać łez. Wszystkie jej
nadzieje runęły. Nie było obiadu dla wuja Jakuba.
Józefina Trący spostrzegła płaczącą Aleksynę. Całkiem szczerze sądziła, że ma powód do
urazy. Ale Aleksyna przechodząca obojętnie z chłodnym ukłonem i wysoko podniesioną
głową była kimś bardzo różnym od Aleksyny, która płakała w świąteczne przedpołudnie na
kuchennych schodkach.
154
ZWITA Z ANI
Józia wahała się chwilę, po czym wolno podeszła do płotu.
- Co się stało? - spytała.
Aleksyna zapomniała o dumie, a gdyby nawet pamiętała, to nie zważałaby na takie głupstwa.
- Obiad przepadł - chlipnęła. - Nie mamy co podać wujowi Jakubowi. Zostały tylko jarzyny...
A tak chciałam zrobić dobre wrażenie!
Nie wyrażała się zbyt jasno, lecz bystra Józia natychmiast pojęła, że wuj Jakub - kimkolwiek
u licha był - powinien dostać przyzwoity obiad. I wiedziała, gdzie taki obiad czeka. Ale zanim
zdążyła się odezwać, wrócił Stefan. Minę miał żałosną.
- Nic z tego, Leksi - powiedział. - Ten człowiek to tylko stary pan Byers. Nie widział żadnego
włóczęgi. Zlady przecinają drogę. Włóczęga musiał uciec prosto do lasu. Cóż, musimy się
obejść smakiem.
- Nigdy w życiu - wtrąciła rumieniąc się Józia.
- My mamy gotowy obiad: indyka, pudding, wszystko co potrzeba. Po prostu oddamy go
wam. A wujowi nic nie mówcie.
Aleksyna, której krew omal nie trysnęła z policzków, wybąkała z wahaniem:
- Doprawdy nie wiem... tyle dobroci...
- Ani słowa - przerwała serdecznie Józia.
- W zeszłym roku byliśmy z Duncanem na świątecz-
Boże Narodzenie u Falsomów
155
nym obiedzie u was, prawda? Więc teraz chodz i pomóż nam wszystko przynieść.
- Skoro oddajecie nam wasz obiad, musicie przyjść i zjeść z nami - oświadczyła rezolutnie
Aleksyna.
- Ja przyjdę na pewno - odparła Józia - a Dun-can chyba też, jeżeli... - czerwieniąc się jeszcze
bardziej zerknęła na Stefana, który również spłonął rumieńcem.
- Duncan musi przyjść - powiedział cicho Stefan. - Poproszę go.
W dwie minuty pózniej z kuchennych drzwi Trących wyłoniła się dziwna procesja i przez
dwa podwórka pomaszerowała do domu Falsomów. Na czele postępowała Józia, niosąca
półmisek z indykiem, jako druga szła Aleksyna z puddingiem. Pochód zamykali Stefan i
Duncan z ciastem. Po kolejnych dwóch minutach Aleksyna uroczyście zaprosiła wuja Jakuba
do stołu.
Obiad był niezwykle udany i okraszony dodatkowo wesołością młodszych biesiadników. Wuj
Jakub pałaszował z apetytem, wydawało się, że smakuje mu wszystko, zwłaszcza zaś ciasto.
- To najlepsze ciasto z bakaliami, jakie kiedykolwiek jadłem - oznajmił Aleksynie. - Bardzo
się cieszę, że mam siostrzenicę, która umie piec takie ciasta.
156
ZWITA Z ANI
Aleksyna rzuciła Józi udręczone spojrzenie. Była bliska przyznania się, że to nie ona upiekła
ciasto. Ale Józia zmarszczeniem brwi zmusiła przyjaciółkę do milczenia.
- Wstyd mi, że zbieram niezasłużone pochwały, pochwały, które należą się tobie -
powiedziała pózniej Aleksyna, gdy obie z Józia zmywały naczynia.
- Bzdury - odparła Józia. - Przecież ty również potrafisz piec pyszne ciasta. Prawdę mówiąc,
lepsze niż moje. Popsułabyś wszystko, gdybyś pisnęła choć słówko. Muszę już wracać do
domu. Może przyszlibyście do nas wieczorem, kiedy wuj odjedzie? Mamy trochę słodyczy.
Kiedy Józia i Duncan poszli, wuj Jakub zawołał do saloniku siostrzeńca i siostrzenicę i
przyjrzał się im z aprobatą.
- Chciałbym z wami porozmawiać. Bardzo żałuję, że nie poznaliśmy się wcześniej.
Zasługujecie, żebym się wami zajął. Jakie macie plany na przyszłość?
- Ja będę pracował w tartaku w Lessing, a ona w sklepie Morsona - powiedział cicho Stefan.
- O, co to, to nie. Wykluczone! Zamieszkacie ze mną, oboje. Jeśli ty, młodzieńcze, masz
ochotę ciąć i piłować drewno, to twoja sprawa. Ale najpierw się tego naucz. A co do ciebie,
mościa panno, Ste-
Boże Narodzenie u Falsomów
157
fan mówił mi, że ładnie śpiewasz. W mieście mamy konserwatorium. Nie wolałabyś pójść
tam, niż do sklepu?
- Ach, wujku! - wykrzyknęła Aleksyna z błyszczącymi oczami. Zerwała się, objęła wuja
Jakuba za szyję i siarczyście ucałowała.
- Dobrze już, dobrze - opędzał się wuj Jakub, ale wyglądał na zadowolonego.
Wróciwszy do domu po odprowadzeniu wuja na pociąg o szóstej, Stefan spojrzał na
rozpromienioną Aleksynę.
- No i co, wywarłaś swoje dobre wrażenie, nieprawdaż? Ale zawdzięczamy to Józi. Porządna
z niej dziewczyna. Pójdziemy chyba do nich wieczorem?
- Pewnie, że tak. Choćby na czworakach, taka jestem zmęczona. A jak nie zdołam się
doczołgać, to ty mnie zaniesiesz. Nie umiem ci powiedzieć, jak się z tego wszystkiego cieszę.
Najcudowniejsze jest to, że ty i Duncan, i Józia, i ja znowu jesteśmy przyjaciółmi. Dobrze, że
włóczęga ukradł obiad. Niech mu wyjdzie na zdrowie!
I
DUCH BO:
NARODZENIA
rzeba przyznać, że święty Mikołaj okazał się bardzo łaskawy dla nas wszystkich -
powiedziała Jean Lawrence, wyjmując szpilki i rozpuszczając bujne jasne włosy na ramiona.
- Zwięta racja - wymamrotała Nelly Preston ustami pełnymi czekolady. - Chyba jakiś dobry
duch natchnął moją ukochaną rodzinkę, że przysłała mi to, czego najbardziej pragnęłam.
W ten wigilijny wieczór siedziały wszystkie w domu przy ulicy Kasztanowej 16, w pokoju
Jean Lawrence. Dom numer 16 był pensjonatem, a pensjonaty nie należą do miejsc, w których
miło jest spędzać Boże Narodzenie. Pokój Jean był jednak przytulny, toteż dziewczęta tu
właśnie przyniosły swoje prezenty i teraz razem je oglądały. Boże Narodzenie przypadało
tego roku w niedzielę i sobot-
Duch Bożego Narodzenia
159
nia popołudniowa poczta wywołała przy ulicy Kasztanowej okrzyki radości.
Jean zapaliła stojącą na stole lampę z różowym abażurem, wesołe twarze rozgadanych
dziewcząt oblewało więc łagodne, ciepłe światło. Prócz lampy na stole znajdowało się wielkie
białe pudło, wyładowane po czubek różami - znak, że ktoś pozwolił śobie na małe świąteczne
szaleństwo. Nadawcą róż był brat Jean. Przysłał je aż z Montrealu ku radości wszystkich
dziewcząt.
W pensjonacie roiło się na ogół od dziewcząt. Ale dziś zostało tylko pięć. Reszta pojechała na
święta do domu. Ta piątka, która musiała zostać, starała się spędzić czas jak najprzyjemniej.
Bella i Oliwią Reynoldówny, które siedziały na łóżku - Jean nie mogła ich tego oduczyć -
chodziły do liceum. Podobno zawsze się śmiały, nic zatem dziwnego, że nawet niemożność
wyjazdu na święta do domu, gdzie ich młodszy brat chorował na odrę, nie popsuła im
humoru.
Beth Hamilton, która wąchała róże, i Nelly Preston jedząca czekoladki były studentkami.
Akademii Sztuk Pięknych. Miały domy rodzinne zbyt daleko, żeby składać tam krótkie
wizyty. Co do Jean Lawrence, była ona sierotą i w ogóle nie miała własnego domu.
Pracowała w redakcji jednej z wielkomiejskich gazet i z tego powodu budziła we
160
ZWITA Z ANI
współlokatorkach niemały respekt. Ale jej serdeczność sprawiała, że wszystkie chętnie do niej
przychodziły. Jean była szczera, życzliwa, słowem - należała do osób, z którymi można konie
kraść. Dlatego ją uwielbiały.
- Zabawnie wyglądał nasz listonosz dziś po południu - chichotała Oliwią. - Obwieszony [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl