[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Och, najwyżej dwudziestu. Roześmiała się radośnie.
Służąca odstawiła cały sprzęt na pryczę. Mario zdjął dłoń z piersi Emmanuelle (nie zasłoniła
jej z powrotem), objął ją w pasie i popchnął lekko przed siebie. - Proszę się tu położyć.
- Ja? Na tej brudnej ławie? Nawet nie jest wyściełana!
- A po co mieliby wydawać pieniądze na materac, skoro sam dym wystarczy, aby znalazła się
pani w raju? A zresztą materac trudniej utrzymać w czystości, niż drewno.
Niechętnie usiadła na brzeżku lakierowanej pryczy, podczas gdy obaj mężczyzni usadowili
się wygodnie tuż obok, po obu stronach, tak że wspólnie z nią tworzyli teraz krąg skupiony
wokół lampy. Po chwili Emmanuelle przezwyciężyła niechęć, wsparła się - jak tamci - na
łokciach i zatopiła wzrok w podłużnym płomieniu, wznoszącym się spokojnie we wnętrzu
masywnego cylindra. Widok był fascynujący.
Chinka uklękła teraz w nogach pryczy i otworzyła jeden z małych pojemników, wypełniony
ciemną masą, podobną do miodu. Czubkiem igły wydobyła małą grudkę wielkości ziarna
zboża, potrzymała przez chwilę nad lampą, następnie owinęła we włóknisty liść, i poddała
ponownie działaniu płomienia. Brunatna grudka zaskwierczała, napęczniała do podwójnej
wielkości i - mieniąc się najpiękniejszymi kolorami - nabrała wreszcie tak idealnego połysku,
że wszystko inne zdawało się w niej odbijać.
- Jakie to piękne - szepnęła Emmanuelle.
Warto było tu przyjść chociażby po to, by ujrzeć ten widok, pomyślała. - Mogłabym
wpatrywać się w tą kulkę bez końca. Mieni się zupełnie, jak kamień szlachetny. Ale żaden
kamień szlachetny nie jest tak piękny.
Przyszła jej na myśl perspektywa spotkania z dwudziestoma policjantami. To nie byle co...
Ale była zdecydowana to uczynić, gdyby mogła w ten sposób uchronić Maria przed
więzieniem.
Kapłanka rozwałkowała kulkę opium w przejrzysty, podłużny rulonik, pasujący dokładnie do
wgłębienia w fajce, a następnie - ku wielkiemu ubolewaniu Emmanuelle - szybkim ruchem
wepchnęła ją do środka i natychmiast wyciągnęła z powrotem igłę. Teraz odwróciła fajkę,
trzymając ją nad lampą główką w dół i dotykając niemal otworu rozgrzanego cylindra, i
podała ustnik Mario. Ten przytknął go do ust i zaciągnął się mocno. Płomień wystrzelił do
góry, a brunatna perła rozgorzała.
- Teraz pani kolej - powiedział Mario. - Proszę nie oddychać przez nos. Nie kasłać, oddychać
powoli i równomiernie.
- Nie wiem, czy mi siÄ™ to uda.
To nieważne. Chodzi tylko o to, by się pani dobrze bawiła.
Ministrantka przygotowała nową fajkę, znowu to brunatne słoneczko na końcu magicznej
pałeczki zapłonęło, napęczniało i drgnęło, jakby ogarnięte żądzą. Emmanuelle dopatrzyła się
w nim symbolu swojej płci, której nabrzmiałe wargi domagały się rozpalonego taranu, jaki
pozostawiłby ją potem obolałą, wypaloną, ale zaspokojoną. To rozkoszne uczucie, pomyślała,
patrząc na połyskliwą, wzdymającą się nad płomieniem grudkę, podczas gdy jej srom
napełniał się wilgocią. Raptem znalazła upodobanie w tym obrządku, gdy wydało jej się, że
uczestnicząc w nim, szykuje się uroczyście na oczach wszystkich do miłości. Uszczęśliwiona,
zaciskała dłoń na swej nagiej piersi. Aby ta scena osiągnęła szczyt doskonałości, brakowało
tylko jednego, ministrantka powinna była być piękną dziewczyną, bardzo młodą i uległą, o
niewinnej twarzy i gotowym na wszystko ciele, które Mario, Quentin i ona obnażaliby
stopniowo, aby z nim pofiglować - wspólnie, albo też kolejno, jedno po drugim, spełniając
wszystkie swe zachcianki, aż do osiągnięcia pełni rozkoszy. Jaka szkoda, że jej opiekun nie
zadbał o to! Miała ochotę zganić go za to niedopatrzenie, ale zabrakło jej odwagi. Jej tęsknota
za dziewczęcymi nogami, które mogłaby ścisnąć własnymi, za dziewczęcą płcią, w którą
mogłaby wsunąć palce, była teraz tak przemożna, że nawet ta Chinka wydała jej się prawie
Å‚adna.
Kiedy podano jej ustnik, nie zdążyła się zaciągnąć. Kobieta musiała jeszcze raz wepchnąć
igłę w złocisto brunatną perłę. Przy drugiej próbie nowicjuszce udało się zaczerpnąć odrobinę
dymu.
- Smak jest niezły - przyznała - a zapach jeszcze lepszy. Przypomina trochę karmel, ale drapie
w gardle.
- Niech pani popije herbatÄ….
Mario wydał Chince polecenie. Ministrantka wstała i wróciła po chwili z tacą, na której stały
małe, pękate filiżanki bez uchwytów, samowar z gotującą się wodą i gliniany dzbanek,
niewiele większy od filiżanek, wypełniony po brzegi zielonymi liśćmi herbaty. Chinka pewną
ręką zalała je wrzątkiem i natychmiast przelała zawartość dzbanka do filiżanek. Intensywny
aromat tego napoju o barwie miedzi przywodził na myśl raczej jaśmin niż herbatę.
Emmanuelle oparzyła sobie język i wykrzyknęła na głos.
- Musi pani jednocześnie wciągnąć trochę powietrza, to studzi herbatę - poradził Mario. - O,
w ten sposób.
Pił donośnie, siorbiąc.
- Ale tak przecież nie wypada - zdziwiła się Emmanuelle. - W Chinach nie widzą w tym nic
niestosownego.
Fajkę przejął teraz Quentin. On też nie zaciągnął się tak wprawnie, jak to uczynił jego
przyjaciel.
- Chciałabym spróbować jeszcze raz - powiedziała niecierpliwie Emmanuelle; to przeżycie
wydało jej się niezwykle ekscytujące. - Jestem pewna, że potem ma się wspaniałe wrażenia.
O czym będę śnić?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]