[ Pobierz całość w formacie PDF ]

by zapomnieli, że jesteś ich panią.
Leżała, jeszcze odczuwając przyjemność. Patrzyła, jak Roland podchodzi do drzwi.
Odwrócił się.
- Jesteś panią tego zamku. Dopilnuj swoich obowiązków.
- Czy ty należysz do moich obowiązków?
- Tak. Dziś i zeszłej nocy wykonałaś je bardzo dobrze. Naprawdę dobrze. Nie
narzekam na twój brak umiejętności. Dziewka tak namiętna na pewno szybko się wszystkiego
nauczy. Jestem dobrym nauczycielem. Tak, Dario, jestem twoim najważniejszym
obowiązkiem i będziesz mnie zadowalać, kiedy tylko przyjdzie mi na to ochota.
Wyszedł, a Darii zdawało się, że pogwizdywał pod nosem.
Byłam głupia, pomyślała, wstając z łoża. Sądziłam, że po moim przyjezdzie coś się
zmieni. Powinnam zostać w Wolffeton. Ale co miałam tam robić? Siedzieć bezczynnie i
patrzeć, jak Kassia podśpiewuje przy pracy. Kassia śmiała się i żartowała, a czasem całowała
męża w ucho, kiedy zdawało się jej, że nikt nie widzi. Nie, nie mogła tam zostać.
Uśmiechnęła się. W końcu dzięki przyjazdowi tutaj wreszcie wie, co to namiętność.
Było cudownie, nawet jeśli potem Roland wszystko zniszczył. Nie tylko on omdlewał z
rozkoszy i chciał coraz więcej. Ona również drżała i wiła się. Roland wykorzystał ją, a ona
jego. Byli kwita. To będzie musiało jej wystarczyć. Kiedy dziecko się urodzi, będzie się nim
zajmowała i bardzo je kochała. Męża zacznie wykorzystywać i przestanie zwracać uwagę na
jego złośliwości.
Zamknęła oczy na wspomnienie rosnącej w niej namiętności. Miały rację, pomyślała,
wspominając, kobiety, które wcześniej jej o tym mówiły. Nawet nie wyobrażała sobie, że to
może być tak wspaniałe. Jeśli Roland traktował ją tylko jak wygodne naczynie rozkoszy, ona
również go tak potraktuje. Dotknęła dłonią ust. Jeszcze go czuła, jego głód, pośpiech i radość
z całowania. Zachowywał się, jakby nie mógł się nią nasycić. Lubiła go całować i lubiła,
kiedy on ją całował. Nie potrzebowała od niego nic więcej.
Na udach miała jego nasienie. Wstała z łoża i umyła się, jednak jego zapach pozostał.
Miała ochotę płakać, bo teraz żadna jej cząstka, nawet urażona próżność, nie mogła go
nienawidzić.
Co ma robić?
To oczywiste. Jeśli pojawią się w jej sercu złe uczucia dla męża, to zaciągnie go do
loża, a tam wszystko umknie przed napływającą namiętnością.
Zeszła do holu. Postanowiła niedługo sama się wszystkim zająć, ale musiała poczekać
do wyjazdu sir Thomasa. Lubiła go nawet i nie chciała sprawić mu przykrości. Nie chciała, by
czuł się tu obco. Służba słuchała jej uważnie. Ucieszyła się, myśląc o tym przy kolacji.
Podejrzewała, że to zasługa starej Alice, która kazała wszystkim słuchać nowej pani. Niech ją
Bóg błogosławi. Nawet Gwyn się do niej uśmiechała i szybko wykonywała wszystkie
polecenia.
W tym zamku nikt prócz męża nie traktował jej I rezerwą.
Dwa tygodnie pózniej, w pierwszy poniedziałek kwietnia, przybyli żołnierze króla pod
rozkazami Roberta Burnella. Przywiezli posag Darii od hrabiego Reymerstone.
Wraz z nimi przyjechał ktoś jeszcze.
Burnell był zmęczony i martwił się, że królowi będzie brakowało jego obecności. Z
ulgą obwieścił, że hrabia nie protestował przy oddawaniu posagu, nie próbował też go zabić,
choć Burnell widział w jego oczach nienawiść. Przez chwilę nawet myślał, że hrabia się na
niego rzuci. Bóg miał nad nim pieczę, że tak dobrze mu poszło. Hrabia Reymerstone
wyprawił ich w drogę z tuzinem mułów obładowanych rzeczami, które Daria miała wnieść w
posagu Ralphowi z Colchester. Gdyby Burnell nie nalegał, by przeczytać intercyzę
małżeńską, nigdy nic dowiedziałby się, co naprawdę należy do Darii. Hrabia nie mógł
opanować wściekłości, kiedy okazało się, że musi oddać wszystko. Całe szczęście, że nie
próbował ich napaść w drodze do Kornwalii.
Daria spojrzała na muły. Były objuczone mnóstwem złota, zastawą, klejnotami. Nie
miała pojęcia, że jest tego tak dużo. Zaskoczyła ją wielkość posagu.
A teraz to wszystko należy do Rolanda.
Daria ujrzała matkę. Krzyknęła głośno i przedzierała się przez tłum ludzi i zwierząt,
stosy pakunków i skrzyń do kobiety pochylonej nad grzbietem swojej klaczy.
- Mamo! JesteÅ›. Och, mamo!
Roland odwrócił się. - Co się dzieje... co to ma znaczyć? - zapytał Burnella.
Obydwaj patrzyli, jak Salin podchodzi do klaczy i delikatnie zsadza z niej kobietę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl