[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wietrzu coś musiało wisieć od dawna i prawie każdy mężczyzna tubylec miał przy
sobie jak nie długi sztylet, to tęgą lagę, która zupełnie niezle radziła sobie przeciw
lekkiemu mieczowi piechura.
184
Hosse podjął decyzję i zaczął szybko odwijać dłuższy kawałek liny. Debren
też się zdecydował. Chwycił wiszący przy biodrze młodzika koniec zwoju, szarp-
nął w górę i zarzucił na łeb dziesiętnikowi.
 Szpieg! Aapać go!  Zaatakowany próbował sam wymierzyć magunowi
sprawiedliwość, ale miał już zwój na wysokości piersi, a wystraszony Hosse ob-
racał nim w drugą stronę.  Zmierć zdrajcom!
 Zmierć zdrajcom!  podchwycił jakiś Depholec, wyszarpując powrozni-
kowi ciężką księgę rachunkową i waląc go nią w łeb.
Debren naciągnął zwój w dół, na wysokość pasów obu skrępowanych nim
wojaków, złapał stojący na stołku kałamarz, cisnął nim w skaczącego na odsiecz
żołnierza i rzucił się biegiem w stronę podwórka. Za jego plecami, na ulicy, zawył
pierwszy ciężko ranny człowiek, rozpaczliwie zarżał koń, któremu precyzyjnie
wykonanym pociągnięciem noża rozpruto brzuch.
Pierwszego objuczonego liną żołnierza Debren rąbnął z wyskoku stopą
w brzuch, przeskoczył nad nim, prawie nie zwalniając. Drugi zdążył zrzucić pęto
liny i wydobyć trzydziestopalcowy miecz. Debren, w ostatniej chwili rezygnując
z magii, trzasnął go w nos lewym prostym i wyrwał broń z ręki. Zaraz potem
potknął się o kurę. Utrzymałby się na nogach, gdyby nie druga, którą nadepnął
i dość rozpaczliwie próbował nie zgruchotać.
W efekcie kura poległa, a on wyłożył się jak długi, i to plecami w dół. Z pra-
wej, wściekle furkocząc szeroką spódnicą i dudniąc drewniakami, rzuciła się
na niego służebna. Po lewej, widziany kątem oka, szarpał się z linami stojący
w drzwiach warsztatu Irbijczyk. Z tyłu dziesiętnik, któremu udało się przewrócić
siebie i Hossego, wrzeszczał coś o darciu pasów, klął i pluł ze złości. Debren osło-
nił się mieczem i wierzgnął prawą nogą. Celował w krocze i chyba nawet trafił.
Ale to była baba.
Trzepaczka o rozmiarach i wadze małej łopaty przełamała blokadę i grzmotnę-
ła go kantem w czoło. Służebna, prawdziwy niedzwiedz w spódnicy, przejechała
ze dwa łokcie na jego trzeszczącej w stawach stopie i runęła obok.
%7łołnierz już biegł. Zrezygnował ze ściągania zwoju, za to zdążył wyjąć miecz.
Debren, oszołomiony, z lewym okiem zalanym krwią, przetoczył się przez prawy
bok, poderwał, chwytając miecz. Zginąłby od cięcia przez środek czaszki, gdyby
nie zaplątała się między nich służebna. Irbijczyk musiał uskoczyć, stracił trochę
czasu. Uderzył mocno, ale już w zastawę.
Debren rozpaczliwie sparował kolejne dwa cięcia: znad lewego i prawego ra-
mienia. %7ładne nie było wymyślne ani szczególnie mocne. Zredniej klasy szer-
mierz wyszedłby spod nich unikiem albo puścił miecz po zastawie i też niewy-
myślnym kontratakiem jeśli nie zabił, to przynajmniej boleśnie ugodził przeciw-
nika. On z trudem przeżył. I uświadomił sobie, że któregoś z następnych ciosów
nie przeżyje.
185
W przypływie paniki próbował uderzyć gangarinem. Irbijczyk chyba się nie
zorientował, co znaczył wyrzut lewej ręki i dziwny układ palców, ale koordyna-
cja zaklęcia i wykonywanej mieczem zastawy wyszła Debrenowi fatalnie. Odbił
ostrze w lewo, prosto na swoją drugą dłoń. Miał szczęście, bo klinga uderzyła
płazem między knykciami a nadgarstkiem, niczego nie obcięła. Ale ból targnął
całym lewym bokiem, a jemu pociemniało w nie zalanym krwią oku.
Uskoczył, pchnął. Chybił. Odbił blizniaczo podobne pchnięcie. Zarzuciło nim
pod trzepak, ale za to, będąc w odwrocie, sparował trzy chaotyczne machnięcia
irbijskiego miecza. Przed okiem wciąż migotały czarne i czerwone plamy, lewa
dłoń pulsowała bólem. Próbował złożyć palce do gangarina. Stwierdził z przera-
żeniem, że nie jest w stanie. Dłoń była tylko kawałkiem bezużytecznego mięsa,
promieniującego cierpieniem.
Dziewka służebna pozbierała się, mocniej zacisnęła swe wielkie łapy na rę-
kojeści trzepaczki. Nie atakowała jeszcze, ale już ustawiała się z prawej, już od-
gradzała od sterty drew, po których można było szybko wdrapać się na daszek
drewutni, stamtąd na warsztat, a z warsztatu skoczyć za mur, do sąsiadów. De-
bren, osłaniając się rozpaczliwie od kolejnych uderzeń, gorączkowo szukał cienia
pomysłu na wygrzebanie się z opresji.
Najchętniej by się poddał. Dziesiątki razy brano go pod straż i prowadzono
do wyższych przełożonych, a ci zawsze w końcu puszczali go wolno, wychodząc
ze słusznego założenia, że lepiej mieć dług wdzięczności u czarokrążcy niż żyć
z łatą zabójcy neutralnych i nieszkodliwych magików. Cech czarnoksiężników
nader często prześladował w paskudny sposób nadgorliwców, którzy bez mocnych
podstaw karali gardłem któregoś z konfratrów.
Teraz nie było jednak szans na bezpieczne oddanie się w ręce straży. Na ulicy,
a częściowo już także w bramie, wrzała bitwa. Siły były wyrównane, a to zna-
czyło, że dziesiętnik nie będzie miał ani jednego podwładnego, którego mógłby
odesłać do tyłu i wyznaczyć do pilnowania jeńca. W tego typu walkach ulicz-
nych, gdy nikt nie miał pewności, czy lada moment nie zwali mu się na kark całe
zbuntowane miasto, nie brało się jeńców. Brało się nogi za pas i przebijało jak naj-
szybciej do ratusza, zamku czy cytadeli, kładąc trupem każdego, kto, świadomie
lub nie, opózniał moment połączenia z głównymi siłami garnizonu.
 Cofać się!  wykrzykiwał rozkazy dziesiętnik.  Na podwórze! Za dużo
ich!
Nie było już czasu. Bramy dało się bronić mniejszymi siłami, a pierwszym
krokiem do sprawnego odwrotu lub zamienienia kamienicy w twierdzę musiało
być oczyszczenie podwórza z elementu niepewnego. Dziesiętnik wciąż szarpał
się ze zwojem i Hossem, z którym blokowali się wzajemnie, lecz lada chwila
wokół trzepaka pojawić się musieli uciekinierzy z ulicy.
Debren przykucnął. Miecz zagwizdał mu nad uchem, rozpruł kobierzec na
długości dwóch stóp. Był ostry i ciął, a nie uderzał, ale i tak buchnęło kurzem,
186
zaś wokół zrobiło się szaro. Irbijczyk odskoczył, przetarł oczy wierzchem dłoni.
Służebna, skradając się przy murze, zaczęła zachodzić Debrena od tyłu.
Kurz. To było to. Dużo kurzu, który praktycznie nic nie waży.
Musiał zaryzykować. Zanurkował na czworakach pod dolną poprzeczką trze- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl